był taki moment w moim naonczas krótkim żywocie, że parałam się dwukrotnie pracą na bazarze. raz na granicy polsko-niemieckiej, a raz we stolycy państwa polskiego warszawie. ale nie że po razie, tylko po jednym okresie w życiu tu i tu. raz nosiłam pseudonim artystyczny 'ciasteczko', a raz 'sreberko'. nietrudno więc się domyślić czym handlowałam byłam, jednakowoż napiszę dla uściślenia, iż ciastkami i srebrem. a to niespodzianka.
w przypadku pierwszym wyglądało to tak, że byłam szczylówą w liceum, kuzynostwo z braterstwem wymyśliło zaś jeden z interesów życia. mianowicie namówiło jedną z matek na pieczenie po nocach ciastek francuskich, babcię na uszycie fartuchów i szelek, siebie zmobilizowało do pomalowania na biało skrzynek i wstawania o czwartej rano i jechania dużym fiatem bez siedzeń (no bo skrzynki) do łęknicy na bazar, gdzie w rzeczonych paletach umocowanych na rzeczonych szelkach piętrzyło się siedemdziesiąt kilo rzeczonych ciastek na osobę. ja do tej pory mam metr sześćdziesiąt, ale dźwigałam te ciastka, woreczki, szczypczyki, złotówki i niemieckie marki, w słońcu, mrozie, deszczu i innych okolicznościach przyrody. a także we wszędobylskim didodede, didodede aj dont hew noł tajm for noł manki biznes. jest co wspominać. wmawialiśmy ludziom, że ciastko ma pół kalorii, więc można zjeść cztery, to będzie jak jeden tik-tak, na koniec dnia z umiłowaniem wymienialiśmy się resztą towaru z tymi, co sprzedawali ogórki kiszone (no bo ile ciastek można w siebie wepchnąć) i uczyliśmy się pić spirytus bez zapijania. ja się uczyłam, bo być może chłopaki już umiały. komenda była krótka: "ej, ciasteczko, chodź no tu" i wiadomo było, że idę po przygodę, a być może nawet i naukę.
epizod warszawski był na pozór bardziej zorganizowany, można nawet rzec, że ekskluzywny, ponieważ z moim ówczesnym chłopcem (tak, tak, był ktoś przed ojcem jedynym) sprzedawaliśmy srebro. jechaliśmy na stadion, ten sam stadion, który zepsuli, bo teraz grają na nim w piłkę, kupowaliśmy taniej, sprzedawaliśmy drożej, ot, takie szczwane lisy. biżuteria była różna. tania, droga, ładna, brzydka, niekoniecznie w takich parach. tam wódki nie piłam, z nikim się na nic nie wymieniałam, ale nomenklatura obowiązuje, tak więc byłam 'sreberko'. zgrabiałymi rękami zimą wyciągałam malutkie kolczyki ze stojaków i takież same pierścionki. ach, urocze.
i tym przydługim wstępem wreszcie dochodzę do konkretu. otóż. na bazarach używa się liczby pojedynczej. pieczarka dzisiaj po ile? a w jakiej cenie banan? ziemniak jak stoi?
idąc dalej, matka jedyna ma włos.
no i to właśnie niekoniecznie jeden, ale i nie kilo. matka jedyna ma więcej, ale wygląda jak jeden. i ten jeden sobie matka lubi zaczesać jakoś chytrze. albowiem włos matki zdradliwym zdrajcą jest. tłustym, a lichym. chciałoby się powiedzieć, że na głowie matka staje, żeby nie było widać, ale to nieprawda jest, bo gdybym stawała na głowie, to miałabym przyklep totalny i to na płasko. jakoś półkula czaszki matki jedynej z tyłu też jest nie do końca okrągła, co z nazwy jednak powinno obowiązywać. oszukano mnie. dziś nawet matka jedyna chciała pójść za nauką dziecka starszego i wyrżnąć potylicą o jakiś kant, żeby się zaokrągliło, wówczas może ten włos by jakoś leżał. to znaczy właśnie nie leżał, może by się uniósł jakoś. a włos jest przyklapnięty jak uszko uszatka.
fryzjer matki dwoi się i troi, żeby matka zadowolona była (prawda?), no i zazwyczaj jest. czasami nawet matce się wydaje, że oho, włos dłużej wydawał się nie zwisać smętnie niż dwie godziny po myciu. może nawet dwie piętnaście.
matka się nie poddaje. wypróbowała już wszystkiego, przeczytała na temat wszystko i nadal się mizia po łbie z nadzieją, że coś wreszcie zadziała. smarowała się pachnącym, śmierdzącym, naturalnym, chemicznym, tanim, drogim. nic nie działa. dokonywała matka nawet szalonych połączeń drogie i śmierdzi oraz tanie i pachnie, bierze matka swój włos pod włos, a on nic.
ale ja będę walczyć.
tak więc jak tylko widzę coś "do włosów z tendencją do przetłuszczania się", to kupuję bezwarunkowo. niedawno nabyłam drogą kupna szampon-maskę (!) do takiej koafiury i zastosowałam. smarując sobie czerep tłustą mazią nie wróżyłam sukcesu specyfikowi ani kłakom, bo jak można rozetrzeć sobie wosk na tłuszczu i oczekiwać że będzie sucho? błyszcząco może i owszem, ale sucho? że co, minus i minus dają plus? kręciłam z niedowierzaniem czerepem na boki i to chyba zadziałało, bo kłak jakby mniej tłusty! tu cię mam, psubratku! - pomyślałam i wielce zadziwiona funkcjonowałam jak dawniej biegając z ozorem przy ziemi.
kłak dał się przechytrzyć na trzy godziny. i to raz.
jutro się natrę purem balsamem, a poprawię fery ultra. może to zadziała. na brudne gary działa, to może na mój też?
W kwestii włosowej nie pocieszę, to na uciechę anegdotkę bazarową sprzedam.
OdpowiedzUsuńKuzynka moja na bazarze owocem sezonowym kupczyła. Dziewczę z niej było ledwo co licealne, ale wielce obiecujące. I bystre.
Bystrym swym okiem zoczyła studenta, co warzywem sezonowym kupczył obok tuż.
Od słowa do słowa potoczyła się pogawędka na miłej granicy flirtu.
Cóż rzec może student małolacie z liceum, by ją ściąć z nóg? Że filozofię studiuje (tak, tak, wiem, że dziś żadna małolata nie dałaby się na ten bajer wyhaczyć, ale to zamierzchłe czasy były i słowo - taki bajer był ok).
Kuzynkę, jasna sprawa, ścięło z nóg.
A że miała matkę z ambicją, to czym prędzej stosowną knigę złowiła z półki i nazajutrz przy straganie już była zaczytana.
- A co ty tam czytasz? - student zagaił
- Tako rzecze Kamasutra! - oznajmiła dumnie kuzynka
I ścięło studenta z nóg. Za mocno aż, bo się cienias speszył - ale sprawiedliwie mu kuzynka przyznała - nie parsknął śmiechem,
Rzeknij, że się choć raz uśmiechnęłaś! Starałam się, jak mogłam pojedyńczo pisać!
Epilog: po latach kilku, kuzynka zdołowana brakiem perspektyw po polonistyce i barem, w którym kurczakiem z rożna kupczyła, hobbystycznie poczęła studiować filozofię. Magisterkę zrobiła z Nietzschego. A student w tym czasie roztył się i wyłysiał. A ona wyszła za informatyka z perspektywami. Amen.
Ojojoj... ale się pośmiałam. Boki mi się prawie zerwały. I... niech sprawdzę... przód i tył też... Na szczęście kluczowym słowem w drugim zdaniu było "prawie" :-) Dziękuję za opowiastkę.
Usuńi ja się zrechotałam! piękna opowieść. taka, jakie lubię :)
UsuńMatko Jedyna, specjalnie dla Ciebie przekopałam blog mojej wirtualnej koleżanki, pamiętając, że pisała o podobnym problemie, i oto co znalazłam:
OdpowiedzUsuńhttp://zawszewbiegu.blog.onet.pl/2013/10/28/odkrycie-mojego-zycia/
Może ten specyfik Ci pomoże? :)
ha! spróbuję. na razie węszę i węszę po drogeriach i nic nie wywęszyłam. ale ja znajdę, ja zastosuję, ja będę krzyczeć co chwila: tadaaaam! :)
UsuńHmm a taki proszek nadajacy objetosci z Got2Be? : )
OdpowiedzUsuńtaki proszek mi kundli kłaki przy tłustej czaszce. do tego po godzinie krochmal. mam na oddanie. ktoś coś?
UsuńJa zaczęłam myć łeb szamponem dla dzieci i jest nieco lepiej:-)
OdpowiedzUsuńszampon dla dzieci przetłuszcza mi łeb już podczas mycia :)
UsuńWiem z doświadczenia, że Ludwik świetnie zmywa zbyt ciemną farbę, tudzież farbę w ogólę, po czym zwykłe włosy pozostają suche jak wiór, tak więc z tym fery to nie taki głupi pomysł ;)
OdpowiedzUsuńmamaimunia.blogspot.com
hahaha, ludwik też zmywa z rąk warstwę naskórka, to kto wie co on jeszcze może :)
UsuńA hormony matka jedyna ma w porządku??
OdpowiedzUsuń