przez ostatni miesiąc miałam ospę swoich dzieci. nic mnie nie gryzło i nie swędziało, nic mi nie pękało, oprócz serca oraz mózgu, że w nocy podbiegam to do jednego, to do drugiego pokoju i próbuję a. oszukać pryszcze i dziecięce głowy i drapać naokoło bąbla, co w półśnie przynosi ulgę, ale do czasu, bo wiadomo, że i nerw w półśnie potrafi większym być, b. smarować taką pianką, co może i nie ma koloru, ale konsystencję ma taką, że po pierwsze kleją się całe włosy, zwłaszcza do rozdrapanego strupa, po drugie, jest pianką, więc ma właściwości pianki, to znaczy pękające bąbelki, które zapryśnięte do ucha powodują wielki hałas w samym środku nocy, a jak się okazuje, taka noc w ospie to ma kilka środków.
na piankę zatem trzeba dmuchać, gdyż ponieważ jest mokra, a do mokrego to się piżama przykleja i nieszczęście gotowe. kiedy się już rozdrażni wszystkie strupy ściągnąwszy mokrą bluzkę od piżamy i założywszy suchą, bo się niedokładnie wysuszyło piankę dmuchaniem, to ponownie trzeba pianką zapsikiwać. i kiedy już się to okiełznało wszystko, trzeba było już tylko zaśpiewać kołysankę. lecz nie można było przy tym zasnąć wyśpiewując charczące bzdury, bo się dostawało burę i hałas był jeszcze większy, niż przy bąbelkach pianki pękającej w uszach.
moje córki przeszły ospę bardzo łagodnie, dodam. nie czochrały się, nie chciały się zamienić w dzika, jak kiedyś ja, a mianowicie wtedy, kiedy na rozmowę biznesową poszłam w sukience, może i zakupionej na dziale dziecięcym, ale za to z bardzo przepysznej wełenki, mięciutkiej.
chyba, że się założyło na tę sukienkę obcisły płaszczyk, a pod tę sukienkę jeszcze bardziej obcisłe rajstopy mające na celu ukształtować nasze nadwątlone czasem i brakiem starań poślady, a potem się galopowało po mrozie z dzieckiem do supermarketu i biegło się trochę z tym dzieckiem na ręku, bo ono chciało siku to dziecko, a potem się mu obiecało zabawkę, a w supermarkecie jest bardzo gorąco, żeby nie powiedzieć w chuj, a dziecko rzadko tam bywa oraz ma problem z podjęciem decyzji i najzwyczajniej w świecie dostało oczopląsu i jeszcze się potem próbowało wyciągnąć stamtąd dziecko, w torebce niosło zgrzewkę wody, a w rękach opakowanie od zajebiście wielkiej lali - bobasa i się troszeczkę, że tak to ujmę, zapociło, to wtedy, właśnie wtedy sukienka przestawała być milusia. ja zresztą też.
ja wtedy po prostu chciałam być dzikiem. chciałam z tym wszystkim na rękach pobiec jeszcze na stację benzynową, kupić wór drewna kominkowego, tak, może być to najtańsze, rozsypać je i czochrać się plecami o te kawałki drewna. płynąć stylem grzbietowym po asfalcie z pieńkami, chrząkać i się drapać, wytarzać w trocinach, do krwi rozdrapać, sierść zostawić na tej białej korze, bo jednak brzoza najtańsza, z rozkoszą wbić sobie drzazgi w wilgotne plecy i rozszarpać na strzępy tę piękną błękitną wełnianą drażniącą sukienusię.
no więc moje dzieci nie.
łagodnie.
stawały przed naszym łóżkiem, albo nawet się nie kwapiły, tylko ze swoich wygodnych, cieplutkich i milutkich, świeżych pokładów, o każdej porze dnia i nocy nawoływały: swęęędzi!!! na co ja reagowałam prawidłowo, mianowicie truchtem na ratunek, uzbrojona w piankę i zmianę odzieży.
w stanie byłam takim, że jak miałam posegregować pranie na białe i czarne, to pół dnia siedziałam przed stosem. głowę miałam gorącą w miejscu, gdzie kiedyś stwierdzono mózg, ślina oczywiście smętnie zwisała mi z kącika ust brużdżąc mi, chciałoby się powiedzieć świeżą i chciałoby się powiedzieć twarz. egzamin do mensy. z zegarkiem w ręku. dwie godziny. które to może być czarne, a które białe?
dodatkowo czekało mnie coś więcej, chyba staż w nasa, albowiem musiałam ocenić których rzeczy jest więcej i które wyprać najpierw. nie wiem jak to zrobiłam, ale prawdopodobnie po prostu byłam w kosmosie i jakoś samo poszło.
ostatni czas spędziłam z zojką, która bardzo, ale to bardzo uroczo sepleni i nie mówi "r", ja naprawdę z rozczuleniem na nią patrzę, słucham i się uśmiecham, jest w tym cudowna, a pani logopeda się jeszcze nie martwi, to co ja będę.
przywykłam już, że bóg się jodzi, moc tjuchleje i tak dalej. że niosą tam majyi błoto, kadzidło i mijję. to wszystko jest dla mnie zupełnie naturalne.
więc kiedy słuchałyśmy piosenek z bajek wyśpiewywanych na kilka głosów, z początku w ogóle mnie nie zdziwiło, gdy usłyszałam: "podoba mi się ten chój".
dopiero za chwilę, za małą chwilę, w której mój ostatni neuron dokonał żywota w swojej misji dostarczenia mi do mózgu impulsu, szczerze się zasmuciłam.
albowiem.
wiem.
że to zdanie.
usłyszę od niej.
jeszcze parę razy.
w życiu.
a już będzie umiała powiedzieć "r".
Brutalna puenta :-)
OdpowiedzUsuńUśmiechnęłam się.Jak zwykle zresztą:)
OdpowiedzUsuń<3 Zoja , mój ulepszacz dnia ! Co ja pocznę bez historii z "j"
OdpowiedzUsuńPopłakałam się z niemego śmiechu!!!! 😂 (dzieci śpi, nie mogę w głos). Dzięki Matko!
OdpowiedzUsuńO, Matuchno! Łzy w oczach, śmiech duszy... Dziękuję! Spokojnej nocy...
OdpowiedzUsuńPopłakałam siè ze śmiechu:) Też mam dwie córki i ten sam smutek mnie dopadł na koniec. Chój z tym;)
OdpowiedzUsuńŚmieję się w głos w tramwaju. Wybacz Wrocławiu.
OdpowiedzUsuńKocham Cię :)))
OdpowiedzUsuńrycze i rój !!!
OdpowiedzUsuńujoczo :):)
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci bardzo za te szczere teksty opisujące prozę życia, dzięki To nie wiem że istnieją inne matki takie jak Ja. Wprawdzie moja starsza już chodzi do szkoły ale bywa równie ciężko. Ja w chwili słabości kawę do ekspresu wsypałam do pojemnika na wodę.
OdpowiedzUsuńMoja radosna córka głosno się cieszyła krzycząc: HUJA!! Córka kolegi natomiast w kościele głosno dopytywała: czy to śpiewa chój aniołów?? :D
OdpowiedzUsuńO matko moja jedyna! Kocham Cię
OdpowiedzUsuńRozmazałaś mi makijaż! :D Masz super moce, no bo tak na odległość! :D
OdpowiedzUsuńAaaaaaa! Cudowne.
OdpowiedzUsuńWpisuje sie w konwencje. Mam welniane skarpety, na starosc przeszlam powtornie ospe oddziecieca, a moje dzieci na pieniadze wolaja 'pennies' z akcentem z Dorset, co brzmi jak PENIS i zawsze robi wrazenie w polskim supermarkecie.
OdpowiedzUsuń