kochany pamiętniczku. dawno nie pisałam. ale na wstępie mojego listu pozdrawiam cię serdecznie.
co u mnie. hm.
kiedyś to było lepiej. albo chociaż inaczej. a teraz? teraz jest tak. czy to dobrze? no sama nie wiem, bo wiesz...
dzieje się wiele. kiedyś z powodu tych wszystkich dziań miałabym nieustanną erupcję emocji, wulkan wybuchałby i gasł, żeby znów wybuchnąć. czasem czarnym, a czasem czerwonym. lawa lałaby się strumieniami, gorąca, wysycona czymś takim, że albo się w niej zatopić i zastygnąć, albo na ten tychmiast spierdalać, a i tak wszystko przykryje gruba warstwa szarego pyłu. kiedyś miliony zdarzeń, które występują na mojej pokrętnej drodze byłyby zaczątkiem czegoś.
a teraz?
teraz idę, a zamiast wulkanu mam emocjonalną purchawkę, dojrzałą. nadeptuję, coś tam się niezbyt wysoko uniesie i opada. naokoło i niezbyt żyźnie. w chujni z grzybnią nie ma harmonii, akurat trochę więcej chujni. grzyby nie rosną, myśli nie kiełkują, a nawet, jak zakiełkują, to więdną, jak rozalka w opowiadanej przez babcie lusię bajce o liczyrzepie: "ech, ech - i zwiędła".
próbuję rozkrzesać te myśli, pocieram, pocieram cały czas czubkami palców o czubek głowy, coś tam się zajarzy, zaiskrzy i mokre, spocone od strachu ręce zatęchną każdą, choćby najmniej, a może najbardziej roziskrzoną myśl. śmierdzę, jak martwe zwierzę wtedy. jak opalana kura. gęś. jak pyszczek świnki nad gazem. skwierczę i śmierdzę zjaranym włosiem. na samą myśl mnie mdli, więc znów staram się nie myśleć, nie drapać w czubek, nie krzesać iskier. tak źle i tak niedobrze. niedobrze mi.
pojebały mi się bajki, taki trochę król midas z taką trochę elsą. czego się nie dotknę, zamieniam w lód. skostniałam. iksmen z niezrozumieniem swojej mocy. lub też raczej niemocy. moją mocą jest niemoc. tłusty, próżny midas ze mnie, tylko złota nie mam. mrożę, ale kibić mało disnejowska, oczka bardziej kaprawe, usteczka nie tak bardzo w ciup i ten warkocz do pół dupy. a ja tylko pół dupy. zza krzaka.
pani sopelek. zimna irlandzka ryba. królowa chłodu z mokrymi dłońmi. co jest kurwa?
kiedyś był pomyślunek, teraz pomylunek.
rodzina sukcesywnie wchuchuje we mnie trochę ciepła, każdego dnia. wytapiają mi przeręble w pokrywie, w osłonie i dziurkują zmrożone osierdzie wpuszczając tam wiązki ciepłej miłości - życia. tylko dlatego jestem. że oni są. że codziennie suszą mi ręce i moczą mi włosy. moczą mi oczy, gdy patrzę na nich. łzy, gorące łzy rzeźbią w lodzie zmarszczki. te już zostaną na stałe, nikt nie wynalazł emocjonalnego botoksu, nawet za pieniądze.
zarobiłam czterysta złotych. ucieszyłam się. uśmiechałam nawet. następnego dnia poszłam do dentysty i wydałam trzysta trzydzieści. zasmuciłam się, chciałam nawet rozpłakać, ale nie byłoby widać mojej wyczyszczonej po pięciu latach jedynki. warczałam więc idąc i myśląc, że szkoda, że nie jestem kimś innym.
nie jestem. jestem sobą. jakże trudno to zaakceptować. kiedy już chciałam położyć się w kanionie słonego błota, w którym nieustannie grzęznę, do którego sukcesywnie dopłakuję hektolitry łez, pomyślałam, że nie. ni chuja. dosyć tego. dosyć tego chorowania, dosyć tego złego, co nie chce wyjść na dobre. dosyć emocjonalnej suszy i w ogóle dosyć.
miałam się tarzać w błocie, miałam mieć woodstock w żałobie, ale wyimaginowany skafander na mózg i do przodu.
brnę i patrzę: starsza pani. ledwie idzie. w środku miasta. ludzie mijają ją, ja nie mogłam. pomóc pani?
o tak, dziękuję.
co się dzieje?
słabo mi, czarno przed oczami, nie mam sił.
niech pani usiądzie, wezwę karetkę.
wezwałam. rozmawiam z panią marią, patrzę na jej równiejsze od moich zęby, bielsze i droższe. "tylko życie jest ważne. zdrowie i życie. tylko." - myślę. pani maria dziękuje mi po wielokroć. swojej mamy nigdy tak nie trzymałam za rękę jak ją teraz. patrzę w jej wyblakłe, błękitne, uśmiechnięte oczy. w jej zmarszczki tak niepodobne do moich. biorę klucze od jej roweru i obiecuję, że zaniosę je córce, która tu w sklepie niedaleko pracuje, niech ten rower schowa.
a może to już czas? pyta pani maria i patrzy na mnie.
nie, nie czas, pani mario. jeszcze nie. pani świeczka jeszcze się pali.
wyglądam karetki. nadjeżdża.
pani maria wsiada, ja stoję z czerwonymi kluczami od jej roweru. ogląda się ostatni raz i mówi:
"pani się zjawiła, jak ja pomyślałam: znasz, boże, moje serce. pomóż".
stoję z kluczami.
"pani jest aniołem".
stoję. ale tylko ułamek sekundy. otrzepuję z siebie całe błoto z kanionu i idę.
a może frunę?
oddać klucze.
miałam makijaż.... idę robić nowy, bo zryczałam się jak bóbr...Jesteś aniołem, bo mimo błota w kanionie widziałaś Panią Marię. Będzie dobrze, mówię Ci, będzie.
OdpowiedzUsuńJa to do dawna już wiem.
OdpowiedzUsuńDzielna, mądra kobieto. To, jak piszesz, jest tak wzruszające i mocne, zawsze i w każdym wpisie, że jestem dumna z siebie, że Cię znam, choć przecież nie znam, bo tylko czytam (ale za to od dawna i regularnie).
OdpowiedzUsuńMasz wielki dar obserwacji życia i piękną wrażliwość. Szkoda, że spotyka Cie też tyle cierpienia, ale mam nadzieję i wierzę, że to tylko kilka chudych lat a zaraz przyjdą dla Ciebie tłuste i juz będzie tylko dobrze.
Dużo serdecznych pozdrowień.
Wokół mnie też błoto, na szczęście jest moje stado, moja rodzina, ludzka i psia. Kiedyś w końcu będzie dobrze, trzeba w to wierzyć, a w końcu tak będzie. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńGdyby faktycznie była z Ciebie Lodowa Księżniczka, nie zauważyłabyś pani Marii... Prędzej w jakimś krysztale jesteś uwięziona, tylko przez jego pryzmat przebija się miłość bliskich i wołanie o pomoc innych...
OdpowiedzUsuńloonei.blog.pl
Ale talent...
OdpowiedzUsuńWsrod tlumu ba miescie zauwazylas kobiete w potrzebie,jestes prawdzieym aniolem....a moze to przeznaczenie....
OdpowiedzUsuńA ja tak sobie myślę, że to pani Maria jest aniołem, zesłanym po to, żebyś mogła się otrzepać.
OdpowiedzUsuńTak, właśnie ....
Usuń❤️
OdpowiedzUsuńkurde już miałam napisać ze pojechalas, że przesadzilas, że Cie ponioslo... I nagle zobaczylas panią Marię...uff
OdpowiedzUsuńPięknie piszesz. Mądrze, dobitnie, dotkliwie.
OdpowiedzUsuńWszystko będzie dobrze.
Tak słyszałam.
To są te niesamowite momenty. Kiedy już masz dość, wszystko jest w d...e, brakuje sił, pojawia się ktoś. Ty jesteś jego aniołem, a on jest Twoim.
OdpowiedzUsuńDzięki za ten tekst.
Trzymaj się ciepło!
Jak łatwo jest, w kanionie będąc, przeoczyć. Życie i ludzi przeoczyć. Siebie przeoczyć.
OdpowiedzUsuńTak ładnie pisać o "chujni" to mało kto potrafi. A śniła mi się dzisiaj matura z języka polskiego... i tak się zastanawiam teraz, dlaczego nikt jeszcze nie wpadł na pomysł, żeby tej naszej polskiej młodzieży zaproponować poczytanie blogów. U Pani to na przykład taka proza z poezją na zmianę się pojawiają. Człowiek ledwo skończy jedno zdanie czytać, a już nie może doczekać się kolejnego. Lubię Panią.
OdpowiedzUsuń