wczoraj byłam z nataszą u laryngologa. w innym mieście. niedaleko, ale wyprawa. w pierwszych dziesięciu minutach w samochodzie stałam się głównym celem ataku pod tytułem "jak to nie masz żadnej przekąski, przecież przed chwilą jadłam śniadanie i za chwilę będę głodna, ani sernika nie masz, nic, naprawdę nic?". wiem, że jeszcze ze dwa lata i komunikat ów zakończy zdanie: "co z ciebie za matka" i gdyby tylko nie była ze mną, dodałaby: "jadę do swojej matki".
na szczęście zaraz się uspokoiła, jak tylko uświadomiła sobie, że obok gabinetu jest cukiernia, do której po badaniu wstępujemy. to dobrze o niej świadczy, albowiem noc należała do gatunku niezbyt przespanych, do czego akurat powinnam już przywyknąć, jednak mój organizm cały czas się broni.
szczyt naiwności, kłaść się z nadzieją, że się w nocy nie wstanie. niemożliwe. natasza pije i sika, tak ma i tak prawdopodobnie będzie miała, wstaje w półśnie, gada po jaszczurczemu i dokonuje dziwnych czynności, raz siedzi na poręczy i każe mi przynieść drzewko, innym razem próbuje się napić z maskotki i ssie pluszowe ucho/nos czy cotamchwyci. wody na zapas nie mogę jej nalać, bo za pierwszym razem pociśnie całą, zbudzi się na siku jeszcze szybciej, a i tak na drugi raz jej zabraknie.
zoja z kolei budzi się z tak przeraźliwym okrzykiem "mama!", że wstają i idą do drugiego pokoju także te kobiety w bloku, które nie mają dzieci, ani drugiego pokoju. kiedy biegnę na zdrętwiałych nogach przekonana, że głowa utknęła jej w szczebelkach, zacisnęła sobie kawałek jakiejś gumki na łydce, będzie wymiotować, albo właśnie posikała łóżko, mówi jakieś banały w stylu: "moja sówka oliwia miała dzisiaj imieniny", czy "jutjo natasza mnie nadepnęła na jęce" lub "gdzie ja mam jelita", po czym odwraca się i zasypia. próbowałam nie biec do takich incydentów, przez sen znalazłam w sobie nawet zgodę na unieruchomioną w szczebelkach głowę, niedokrwienie łydki i takie tam, ale zoja krzyczy tak długo, aż nie przyjdę, do babci i taty mówiąc "mamę wołałam, od ciebie nic nie chcę".
przychodzę, ponieważ żal mi ojca jedynego, teściowej jedynej, nataszy, siebie samej i wszystkich tych ludzi z wieżowca, którzy coraz ciszej odpowiadają "dzień dobry" moim dzieciom.
lubię sobie pobyć oddzielnie z córkami, okazuje się wtedy, ze każda z nich jest inna, niż w towarzystwie tej drugiej, że jak nie ma kogo szarpać, to jest całkiem cicho, że jak nie ma cię kto całować z rozbiegu, to się nie przewracasz i nie obijasz sobie poszczególnych części ciała i że jak nie ma tej drugiej, to nie trzeba mówić coraz głośniej, żeby matka cię usłyszała, nie ma z kim się kłócić jakich piosenek słuchamy i co czytamy. raj.
i tak sobie z nataszą jedziemy i gadamy. żal jakiś się w niej zbiera, czuję to.
- nie jestem księżniczką. - mówi mi.
- możesz być. - odpowiadam.
- jak? nie mam sukni, pałacu, klejnotów.
- dla mnie nasz dom to pałac, w każdej sukni ci pięknie, a klejnoty sama robisz najcudowniejsze.
- e, to nie tak. - szuka.
- dokładnie tak. - nie pozwalam jej pogrążyć się w niebyciu księżniczką. - księżniczką się jest w głowie i sercu. jeśli dobrze żyjesz, zachowujesz się jak księżniczka, traktujesz siebie jak księżniczkę, nosisz głowę wysoko, a piękno masz w sobie, to jesteś księżniczką.
- tak? - słyszę nadzieję.
- tak.
- to w takim razie ty jesteś królową.
szach - mat. ja? królową? ja? ja? ja jestem tylko... mamą księżniczek. dostałam róży na lico jak podlotek. kto tu kogo ratuje i przed czym, myślę wciągając wodniste gile, nim wydobędę chusteczkę. już miałam wyprostować się, żeby mi korona na oczy nie spadła, kiedy moja osobista księżniczka zapytała:
- czy mikołaj spełnia marzenia?
- tak. - mówię nastawiając ucho, bo grudzień niebawem, gotowa na gadąjacą barbie, naturalnych rozmiarów pluszowego kucyka, nawet na grę w podkładanie poduszki pierdziuszki, by puszczać sztuczne bąki (jakbyśmy swoich nie mieli).
- to ja chcę harfę.
kurwa mać. za jakie grzechy? czy naprawdę byłam aż tak niegrzeczna? chyba czas jej powiedzieć, że mikołaj nie istnieje, prezenty robią rodzice, a budżet mają ograniczony oraz że malowanki też są przecież spoko. że najważniejsze nie są prezenty, ale to, żebyśmy byli blisko i jakoś ją tulić płaczącą bez harfy przez cały ten tydzień rozmazując łzami i smarkami akwarelowe kredki na świątecznych malowankach.
oczyma wyobraźni już widziałam siebie taszczącą harfę na jakiś koncert, zapoconą jak świnia, zgarbioną, dyszącą, próbującą najpierw wepchnąć, a potem wypchnąć harfę z kombiaka nie klnąc przy tym i nie raniąc się dotkliwie, bo przecież kultura wyższa.
już widziałam, jak odziana w roboczy strój bhp i kalosze, na kocu ślizgam z domu ten zajebiście wielki kloc, doślizguję do bagażnika, nie daję rady go wciągnąć, ślizgam z powrotem do domu, przyciągam taczki, na nie kładę harfę, próbuję utrzymać równowagę, nie udaje mi się, robię więc taczką rysę na tej w chuj wielkiej szybie, co ją mamy w domu i krzesząc z siebie ostatki sił, nadludzkie jakieś zasoby, wrzucam ją do auta i tylko trochę nie trafiam, odrywam więc resztę tapicerki z bagażnika, bo co mi będzie tak powiewać.
wszystko to okomentowane piskliwymi głosikami i dźwięcznym śmiechem moich córek ubranych w tiulowe sukieneczki i czyściusieńkie białe rajstopki, które tarłam w rękach po zabawie w błocie cały poprzedni wieczór. jeszcze tylko je wsadzić w foteliki i już możemy jechać na świąteczny koncert kolęd i pastorałek do osiedlowej świetlicy, tam już tylko wypakować harfę, oczywiście bez niczyjej pomocy, bo jestem spóźniona i wszyscy są już w środku.
dobrze ubrane i pachnące matki dzieci, które grają na fletach poprzecznych, sykają na mnie ze złością, kiedy po ciemku próbuję nie stratować publiczności, a jeszcze dyszę "przepraszam" zmierzając ku scenie. tam dziecko moje plumka jednym palcem dwa wersy "cicha noc, święta noc", bo tyle jak na razie umie. koniec. brawa. harfę porzucam, chyba, że ktoś mi ją każe zabrać, to porzucam rodzinę i całe swoje dotychczasowe życie i truchtam zdecydowanym krokiem ku szpitalowi psychiatrycznemu.
harfa. tak. www.allegro.pl szukaj: harfa. jasne. przed oczami stanęły mi wszystkie prezenty porzucone kwadrans po otrzymaniu. i w tym towarzystwie harfa nijak nie chciała się zmieścić. trudno, jakoś zniesie ten potężny cios, ale niech sobie harfę wybije z głowy.
- kocham cię, mamo królowo.
a chuj. niech będzie harfa. ostatecznie, jak ją się położy poziomo na dwóch krzesłach, to zajebiście dużo prania można tam powiesić.
sikam i płaczę jednocześnie. oh królowo . *****
OdpowiedzUsuńRany, matko jedyna. Przecież jak ja czytam Twoje wpisy, to na przemian rechoczę i łzy ocieram. Obiecywałam sobie nie robić tego w pracy, no. Dziwnie na mnie patrzą ;-).
OdpowiedzUsuńUśmiałam się jak dziki osioł!!!!! 😜 Dzięki Ci Matko Jedyna!!! Poproszę o relację z zakończenia sprawy?! Naprawdę będzie ta harfa??? 😜
OdpowiedzUsuńHmmm... to może jednak taka https://www.olx.pl/oferta/magiczna-harfa-CID88-IDiIQ1Z.html#ad812151c5 , a całą winę zrzuci się na Mikołaja ? :-)
OdpowiedzUsuńZawsze istnieją jeszcze harfy irlandzkie :) dużo mniejsze.
OdpowiedzUsuńhttps://www.youtube.com/watch?v=h2UtGQ7jvE8
Królowo, jesteś najlepsza :)
OdpowiedzUsuńO rany, płacz i śmiech symultanicznie! Cudowna jesteś Królowo Matko!
OdpowiedzUsuńCudny tekst, chyba zainwestuję w moich królewiczów i kupię im harfę :)
OdpowiedzUsuńO matko jedyna. . posikana jestem 😂😂😂😂 co to za prawdziwy tekst jest...dla dziecka wszystko, i gwiazdkę z nieba i harfe, nie robi 😊
OdpowiedzUsuńNo wlaśnie to wszystko zobaczyłam 😉🙈
OdpowiedzUsuńKrolowo ajlowju 😍
No wlaśnie to wszystko zobaczyłam 😉🙈
OdpowiedzUsuńKrolowo ajlowju 😍
Ja dodam tylko tyle, ze dzis dowiedzialam sie, ze moja mama nie ma raka. Ze to tylko jakas durna torbiel. W duszy krzycze i tancze z radosci inic juz nie jest mi straszne. Zycie jest piekne chocby nie wiem co. A mamy sa najlepsze i moja to tez krolowa. :)
OdpowiedzUsuńSciskam mocno!
Dzieciaki mi powyrastały z Mikołaja, ale właśnie poczułam nieprzepartą potrzebę posiadania harfy ;) Może które wyręczy świętego w jego powinności? A jeśli nie, to mam nadzieję, że o sztalugach, pędzlach i farbach nie zapomną :D
OdpowiedzUsuńI czemu ja zaczęłam to czytać jak płukałam gardło sola emska? Teraz mam lustro do mycia i łazienkę do zmopowania królowo!
OdpowiedzUsuńTo o mnie, tez tak mam. Na koniec mowię "i chuj" i i tak kupuje te "harfy", kucyki i różowe pasma włosów, a dla synka super moce nexo...
OdpowiedzUsuń��
Ukłony, Królowo, może jednak do jutra zapomni o tej harfie ??:D
OdpowiedzUsuńhahaha, jakbym czytała o sobie hihihi. Dziś wiozłam harfę z domu do szkoły muzycznej. Jakiś facet w korytarzu z drugiej strony szyby głupkowato się gapił co mam zamiar zrobić. No nic, chciałam tylko wejść do szkoły. Pani portierka łaskawie otworzyła domofonem, ale z drzwiami szarpałam się sama. W końcu przytrzymując je nogą pokonałam wejście i facet rzuca się do drzwi do pomocy, że niby. To mu grzecznie powiedziałam "za późno"...
OdpowiedzUsuńPranie na harfie :))))
OdpowiedzUsuńKto by pomyslal, ze "Chujowa Pani Domu" trafi tez na królewski dwór! :D
Harfa 180 cm i 35 kilo wagi i Ty upychającą ją do kombiaka drobniutka kobietka. Do kombiaka 😁. Zaraz umrę ze śmiechu.
OdpowiedzUsuńMuzykę uwielbiam ,a i owszem, sama grałam na gitarze kiedyś, małż kupił dziecku bębenek-skoro chciała niech ma...za swoje...bardziej mój mąż,ilekroć córka zaczyna walić w niego odsyłam ją do tatusia-kupił to niech słucha,jaka nasza córa muzykalna.
OdpowiedzUsuńMuzykę uwielbiam, a i owszem, sama grałam na gitarze, mój małż kupił dla naszej pociechy bębenek...no dobra, skoro chciał to niech słucha, zatem ilekroć nasza pociecha zaczyna "grać", choć to za duże słowo..odsyłam ją do tatusia..niech słucha jaka jest uzdolniona muzycznie.
OdpowiedzUsuńNajpierw spłakałam się jak bóbr. Chyba tylko po to, by potem popłakać się ze śmiechu. Uwielbiam Cię!
OdpowiedzUsuńZ reguły dzieciaki wyrastają z nocnego chodzenia..tak na pocieszenie ;) z harfą tez może jej się odmieni, gorzej jak już zorganizujesz;) Może zaprowadź ją do jakiejś szkoły muzycznej i nich zobaczy jak palce bolą od strun..hmm... choć szkoda takiej praktycznej suszarki!
OdpowiedzUsuńhiihi... uchachałam się, a dzień był dziś dość trudny, tak zwyczajnie trudny, trudny zwyczajnością, tym bardziej dzięki za tą śmiechoterapię :)
loonei.blog.pl
Boskie! :)
OdpowiedzUsuńO Matko Królowo
OdpowiedzUsuńDziękuje, dziękuje bardzo
Bardzo mi poprawiała humor
Muszę czytac codziennie
Boskie
OdpowiedzUsuńKurde, miałam plany. Nadrobić zaległości w pracy, posprzątać tu i tam. Tymczasem trafiłam tu i od wczoraj przeczytałam wszystko. Nie zliczę, chociaż żem polonistka po mat-fiz, ile razy się popłakałam. Ze śmiechu, ze wzruszenia. Tyle rzeczy wypadałoby napisać w tym komentarzu...
OdpowiedzUsuńDziękuję.
PS. To JA wieszam pranie najlepiej.
Kurde, miałam plany. Posprzątać tu i tam, nadrobić zaległości w pracy. Tymczasem wczoraj trafiłam tutaj i przeczytałam wszystko od początku. Nie zliczę, chociaż żem polonistka po mat-fiz, popłakałam się. Ze śmiechu, ze wzruszenia. Tyle wypadałoby mi napisać w tym komentarzu...
OdpowiedzUsuńDziękuję.
PS. to JA wieszam pranie najlepiej
Och Królowo, kocham Cie też. Ile radości, ile radości z czytania, echh.
OdpowiedzUsuńja mam zamówienie na żywego konia, od 3-latki, to może zaproponuję jej harfę w zamian...
OdpowiedzUsuńJa mam zamówienie na żywego konia, od 3-latki, to może zaproponuję jej harfę w zamian...
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci !
OdpowiedzUsuńMam w domu harfistkę. Ósmy rok w muzycznej. I upycham harfę w bagażnikach, tacham po schodach, korytarzach i salach koncertowych. Czasami ledwo dyszę, ale...warto! Niemniej jednak bardzo się ucieszyłam, gdy średnia córka wybrała gitarę, a najmłodsza dostała się na skrzypce...
OdpowiedzUsuńDo tego trzy pulpity na nuty, piękne sukienki na występy, setki godzin spędzonych na "mamo posłuchaj!" i jest satysfakcja, he, he...
Świetnie napisany, dowcipny tekst. Bardzo się uśmiałam, chociaż dla mnie trochę za dużo tych kurwa mać i a chujów. Jakoś się jeżę. Pozdrawiam serdecznie. Joanna