niedziela, 6 stycznia 2013

najmniejszy parkurzysta świata. póki co.

pierwszą ciążę celebrowałam. czytałam książki, analizowałam każdy dzień, cieszyłam się jak dziecko, spałam po szesnaście godzin, pomimo tego, że pracowałam długo i dużo.
na pierwszą ciążę długo czekałam i wiele zmieniłam w swoim życiu, żeby powitać małaskę w naszym domu.
bardzo, bardzo chciałam mieć dziecko i bardzo, bardzo długo nie mogło się to stać. wreszcie trafiłam do bardzo, bardzo dobrej pani doktor, która powiedziała mi rzecz bardzo, bardzo znaczącą dla mnie.
"pani dziecko już jest we wszechświecie, tylko nie wie gdzie przyjść, bo nie wie kto jest jego mamą".
to było to zdanie. a ponieważ pani doktor jest hinduską, to trochę inaczej postrzega świat niż ja, pseudochrześcijanka. chrześcijanka nie z wyboru, a z dulszczyzny. bo nie wypada.
moje dziecko faktycznie było. i czekało na moment, w którym zrozumiem po co i jak być mamą.
stałam się mamą fajną, skoro niedługo później kolejne dziecko zdecydowało się na wizę do naszego domu. coś się jednak stać musiało w rzeczonym wszechświecie, bo dziecko się przebukowało na dwa miesiące później. czy to ma być moje doświadczenie jako mamy kolejnych, czy miało to być doświadczenie duszy, która musiała zrezygnować z tej inkarnacji, nie wiem, wiem, że drugie jest, rozwija się i czekam na drugie.
z taką samą radością, jak na pierwsze, z mniejszą ilością czasu na celebrę każdej maluśkiej chwili jednakże, ponieważ każda chwila jest dla maluśkiej.
przy nataszy naczytałam się, jak czuje się ruchy dziecka. "bąbelki", "łatwo to pomylić z gazami" i tego typu rewelacje wylewały się z wszechmocnego internetu do mojej głowy. poczułam w osiemnastym tygodniu nie będąc absolutnie pewną czy to to. czekałam jednak na bąbelki i rzucałam oszczerstwa w swoim kierunku, że gazuję jak rumuńskie aro. to było to.
to nie są żadne bąbelki. teraz to wiem i czuję idealnie. w szesnastym tygodniu.
to jest tak, jakby wielka ryba chciała mnie kąsnąć od wewnątrz. podpływa nagle, nigdy nie wiadomo skąd, dziobie i ucieka. tak to sobie wyobrażam, chociaż to nie ma nic wspólnego z rybą. to żaden śledziowy pyszczek mnie nie szczypie. 
to dziesięciocentymetrowy człowiek pływa robiąc co i rusz nawrotkę w swoim okrągłym basenie.
wreszcie to najmniejszy parkurzysta świata biega po ścianach swojego pokoiku, to nogami, to rękami, to głową odbijając się od ścian macicy.
zwinny jak jaszczurka zwinka, a przecież jak się urodzi, to będzie bezradny, nieruchomy i ospały.
do czasu.

dwa lata później zamieni się w swoją siostrę wykonującą rzuty spadochronowe z kuchennego krzesła bez zabezpieczenia. do tego czasu zdążę wymienić podłogi na gumowe. a nerwy na żelazne. zdążę?


2 komentarze:

  1. nie zdążysz :D Bo starszej nic się nie stanie, więc za chwilkę zapomnisz, że miałaś zmienić. Przypomni Ci się jak parkurzysta za 2 lata będzie zawodowym traceurem :)
    A tak w ogóle to milusi tekścik. Tak się jakoś rozmarzyłam wspominając moje "bąbelki" ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też się rozmarzyłam. Też czekałam na "bąbelki", a wyszły motyle skrzydła w wodzie...

    OdpowiedzUsuń