wtorek, 25 listopada 2014

zojcew.

mojej małej blond córeczce zaraz stuknie siedemnaście miesięcy.
siedemnaście miesięcy!
kiedy? jak? nie, to niemożliwe!

a tak. a tak. atak.

czas atakuje niespodzianie. dopóki nie urodziłam sobie liczników, nie wiedziałam.

zajęta starszą córką, od długiego już czasu, mniej trwożliwych myśli poświęcam młodszej.

młodsza zaś jest żelkiem. jest misiem o dowolnym smaku. sprężystym, zdrowym, jędrnym, pachnącym, słodkim misiem.

takim misiem, co potrafi mordę na długo zakleić, takim, co zbyt kwaśny - wykręcić, takim, co nie można przestać go miętosić. takim, co nie można się przed nim powstrzymać. nie można oderwać, nie można przestać.

zoja jest piękna, radosna, żywa, bardzo, bardzo, bardzo żywa i mądra.

w zasadzie niczym się nie rożni od nataszy, choć jest od niej dalece różna.

kiedy wylądowaliśmy ze starszą w centrum zdrowia dziecka, kiedy zapadła diagnoza, byłam w siódmym miesiącu ciąży. byłam spuchnięta, przerażona, obolała, ale zoja zawsze była łaskawa.

ciążę z nataszą przeszłam ciężko, wszystko mnie bolało, nie mogłam spać, w każdej sekundzie nasłuchiwałam kontaktu z brzucha. dla zoi miałam mniej czasu, mniej myśli i wyrzut sumienia. brzuch, napięty brzuch głaskałam wówczas, kiedy już byłam po wieczornym płaczu i zmartwieniach, głaskałam, przepraszałam i przyrzekałam, że potem sobie odbijemy.

ciąża z zoją była zagrożona. powinnam była leżeć, nie dźwigać i odpoczywać. skrócona szyjka, pessar i strach. leżałam. owszem. leżałam i kwiczałam ze strachu o nie obie, dźwigałam więcej, niż do tej pory, na odpoczynek nie było miejsca. zrozpaczone starsze dziecko kłute w przeguby, łokcie, stopy, kładłam na ośmiomiesięcznym brzuchu i wczepione rozpaczliwie we mnie, niosłam na rezonans, tomograf i dalej.

baliśmy się wszyscy. 

nie wiedzieliśmy, jak jej dać na imię. aż po słowach lekarza: 'nie będę pani oszukiwał, dobrze nie jest', po świadomości, że dopiero się zaczyna, po wtuleniu się tego wieczoru w ojca jedynego z płaczem, powiedziałam 'zoja'. ojciec podskoczył po raz trzeci przy mnie z zaangażowanym 'tak!', a potem sprawdziliśmy, że to znaczy 'życie'.

o, jak to znaczy życie. o, ile to życia. o, jakie to życie jest!

człowiek - radość, człowiek - energia, człowiek - emocje na wierzchu. człowiek, który nie ma zera, człowiek, który albo się śmieje, albo płacze, człowiek - zoja.

i każdego dnia, kiedy wciska swoje rączki w mój betonowy kark, czuję, że odciska tam na nowo ślad, moja mała gwiazda z międzyzdrojów.

miłość jest wielka, choć zoja malutka.

7 komentarzy:

  1. aaaach, identycznie porownuje swojego Mlodszego do zdrowego, miekkiego, pachnacego i sprezystego misia-zelka! :) Bo taki wlasnie jest w porownaniu do Starszego: bladego, chudego i ... szkoda gadac jakiego jeszcze. Czuje Twoje uczucia, bardzo mocno czuje. x

    OdpowiedzUsuń
  2. Im Zoja będzie większa, tym większa będzie ta miłość. Przeogromna i niewyobrażalna, choć może zamknąć się w metrze sześćdziesiąt ;)

    Zawsze zastanawiałam się, skąd pomysł na takie, a nie inne imiona dla dziewczynek. Zawsze lubię to wiedzieć, bo czasem najprostsze imię ma świetną historię, znaczenie dla rodziców, jest symbolem. Fajnie, że Zoja znaczy 'życie', i że Zoja jest Zoją nie z kaprysu :)

    Fantastycznego życia z Życiem życzę z całego serducha :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Baboo...wielkaas jest. Powinni Cię sprzedawać w tabletkach przeciwdolkowych. Działasz błyskawicznie. Tak właśnie się użalałam nad sobą... ze ja to jednak mam przepierdolone. Męża nie rozumiem i chrapie, mama 7 lat nie żyje, a ja dalej tęsknie, najbliższa rodzina 600 km stad, korzonków nie mogę wyleczyć o dyskopatii nie wspomnę a 22 lata mam! Zeby wołają o pomstę, do dentysty nie po drodze, w ogóle czasu nie mam, baa nawet auta, a autobusem z dzieciem to samobójstwo przecież. a pożalić się nima komu. ...i czytam ...i patrzę na tego mojego jeszcze świeżego, tegorocznego Bobusia w piżamce z puchatkiem ...i ja to jednak mam szczęście!

    OdpowiedzUsuń
  4. Dzień miśka był, jak to pisałaś. Nie żelkowego, a pluszaka, ale zawsze miśka.

    Błogosławione niech będą miśki nie do zdarcia, że są miśkami. gdy te drugie są słabe, chore, albo mają inne deficyty.

    U mnie Świr robi za miśka. Walecznie robi, gdy Gburka niedomaga i włącza jej się tryb awaryjny.

    OdpowiedzUsuń
  5. Pięknie piszesz o uczuciach, Wronka, potrafisz wzruszyć jak nikt inny!

    OdpowiedzUsuń
  6. No dzięki Ci. Nie ma jak to rycząca ciężarna o poranku z gilami po pas. Piękne słowa kochana. Uwielbiam Was<3

    OdpowiedzUsuń
  7. nie odpisałam na komentarze, ale nie dlatego, że jestem zimna ryba, tylko nie było mnie w domu (tym w mojej głowie). jestem tu wciąż i dziękuję!

    OdpowiedzUsuń