czwartek, 19 września 2013

tym razem o dzieciach.

moje młodsze dziecię ma ostatnio taki czas. że płacze. hm, ostatnio. moje młodsze dziecię ma dwa i pół miesiąca, więc ma tylko ostatnio. no ale nie zmienia to faktu, że płacze. nie wiem co jest grane, może po prostu mam poprzeczniaka. ale wtedy ryczałaby non stop, a nie ryczy. może jest łaskawym poprzeczniakiem. może jest miła. a może chce jej się spać, kiedy nie ryczy, a przez sen to chyba nawet poprzeczniaki nie ryczą. nie wiem.
kiedy moje młodsze dziecko nie ryczy, wtedy w panice biegam po domu, by coś zrobić. łapię się za zbyt wiele rzeczy na raz, więc nic nie jest zrobione. a już najmniej ja. jednak bywają takie dni, że muszę się umyć, nie ma rady. że gdzieś wyjeżdżamy po coś i nie da się biegać w panice po domu bez rozwianego włosa, albowiem włos jest tłusty i przyklepany do twarzoczaszki. tak było i tego dnia, kiedy o 13:23 litościwie nam nierycząca zoja postanowiła jednak oddać się w objęcia morfeusza wprost z objęć matki jedynej, która już chyba do cyrku może się ubiegać o angaż, z tymi ekwilibrystykami z niemowlakiem na ręku.
potruchtałam do łazienki. pod prysznic. jak już mówiłam, "podprysznicze" to mój czas, to miejsce, gdzie nie wtargnie mi żaden dzieć. dzieć starszy wtargiwuje do łazienki, ale bawi się za zasłonką, podczas gdy matka jedyna próbuje oddychać trochę głębiej, niż zazwyczaj. oczywiście, tak było i tego dnia, aż tu nagle dzieć starszy komunikuje złowieszczo: ojejku. "co?" - pytam. "zojka płacze". oddech mój przypłycił się nieco, ale myślę - nie, nic się nie dzieje, byłam tam zaledwie kilka mikrosekund wcześniej, poczeka. ale ten płacz słyszę pomimo szumu wody. mówię zatem do nataszy: "idź jej daj smoczek". "nie" - spokojne, acz stanowcze słyszę w odpowiedzi, gdyż natasza była w samym epicentrum niedającej się przerwać zabawy w nalewanie na niby ciepłego mleka do filiżanki. "idź, proszę cię". "nie". "nataszko, błagam, idź daj jej ten smoczek". pobiegła. płacz ustał, wyimaginowane mleko nie wystygło, moje płuca w oddechu falowały wolniej. "ojejku" - znów. "znów?". "tak". "idź jej daj smoczek jeszcze raz". "nie, ja już byłam, teraz twoja kolej".

kubeł zimnej wody na głowę, mimo ciepłego prysznica.
oczywiście.
to od początku była moja kolej.

potrzebuję dwuipółlatki, by mnie sprowadziła na ziemię.
czy ona jest duża czy mała?
nie wiem.

3 komentarze:

  1. Dopóki nie każesz jej gotować kotła kaszy dla młodszej progenitury- nie kajaj się. To tylko smoczek!;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Eee tam, to zwykły bunt dwulatka jest:) Moja Starsza ma taki od czterech lat:)

    OdpowiedzUsuń
  3. nie chodziło mi ani o kajanie się, że gonię dziecko do pomocy, bo będę gonić, a zagonienie jej do gotowania kotła kaszy byłoby dla niej sporą rozrywką, ani o to, że nie chciała iść. chodzi mi o to, jakimi słowami mnie załatwiła. zależnością ja - ty (nigdy do niej tak nie powiedziałam, jak ona do mnie), dojrzałością. może się źle wyraziłam :) zaskakuje mnie krew z mojej krwi...

    OdpowiedzUsuń