rzadko się maluję, a często nie wysypiam.
w związku z tym nie mam jakiegoś rozpaczliwego nawyku nietarcia oczu w miejscach publicznych.
dzień dzisiejszy, jako i rok nowy zaczęłam z impetem i z sąsiadką.
uroczyście zawiadamiam, że po sześciu latach walki o śmietnik, od jutra staną nasze własne nieduże śmierdzące kubełki na terenie gminnej szkoły, za co jestem wdzięczna bogu, ludziom, gminie, szkole i bogu ducha winnemu mężu, który to jest genialny i nie waha się używać. czego? czego akurat potrzeba.
tak więc od samego rana z impetem i z sąsiadką oraz z nataszą na przywiędłym nadgarstku załatwiałam urzędowe sprawy. na twarzy zaś namalowałam sobie wyobrażenie siebie samej, śmiałej, choć skromnej, z rumieńcem i z oczami, których jak raz od dwóch lat nie mam, bom niewyspana.
skorom niewyspana, to oko piachem zachodzi, co wiadomo nie od dziś. i kiedy dziecko w śmieciowni płaczem wymuszało lizaka, a my z sąsiadką lichutkim skomleniem zniżkę na dzierżawę kubłów, tarłam oko. oba oka. zniżkę dostałyśmy. lizaka takoż. nie sposób wszak odmówić niedźwiedziowi pandzie. oka se roztarłam, a gruba już jestem.
śmieciarze mają swój honor. pandy są pod ochroną.
jutro idę i zagadam o zniżkę na szambo. skoro już tak mi dobrze idzie.
tylko żebym się pamiętała pomalować. tymczasem podeżrę, by utrzymać formę.
może eukaliptus?
Mam nadzieję, że się jednak nie pomalowałaś. Bo dwie "pandy" w jednym tygodniu to trochę za wiele ;-)
OdpowiedzUsuń