niedziela, 3 lipca 2016

znowu te liczby. znowu trzy.

byłam jedenasty dzień na patologii ciąży. mój ginekolog wyjechał na wczasy i zalecił mi, bym przyszła do szpitala, by mieć opiekę, zwłaszcza że do szpitala miałam 60 kilometrów, w domu dwulatkę pod specjalnym nadzorem i bałam się czekać do ostatniej chwili. ponieważ miałam założony pessar na skróconą szyjkę macicy, byłam pewna, że urodzę przed czasem, szybko i byłam pełna nadziei, że bezboleśnie. to ostatnie było akurat głupie, przecież miałam jeden poród za sobą i wiedziałam, że to boli. jednak nadzieja umiera ostatnia. bo pierwsza umiera z bólu rodząca matka. o dziwo, tego naprawdę nie pamiętam. pamiętam, że bolało, ale oprócz tego, że w chuj, to nie pamiętam jak.
byłam zatem jedenasty dzień w nowiuśkim szpitalu, w którym ściany nie przesiąknęły jeszcze ani krwią, ani smółką, ani potem, który po wszystkim cieknie mamom, położnym i lekarzom. ojcom, oczywiście, również. z przejęcia, strachu, chęci pomocy i przerażenia, do tego stopnia, że z rąk wyślizgiwały się nożyczki mocujące się z twardą, grubą, jakby gumową pępowiną.

nie było mi źle. skurczów nie czułam, czatowałam na trakcie porodowym i wszystkim rodzącym gratulowałam, a tym, które jeszcze miały siłę na żarty, mówiłam, że halo, jest kolejka, ja tu byłam pierwsza i teraz ja rodzę, proszę się wstrzymać. wszyscy się ze mnie śmiali, że dostanę kawałek czerwonego dywanu, plastikowe kwiaty i pół etatu w służbie zdrowia, będę rozwijać dywan przed matkami wyjeżdżającymi na wózkach z porodówki, wręczać kwiaty, na końcu odbierać bukiet i zwijać dywan. pokusiłabym się również o sypanie kwiatów i trzaskanie pamiątkowych fot, ale nie każdej kobiecie do twarzy w sinoczerwonym zabarwieniu, sklejonych rzęsach, czy pękniętych w oczach żyłkach. za to każdej do twarzy z tym blaskiem, który wyziera zza całej sylwetki, mimo, że część tej sylwetki piecze, część boli, część krwawi, część się obkurcza, a część tryska mlekiem.

trzy razy wywoływano mi poród oksytocyną, bo już naprawdę nudziło mi się w szpitalu, moje starsze dziecię przyjeżdżało co dzień i prosiło, żebym urodziła już to dziecko, bo jej w ogóle na ręce nie biorę. nic z tego. przeszłam sto pięter w górę i w dół, przeszłam cały sulechów z północy na południe i ze wschodu na zachód i nic.
jak nic, to nic - powiedziała renia, moja cudowna położna - czekamy, ona wie kiedy przyjść.

i czekałam.

ten dzień nadszedł. noc nawet. wiedziałam, że to już. wiedziałam, że renia ma dyżur i nie będę musiała po nią dzwonić, wszystko zaczęło się dobrze składać, zwłaszcza ja. w okolicach piątoszóstej poszłam do reni. "chyba już" - mówię.

dzień wcześniej ojciec jedyny był z nataszą tam i z powrotem na chemii w warszawie. bardzo nie chciałam rodzić sama, ale wiedziałam też, że każdy miał swoje zadanie do wykonania. wrócili w nocy, tej nocy. 
nauczona doświadczeniem wiedziałam, że mąż mój zdąży się wyspać, zawieźć naszą starszą córę do babci, przyjechać, potrzymać mnie za rękę, a ja nadal będę w dwupaku. tymczasem o siódmej odeszły mi wody i renia powiedziała: "dzwoń po bartka, bo nie zdąży".
zadzwoniłam.

wręczył śpiące dziecko w piżamie babci w szlafroku pod blokiem i popędził do mnie.
zojka była w gotowości. wtedy było mi cholernie źle. cholernie chciało mi się spać. nataszę urodziłam na podłodze, nie dotykając ani razu łóżka. z zoją wdrapałam się na łóżko i chciałam spać. nie udało mi się wdrapać całkiem, głowa zwisała mi smętnie z boku, a z głowy równie smętnie sączyła się ślina. skurcze miałam rzadko, ale za to bardzo bolesne. renia spytała czy mi poprawić głowę. nie. czy mnie przykryć. tak. czy mnie odkryć. tak. czy mnie znowu przykryć. tak. czy mi wytrzeć twarz. nie. patrzyła na ekrany, mierzyła co trzeba, kazała spać, kiedy chciałam spać. po kilku obrotach powiedziała do mnie: "już wiem. ona jest zawinięta w pępowinę. jak masz skurcz, to jej spada tętno, a jak śpisz, to wraca do siebie. powiem ci, kiedy ją wyprzesz".

zojka się pcha, ojciec jedyny pędzi, ja wiszę szepcząc: nie mogę, renia ratuj, renia mnie uspokaja, prowadzi suchą nogą na drugi brzeg rzeki i nagle mówi: "nie idzie, czeka na tatę". "zoja, zlituj się, błagam" - myślę ja. nie. akcja stop. wchodzi tata. tulą się z renią, oglądają aparat fotograficzny z dyżurnym lekarzem, mam jeszcze siłę powiedzieć z półuśmiechem: "hej, tu się rodzi" i wtedy renia mówi: "idzie, przyj". przy spadku tętna każe mi wyprzeć zojkę, w ułamku sekundy odwija ją z pępowiny i tętno natychmiast wraca do normy.

piętnaście minut później sina, ale z blaskiem jadę z zawiniątkiem na swoją salę. po południu przyjeżdża natasza, patrzy na zawiniątko i mówi: "ach, to ty".
dopiero wtedy płaczę wzruszona.

dziś, dokładnie trzy lata później, patrzę na obie jak grają z tatą w bilard i łza jakoś sama płynie.

udanego życia, zoju.

21 komentarzy:

  1. Wszystkiego najlepszego, Dziewczęta!

    OdpowiedzUsuń
  2. Tego się nie da. To jest takie, że tego się nie da. Jeśli wiesz, co mam na myśli.

    OdpowiedzUsuń
  3. Pamiętam każdy z trzech.....właśnie tak było Szczęściaro☺ Tylko takich łez Ci życzę. A Zoi i Nataszy szczęścia, bo miłość dostały w pakiecie powitalnym.

    OdpowiedzUsuń
  4. Wzruszające do szpiku. "Nie idzie, czeka na tatę."

    OdpowiedzUsuń
  5. Gratulacje. I wszystkiego co najlepsze!

    OdpowiedzUsuń
  6. Ach, to ty...i mam mokre oczy. Trzy razy rodziłam, mogłabym i cztery. Udanego życia Zoju 💙

    OdpowiedzUsuń
  7. A ja mam fajnego trzylatka z tego 3 lipca, może się spotkają kiedyś, gdzieś ;) to był bardzo upalny dzień..

    OdpowiedzUsuń
  8. Niezapomniane uczucie.. czy trzy lata, czy dwadzieścia jeden - łza w oku matce się zakręci! :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Kobieto, Ty to potrafisz wzruszyć. Chwała mądrej położnej. Brawo Ty.
    Najlepszego dla córeczki :-).

    OdpowiedzUsuń
  10. Aż mi łzy poleciały.
    Moja właśnie śpi obok, a pojawiła się pół roku temu.

    OdpowiedzUsuń
  11. ty jak już coś napiszesz, to klękajcie narody!
    Zojko wszystkiego najlepszego!

    OdpowiedzUsuń
  12. Lubię czytać Twoje wpisy, bo zawsze są o czymś ważnym i pozwala sobie przypomnieć o tym co najistotniejsze. Wszystkiego dobrego dla całej rodziny

    OdpowiedzUsuń
  13. i łza się sama ciśnie ... najlepszego !

    OdpowiedzUsuń
  14. Ty mnie zawsze rozwalisz kobieto! Wszystkiego naj...dla całej rodzinki
    !

    OdpowiedzUsuń
  15. To bardzo wzruszające. Życzę tobie i twojej rodzince wszystkiego najlepszego. Moja mama urodziła moją młodszą siostrzyczkę 13 dni temu, więc dokładnie wiem co czułaś kiedy pierwszy raz zobaczyłaś swoje dzieci. Mój starszy brat tak jak Zoja był owinięty w pępowinę, ale z nim moja mama miała niestety cesarkę. Jeszcze raz życzę Ci wszystkiego najlepszego, aby dziewczynki rosły zdrowo i były szczęśliwe.

    OdpowiedzUsuń
  16. matkoledyna normalnie rozwalasz system kobito !!!ja cie lovciam i zycze najlepszego dla calej twojej rodzinki pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  17. matkojedyna "głupiość" chyba przychodzi wraz z byciem matką - ja dzisiaj lecąc do warzywniaka między zupą, kupą, pluciem - bo ząbkowanie, wyleciałam z dzieckiem w nosidle w z lekka obrzyganej koszulce i spodniach - w cętki, ale nie takie fabryczne tylko po zupie Po powrocie w drzwiach zastałam kochaną teściową, babcie - dziecku, która z politowaniem popatrzyła - na szczęście dla ludzkości - nie skomentowała bo byłby niezły wybuch...a tak spuściłam łeb, uderzyłam w pierś i poszłam dalej..Po co? By usłyszeć, że czemu to ten balkon taki nieposprzątany Głupia ja
    A tak poza tym to super, że tu trafiłam - jednym haustem w czasie drzemek małego czytam :)

    OdpowiedzUsuń
  18. Mi też się łezka w oku zakręciła. Lada dzień czekają mnie podobne emocje :)

    OdpowiedzUsuń
  19. ja nie mialam w planach sie dzis poryczec...

    OdpowiedzUsuń