kiedy wstaję o piątej przed wyjazdem z nataszą na chemię, kiedy zoja się budzi za piętnaście piąta i wie, że jadę, kiedy wisi na mnie i płacze od tej godziny, kiedy odklejam od siebie jej małe, ale silne łapki, kiedy niewyspana budzę nataszę tak samo niewyspaną, kiedy zaczyna się ten dzień, że musimy dotrzeć do warszawy, a dobrze jeszcze, żebyśmy wróciły,
kiedy drżę przed gabinetem lekarskim w oczekiwaniu na wyniki, kiedy tak jak dzisiaj okazuje się, że te wyniki nie są satysfakcjonujące i nie dostanie jednak chemii, kiedy trochę się cieszę z tego powodu, a trochę dokładam do swojego tobołka zmartwień,
kiedy chcę zafundować dziecku jakąś przygodę i zabieram je na lotnisko autobusem komunikacji miejskiej, z przesiadką oraz walizką i damską torebką, która jest tylko trochę większa od walizki, kiedy dziecko odpada w autobusie numer jeden kręcąc mi uprzednio dreda na skroni, bo to ją usypia, kiedy siedzę w kurtce na słońcu i trzymam ją i dobytek myśląc sobie, że jednak można zapocić się jeszcze bardziej, niż tydzień wcześniej, kiedy nie miałam dla nas nic, a musiałyśmy zanocować w szpitalu i spałam sobie w odzieniu na podłodze bez przykrycia,
kiedy zamiast grzywki mam chodzącą reklamę makdonalda, kiedy uświadamiam sobie, że chcąc zatrzeć swój obraz sprzed tygodnia zrobiłam rano makijaż, a potem zatarłam nie tylko obraz sprzed tygodnia, ale również wymejkapowane oczy, o czym pokapowałam się dopiero w domu,
kiedy myślałam, że już naprawdę trudno, żeby przydarzyło mi się coś jeszcze, tuląc śpiące dziecko w zdrętwiałych ramionach na stojąco, bo przecież tłok, kiedy trzymałam ją za nóżki, żeby mi się nie wysunęła, a nóżki były w bucikach i uświadomiłam sobie, że te nóżki gdzieś biegały, w związku z czym na bucikach jest kupka pieska, a już nawet nie na bucikach, ale na moich rączkach,
kiedy na lotnisku wsiadłam wreszcie z nataszą do auta, którym przyjechał po nas ojciec jedyny, a w którym o osiemnastej już na noc spała zoja, bo przecież wstała za piętnaście piąta,
kiedy natasza całą drogę z lotniska mówiła, że nie będzie jadła, bo jest śpiąca, ale nie będzie spała, bo jest głodna, a człowiek czasami musi sobie po prostu popłakać,
kiedy na to wszystko zażyczyła sobie jesienna dyskotekę marysi sadowskiej i to głośniej, bo ona tu z tyłu nic nie słyszy, kiedy na to obudzona i wyspana zoja co pięć sekund wykrzykiwała: muzyka!,
kiedy w domu zoja wykonała ślizg twarzą na rzepy butów niedbale porzuconych przez nataszę, kiedy uznałam, że trudno, kurwa, nigdy nie pójdą spać, a mnie jest wszystko jedno, kiedy jednak dały się spacyfikować, ale obie z dzikim okrzykiem: z mamą!!, choć ojciec jedyny oferował się z częstotliwością namolnej muchy, że nic, tylko pacnąć,
kiedy myślałam, że to nie jest możliwe, ale w końcu jednak zasnęły i kiedy po upływie pół godziny usłyszałam plask młodszych bosych stóp na posadzce tupnęłam kilka razy i walnęłam ręką w poduszkę, czym rozbawiłam zojkę dokumentnie, że ledwie z tego rechotu wyłapałam słowa: 'mama, no co ty' oraz 'jeszcze',
kiedy myślałam, że mój koniec jest już blisko, kiedy pociekły mi łzy, nie wiem już z czego, ze złości, z niemocy, ze zmęczenia czy z oczu,
wtedy zoja swoją ręką otarła mi je, spojrzała bardzo, bardzo głęboko w te oczy i powiedziała: kocham cię moje dziecko.
bateria naładowana. jestem gotowa na jutro.
woooow. Ty na prawdę umiesz pisać kobieto i chwytasz za serce jak mało kto.
OdpowiedzUsuńkocham to jednak, mimo wszystko i za to wszystko jednocześnie, to całe jebane macierzyństwo!
OdpowiedzUsuńI Ciebie!
Piękne i dobre :) Dobre pod każdym względem
OdpowiedzUsuńOżeszTynoo... raz płaczę, za chwilę dwa razy parskam śmiechem, żeby na końcu się poryczeć. Kocham Was.
OdpowiedzUsuńLubię Cię :)
OdpowiedzUsuńTak jak mówiłaś. Słowami piszesz, ale obrazów można sobie znaleźć u Ciebie garściami całymi.
OdpowiedzUsuńPiszesz tak, że chce się uśmiechy losu Tobie-Wam wszelakie własne posłać.
Zojka tak powiedziała bo Ty tak do niej mówisz. to wspaniałe świadectwo waszej miłości, cierpliwości, i ciepła rodzinnego. nawet z tą kupą na dłoniach, mc donaldem na czole i kurwą gdzieś przeplecioną w zdaniu i tak wiem, że jesteś najwspanialsza mamą pod słońcem. Twoje córeczki mają mega szczescie że jesteś. kocham Was :)
OdpowiedzUsuńAga z www.makeonewish.pl
Mój Świr jest na etapie wkurzenia. Na nas. Gdyby za każdą jego dzisiejszą deklarację rodzicooporu dawano mi złotówkę, rozwiałoby to sporo moich problemów.
OdpowiedzUsuńBo ja jestem znów na etapie niepewności, czy coś zarobię w tym miesiącu. I czy zarobię w kolejnym. I tak dalej.
Pieprzyć to.
Siedząc w zamyśleniu w wannie ni stąd ni zowąd Świr rzekł: lubię cię, mamo - pieprzyć zatem wszystkie problemy. Cudowny dzień.
Po coś w końcu się ma dzieci, nie?
Cztery słowa, płacz w gardle i znów możesz wszysko...
OdpowiedzUsuń:))....
OdpowiedzUsuńRopierdzielilaz mnie!!!
OdpowiedzUsuńJest tu talent, oj jest :)
OdpowiedzUsuńPięknie napisane. Dziękuję.
OdpowiedzUsuńpopłakałam się,tulę Cię mocno
OdpowiedzUsuńOoooch <3 uwielbiam.....
OdpowiedzUsuńUff, przeczytałam wszystko od początku, popłakałam, pośmiałam, pomodliłam i zostaję i trzymam kciuki za całą rodzinę i pomodlę się jeszcze trochę, jeśli pozwolisz
OdpowiedzUsuńPiękne, bo prawdziwe.
OdpowiedzUsuńPotoczny okrzyk "Matko jedyna!" zyskuje od dziś inne znaczenie.
OdpowiedzUsuńDopiero co tu trafiłam, a już wiem że zostanę na długo i jeszcze na długo długo potem ...
Pięknie prawdziwie piszesz. Poruszasz najbardziej wrażliwe struny duszy. Nie sposób oderwać się od tych literek.
Tulę Was mocno. Trzymam mocno kciuki.
Kamila
dziękuję wszystkim. bardzo.
OdpowiedzUsuń