piątek, 1 listopada 2013

droga pani z telewizji.

ponoć dzieci z rozbitych rodzin zbyt często i czasem niepotrzebnie przepraszają i dziękują. tym razem jednak chcę podziękować bardzo potrzebnie. za każde dobre słowo, za każdy wpis. podziękowanie zbiorowe, odpis na komentarze też. fajnie, że jesteście. że jesteście za mną i ze mną. ryj mam, jaki mam, poglądy też, nie każdemu się musi podobać. i dobrze, piękne kobiety pozostawmy mężczyznom bez wyobraźni. ale porzućmy już temat ryja, choć oklepany nie jest (ani temat, ani ryj), to jakoś wolę rozmawiać na ciekawsze. 
mejla sobie założyłam, że można do mnie napisać. matkojedyna100 a potem małpa i gmail.com, więc jeśli ktoś chce ze mną na solo, to zapraszam.
w telewizorze byłam dwa razy ostatnio, o drugim nie miałam jak napomknąć, ale link mam, więc obejrzeć można TU - to jest z pytania na śniadanie, gościnnie wystąpiła zojowina (stylizacja: rajtuzy z lumpeksu, bluzka z zary, pielucha z tetry). a także TU - to jest z dzień dobry tvn. wystąpiłam sama, a dziecko bawiła mi połowa ekipy. dziecko wyżebrało (spojrzeniem) zabawkę, a ja całun turyński na twarzoczaszce do odbicia na bluzce starszyzny.
zostałam sułtanem internetu i królową telewizji śniadaniowych. kiedy tak rozbijałam się po warszawie telewizyjnymi samochodami, do których ledwo upchnęłam napęczniałe ego, rozdawałam uśmiechy zwykłym szarym przechodniom, co zawsze zaglądają do takich aut, bo może właśnie ktoś sławny jedzie, a ręka sama unosiła się w papieskim geście. ach, więc to tak wygląda sława. już kiedyś byłam sławna, wszystko zaprzepaściłam niechcący, ale zapomniałam, jak to cudownie łechce próżność, która nie bez powodu z próżnią ma ten sam źródłosłów. nic to, zaprzepaszczę jeszcze raz.
i kiedy tak sunęłam pomalowana i zadowolona, z dzieckiem w nowoczesnym wózku, w ogóle nie wyglądałam na siebie samą. pojechałam do drugiego dziecka, normalnie, na chemię dzienną, na onkologię, gdzie w kolejce czekają nie zawsze łyse, ale zawsze chore dzieci, gdzie koczują z rodzicami, gdzie spędzają długie godziny na korytarzu, gdzie hasa też moja córka od siedmiu miesięcy. szłam do niej, a przez te piętnaście sekund, zanim mnie zauważyła, w tym pięknym makijażu, z blichtrem telewizji na rzeczonym już ryju, zdążyłam się poryczeć, uspokoić, przełknąć łzy, załamać, podnieść i wreszcie utulić dziecko. "mamo, byłaś w telewizorze!" dziecko nie ogląda telewizji, a jak już ogląda, to z matką na ekranie. "płakałam, bo tęskniłam". i ja płakałam, córciu, ale nie powiem ci tego. 
zylion myśli, emocjonalna masakra, cytując kolegę. z jednego bieguna, na drugi. w hotelu na chwilę zostałam zdeklarowaną feministką. w recepcji dwóch postawnych kolesi, a ciężkie, drewniane łóżeczko wniosła mi na trzecie piętro i do pokoju filigranowa pani. hotel pretendujący do miana miejsca z klasą, jednak coś zgrzyta. kelnerzy w muszkach i niedrogich butach. szef kuchni jacek karaś poleca. zamówiłam rosół i lody. zjadłam rosół, pan kelner wprawnym okiem z końca sali zauważył był fakt ten, więc udał się do kuchni z gromkim: "danusia, rób loda!". otóż o ile rosół danusi nie wyszedł, tak, muszę przyznać, że lody robi dobrze.
samolotem do domu. ja i niemowlę. niemowlę jest ultradzielne i tak samo zmęczone. płacze. płacze przed wejściem do autobusu, który zawiezie nas do samolotu, płacze w autobusie, płacze przy wejściu do samolotu. samolot mały. widzę te spojrzenia. na twarzach współpasażerów wypisane "japierdolębędzieryczećcałądrogę", a oni przecież zmęczeni na koszt państwa jadą. upada mi zojkowy smoczek pod nogi biznesmena. wzrokiem pokazuje mi gdzie upadł. ten samolot nie ma klasy biznes, ten samolot nie ma klasy, tak jak ten pan. pomaga mi oczywiście kobieta. wózek taszczy ze mną oczywiście kobieta. chudsza o połowę ode mnie, a ja już schudłam po ciąży i jestem naprawdę niewielka. mężczyźni, myślę, ogarnijcie się. ale nie. to jest kara za to, że zojka ryczy. ruszamy tą maszyną, jedziemy na pas. huk, zoja przytula się do mnie i patrzy. małe, nic nie wiedzące jeszcze o świecie oczka, wlepiają się. tulę, głaszczę, próbuję zasłonić uszy, oczy, łebek. zasypia. drętwieję. siedzę tak przez godzinę, żeby się nie obudziła. mój mały okruszek. na lotnisku słyszę: to siostra nataszki? tak, mówię. a skąd pani wie? nazwisko to samo, a nataszkę tu wszyscy kochają. no tak, jej się nie da nie kochać. niespodzianka. przyjechali po nas z tatą. ryczę ukradkiem. natasza się nie chowa. po prostu ryczy. "tęskniłam, tęskniłam, mamo, ale już jesteś". mój mały okruszek. nie mogę odczepić z szyi rączek, zoja się zbudziła i płacze. mówiłam już, że jesteśmy zmęczeni? do domu. wjeżdżamy na bruk. znowu huk, łomot. natasza: "o, jak w samolocie!". zoja znowu płacze. śpiewam. "mama, nie śpiewaj". nie śpiewam. 
"co u ciebie?" pyta mąż. "tak sobie myślę, że jak maciej stuhr pisze na facebooku, ze ma już dość k***a mać, to jako kto on pisze? jako maciej - człowiek? no to chyba nie myśli k***a mać, tylko zwyczajnie kurwa mać, a jeśli jako aktor, to chyba może zagrać kurwa mać? chyba, że go nie do końca sytuacja z molestowaniem przez księży wkurwiła, ale to mógł napisać, że się zirytował. bo jak ja mam czegoś dość, to myślę wówczas kurwa mać, albo i bardziej, więc nie wiem z jakiego ramienia on się wypowiada?".
no bo co u mnie? że jestem zmęczona? przecież to wiadomo, kurwa mać. 
podpisałabym się wasza celebrytka, ale za bardzo to podobne do cielę i brzydka.

19 komentarzy:

  1. No :-) To jakby mi się nudziło, gdyby mi perspektywa się kurczyła do wygodnego narzekania, mogę liczyć, że postawisz mnie na nogi. Dziś więcej nie napiszę, ale masz murowane matko-celebrytko, że się zgłaszać będę. I wspierać. Fanka Twa. Nawet nie wiesz, jak życzę tego zdrowia. I snu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Najbardziej mi się podobało pytanie kto ma organizować randkę przy dwójce dzieci i czy czasem nie kobieta.. ;-))
    Poza tym wiele zrozumiałam!! Np. dlaczego pozatrudniali amatorów i kręcą Wawe Non Stop zamiast kolejne transze wysokobudżetowej Brzyduli - żeby było na paliwo dla gości!!!!!
    Pozdrawiam ciepło - podwójna mama bez randki od 23 miesięcy.

    OdpowiedzUsuń
  3. Gdyb rzeczywiście dzieci z rozbitych rodzin wiecej pzrepraszały i dziękowały, swiat byłby pełen uprzejmych ludzi. A tak w oóle to mam nadzieje, że chociaż troche odespane i odsapnięte.

    OdpowiedzUsuń
  4. Pierwszy link, skubaniec jeden, nie otwiera mi się tutaj. Czasem mi się to przydarza "po tej stronie wody", że polskie linki są mi niedostępne. Drugi za to graje świetnie i w ogóle vloga Twego już zdybałam. I powiem Ci, że póki co najbardziej się solidaryzuję z Tobą w kwestii teatru przy posiłku.

    Mam "niejadztwo" w genach. Po pierwsze urodziłam się z brakiem łaknienia. Diagnoza przyszła późno, lecz i tak nikt nic nie mógł na to poradzić. Ale do czego zmierzam. Karmiono mnie jeszcze jako niemowlę nosząc na rękach od obrazka na ścianie do obrazka. I podobno na jakimś był kotek i na jego widok przestawałam zaciskać szczękę, I robiłam wielkie "o". I smoczek od butelki wtedy siup do mego pyska. I jeden łyk zaliczony. (Mama nie mogła mnie karmić wówczas piersią). To działało dosyć długo, bo gdy odchodzili ze mną od kotka na ścianie, rzecz jasna zapominałam, że istnieje. Podeszłaś raz jeszcze i znów "O" (w domyśle - jaki piękny kocur, jeszcze takiego nie widziałam...)

    A dziś, wiadomo - przerabiało się te cyrki z własnym potomstwem. Starsze miało taki moment, że jedzenie było "fe". I wtedy... cóż... Wiele się czytać czasu nie miało, zgadzam się, konwersacje z dorosłym sprowadzały się do pytania, "to o której wracasz", ale przy stole miałam pole do popisu. Nigdy nie byłam aktorką, lecz przed niejadkiem dostawałam skrzydeł na stołku. Także muszę zgłosić - przejściowe przynajmniej - niejadztwo jako plus macierzyństwa. Rozwinęłam się artystycznie. (Na etapie małolatka, ale zawsze coś!) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  5. Kiedy czytam Twoje teksty, oprócz tego, że się uśmiechnę, że pokiwam głową na znak zrozumienia, że powiem "No właśnie!", że współczuję, że czegoś pozazdroszczę to robi się jeszcze często ze mną coś takiego, że mam ochotę wziąć Cię za rękę i wspólnie pomilczeć... Jak z kimś najbliższym, z kimś kogo się zna najlepiej, z kim po prostu tak można, jak nie często się to zdarza.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja to lubie ten blask wspanialomyslnosci w oczach mezczyzny kiedy, po dluzszym przygladaniu sie jak tacham wozek po schodach, reflektuje sie przy przedistatnim stopniu, ze moze pani pomoc;) a tak poza tym to sercem jestem z toba i dzieciakami, bardzo mnie DOTYKA twoje pisanie. I twoje emocje bez cenzury. I uwazaj z ta propozycja korespondencji, bo jeszcze podejme;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja się zastanawiam, czy właśnie tego chcą kobiety? Tego ujebania, zmęczenia do granic i wykończenia? Tak wam na tym zależy, że się tak katujecie? Ok, chcecie dziecko - ok, ale jak widzicie ze z jednym nie jest już kolorowo, to po co kolejne??

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A kto Ci powiedział, że nie jest kolorowo? Po prostu oprócz słodkich pasteli, poza oczojebną pstrokacizną są jeszcze wszystkie odcienie szarości przez które trzeba przejść. I takie jest życie. Z dziećmi czy bez.
      Tak, właśnie tego chcemy, tego ujebania i wykończenia. Bo wystarczy wtulić twarz w maleńkiego człowieka, powąchać jego główkę, by wiedzieć, że to wszystko ma sens, że siły będzie się miało tyle ile trzeba, że serce podzieli się na tyle części ile trzeba. Tak nam na tym zależy, że niektóre z własnej nieprzymuszonej woli katują się jeszcze trzecim i czwartym dzieckiem.
      Tak, właśnie tego chcemy. Bo wiemy, że nie to ciągłe pranie, sprzątanie, nosów i tyłków wycieranie jest w życiu . Że nie o ujebanie w tym wszystkim chodzi tylko o coś ważnego. Najważniejszego.

      Usuń
    2. tak, tego chcą kobiety i mężczyźni. zdecydowałam się na dzieci nie samozwańczo, siadając na nasienie, które ktoś niedbale zostawił na ławce. mój mąż jest równie zmęczony. twoje pytanie jest o sens życia - mieć czy nie? mieć. dla mnie dzieci to sens życia. teraz są małe, nie śpią, płaczą. kiedyś wyrosną. mam nadzieję, że wejdziesz tu za rok, kiedy napiszę: spały do jedenastej, a ja wstałam rano i zabrałam się za kolejny rozdział książki (jeszcze nie wiem czy będę ją czytać, czy pisać). to jedno. mam rodzeństwo, które mnie wspiera, chcę, by moje też tak miały. to drugie. chcę, by starsza miała kompana także do zabawy to trzecie (bo o ile widzę siebie w roli pacjenta w zabawie "u lekarza", tak nie widzę, że palę z nią szlugi za stodołą, kiedy pójdzie do gimnazjum). jestem upierdolona po łokcie, jestem też tak samo szczęśliwa. a najbardziej cieszę się, że moi rodzice tych prawie czterdzieści lat temu, pomimo, że byli tak samo upierdoleni, jednak zdecydowali się na mnie. nie uważam, że jest tu jednoznacznie. zawsze jest puenta, ale to trzeba czytać do końca i ze zrozumieniem. i własnie zawsze, przezawsze, pomimo mojego upierdolenia, wielbię swoje dzieci nad życie. dla jednego bezzębnego, a potem zębnego uśmiechu, dla jednego zwykłego "mama", można zrobić wiele. a że mamy megamoc wydawania życia na świat, to z niej korzystamy. amor vincit omnia. pozdrawiam. aha, żeby mieć zajebiste auto, musisz się dużo napracować, a nie sądzę, że nie zamarudzisz ani razu w tej tyrze.

      Usuń
  8. Rozumiem, że rownież wtulasz twarz w główkę nastolatka, który własnie mówi "Wypier...matka z pokoju!". I rozumiem, że czujesz sens życia własnie wtedy gdy padasz na pysk bo nie śpisz już od 2 lat. Sorry, ale Twoje wytłumaczenie kompletnie do mnie nie trafia, podobnie jak i nie trafiają obrazy umęczonych matek z siatami, i wiecznie narzekającymi na dzieci. Podobnie jest i na tym blogu, więcej narzekania i jęczenia niż pozytywów.

    OdpowiedzUsuń
  9. I ten blog, jak i wiele innych w sieci jest przykładem na to, że nie jest kolorowo. I przykłady znajomych mam, które marzą wywieźć dziecko do babci itp, i dopiero żyją. Mało która się przyzna, ale to po nich widać, jak odżywają.

    OdpowiedzUsuń
  10. Rozumiem, że może nie trafić do Ciebie mój przykład. Ale jestem mamą półtorarocznego dziecka. I gdyby ktoś dziś o 2:30 nad ranem stanął w naszej sypialni kiedy akurat wstawałam do płaczącego syna i zapytał mnie o sens życia zaspana pokazałabym palcem w stronę dziecięcego łóżeczka. To samo bym zrobiła kiedy wstawałam o 7 rano. Nie mam w domu nastolatka. Nie wiem jak będzie. Ale, choć sama się buntowałam będąc nastolatką, nigdy tak nie odezwałam się do żadnego z rodziców... Dziwi mnie Twój obraz świata. Wydaje mi się strasznie ponury. Jak nastolatek to od razu "wypier..."? Jak matka zmęczona to od razu nie widzi sensu życia? Jak ma się ochotę czasem podrzucić dziecko babci to znaczy, że jest się nieszczęśliwym w swoim macierzyństwie? To by znaczyło, że jak czasem mam ochotę pobyć sama, bez męża to tym samym nasz związek jest do bani i nic tylko się rozwieść. Jak odżywam na wakacjach, bo przez chwilę nie mam żadnych obowiązków, to by znaczyło, że moje życie jest bezwartościowe. Czytając ten blog też widzisz tylko to co szare. A mnie wciąż zadziwia ile jest tu pozytywnych emocji właśnie pomimo tych szarości codziennego dnia.

    OdpowiedzUsuń
  11. Oczywiście zgadza sie, że nic nie jest czarne albo białe - to jasne. Być może 1,5 roku to za mało aby się tak do końca móc wypowiedzieć w tym temacie. Znajome mojej żony w chwilach prawdy nie mówią o sensie życia, tylko raczej reprezentują postawę "Odpierd.... sie ode mnie wszyscy razem". Może swiat męski jest inny - dopuszczam taką opcję :) ale mimo wszystko - wolę być po drugiej stronie tych drzwii.

    OdpowiedzUsuń
  12. Sugerujesz, że przez półtora roku życie jeszcze nie dość dało mi w kość? Że dopiero jak usłyszę od syna "wypier... z pokoju" to dowiem się czym jest macierzyństwo? Jesteś pewien, że ta postawa koleżanek Twojej żony jest reprezentowana w chwilach prawdy? A może po prostu w trudnych chwilach czy w chwilach zmęczenia? Bo według mnie nie każda chwila prawdy jest ciężka i trudna. A postawę "Odwalcie się wszyscy ode mnie" przybierałam bardzo często, gdy jeszcze matką nie byłam. Teraz też stosuję, ale o dziwo, jak teraz o tym myślę, znacznie rzadziej. Co nie znaczy, że w to miejsce zastanawiam się nad sensem życia - umówmy się, zwykły śmiertelnik, nie filozof, nie ksiądz na kolędzie ani nikt kto ma to w kontrakcie, nie dyskutuje codziennie o sensie istnienia, no chyba że po pijaku ;-) Nie bardzo zrozumiałam, po drugiej stronie jakich drzwi wolisz być? Tych z napisem "rodzicielstwo", "płeć" czy "postrzeganie świata"? Od razu zaznaczam, że uważam, że masz prawo stać gdzie Ci się podoba. Odnoszę po prostu wrażenie, że zawsze będziemy stać po różnych stronach :-)

    OdpowiedzUsuń
  13. Pewno tak, taka nasza różnica biologiczna:) Tylko naprawdę nie za bardzo rozumiem - chcecie dzieci, a potem narzekacie. To nie tak chyba ma działać.

    OdpowiedzUsuń
  14. sorry, za porównanie, to tak jak bym bardzo chciał wypasione auto, a potem narzekał że je mam.

    OdpowiedzUsuń
  15. Chcemy wyjść za mąż a potem narzekamy na mężów. Chcecie się ożenić a potem narzekacie na żony. Chcemy pracować a potem narzekamy na szefa, na klienta, na wypłatę. Chcemy studiować a potem narzekamy, że egzamin trudny. Chcemy na wakacje a potem narzekamy, że pogoda kiepska a pokój miał być z widokiem na morze a nie jest. To nie jest narzekanie na to, że ma się dzieci. Tylko na to, że nie zawsze wszystko jest takie idealne i proste jak byśmy tego chcieli. I tak jest we wszystkich aspektach życia. Czytasz w tym momencie blog, który można pewnie określić jako tzw. parentingowy - nie dziw się więc, że narzeka się tu na problemy jakie niesie ze sobą życie z dwójką dzieci, ale zauważ, że nie tylko na to. Jak też nie tylko się narzeka. Czy na innych blogach, tych nie związanych z dziećmi, nie wylewa się swoich żali do świata?

    OdpowiedzUsuń
  16. Uwielbiam Twoje żarciki etymologiczne :-)

    OdpowiedzUsuń