piątek, 7 kwietnia 2017

czego i komu zazdroszczę.

zazdroszczę ci tej błogości.
zazdroszczę ci tego, że jesteś niewyspana i tylko tyle.
że nad wyraz zmęczona, bo „ona mi wstała dziś o piątej, rozumiesz beata”.

zazdroszczę ci kłopotów, że słoiczek zjadła za szybko, za późno, za dużo, za mało.
zazdroszczę ci tego wkurwa, że ona cię oblizała po policzku, po twoim świeżo rozprowadzonym, idealnie dobranym podkładzie, którego jeszcze szczątki widzę za hybrydowym paznokciem w hitowym kolorze tego lata.

zazdroszczę ci, że „zasrała, rozumiesz beata, tego bodziaka od karoliny herery”. i że będziesz musiała prać to ręcznie też zazdroszczę, bo „żaden, rozumiesz beata, wanisz nie pomoże”. to nie wystarczy polać plamy i włożyć do pralki, ten idealny tips będzie skrobał między włóknami bawełny, którą zapewne średnio opłacony chińczyk dla pani herery pozyskiwał w upale i pocie czoła drżąc o własne dzieci, albo sam dzieckiem będąc, albo przy boku swojej mamy, a może on/ona/ono w ogóle nie ma mamy, bo on nawet nie wie „ile pani herera karolina kasuje za jednego, wyobraź sobie beata, bodziaka”. albo może inaczej. ja nie mam pojęcia jak się pozyskuje bawełnę. tak czy owak, w jej włóknach, beata, jest kupa. i wiem, że wiesz i że sama skrobiesz. widzę, że też masz zrobione paznokcie. pokaż, ładne.

zazdroszczę ci twojego braku wątpliwości, kiedy wiozłaś swoją nadię, nastkę, nasturcję na przekłuwanie uszu, zazdroszczę ci tego braku wirowań w głowie tych słów: dezynfekcja, krew, wuzetwu typu be, niepotrzebny stres, ból, a po co.

zazdroszczę ci twojej swobody w dawaniu pięciomiesięcznemu żołądkowi wafelka, lodów, tiramisu, mięsa i pesto z restauracji, bo „ona, rozumiesz beata, zawsze jak jestem w restauracji, to mi wyjada”.

zazdroszczę ci, że twoje dzisiejsze dylematy to czy ta chustka z tą kokardą będzie pasowała do tych leginsów, a nie, przepraszam, dżeginsów, katany i botków emo w rozmiarze kurwa dwanaście.

zazdroszczę.

że nie wróciłaś wczoraj z drugiego końca polski ze szpitala i że nie musisz liczyć który to był wyjazd i że już ponad sześćdziesiąty.

że nie niosłaś jej śpiącej, twojej nadii, nastki, nasturcji razem z dwiema walizkami, w deszczu z samochodu do hotelowego pokoju. że siku robiłaś ty i twoja dziewczynka, rozumiesz, w domu. że się wykąpałaś, choćby szybko i z przerwami. że nie siedziałaś za kółkiem przez pięć godzin udając, że nie jesteś zmęczona, znużona, zdenerwowana, przestraszona i załamana.

że nie niosłaś lodówki turystycznej pożyczonej od przyjaciół, która z impetem i z lekami dla twojej nastki, nadii, nasturcji pierdolnęła ci o kamienną podłogę w szpitalu i ten moment na kolanach, kiedy próbowałaś tę przyszłość twojego dziecka wyzbierać z podłogi był jedynym momentem, w którym pozwoliłaś sobie przy dziecku spuścić głowę i na chwilę załkać.

że nie musisz odkupić lodówki, choć to bzdura.

zazdroszczę ci, że zasypiała ci wczoraj, rozumiesz beata, chyba z pół godziny. wrzeszczała i takie tam.
że nie musisz jej kłuć codziennie, że nie rysujesz z nią strachu czarnymi kredkami, któremu nadajesz imię, rysujesz hamburgery i próbujesz oswoić. że nie musisz chwytać za najmniejsze fałdy jej skóry na brzuchu, ramionach, udach i tam wbijać igły, bo to boli mamo, proszę, ja tego nie wytrzymam, nie rób mi, nie.

to jest dziwne, bo zazdroszczę ci zdrowego dziecka, chociaż nigdy, przenigdy nie zamieniłabym się z tobą.

rozumiesz beata?