ta środa była długa. zbyt długa. tak długa, jak wczorajszy wieczór poza domem. być może dlatego, że wczorajszego wieczoru wypiłam dwa piwa i redsa.
a być może dlatego, że zoja wstała o piątej w nastroju skowronkowym i przyszła do nas, gdzie na metrze czterdzieści spaliśmy już we trójkę, albowiem pierwsza przyszła natasza. piąta rano z rozbudzoną zojką, która słodkim głosikiem budzi każdego, żeby się przesunął, bo ona się nie mieści, a planuje jeszcze spać, ale plany zmieniają się z częstotliwością co trzy sekundy, liczy się podwójnie. zojka ma wir w zadku. budzi się natasza i łaskawie prosi czy moglibyśmy trochę ciszej, bo ona jeszcze zamierza pospać.
położyłam się w łóżku zojki, udając że będę jej czytać. łóżko zojki ma metr trzydzieści pięć długości i mimo że należę do kategorii wzrostowej "krasnal", było mi niewygodnie.
jednak byłam niewyspana.
zoja mnie przegoniła ze swojego łóżka, bo to jest jej, a poza tym wcale jej nie czytam. poszłam więc metr dalej do łóżka nataszy, ale i tam się nie dało, bo zoja chciała koniecznie skakać po mnie z okrzykami "tak cię kocham" i "ja będę małym tjicejatopsem, a ty będziesz dużym tjicejatopsem, jycz!".
dzień zaczął się przedwczoraj i skończy pojutrze.
ponieważ pojechałam z dziećmi do dziadków, wisiały na mnie bardziej niż zwykle, a ponieważ lało, musiały się wylatać w domu. dlatego zoja rzuciła bilę do bilarda na nowe kafelki z pierwszego piętra (dziadkowie jednak kupili kafelki porządne, a bilard chyba nie) oraz samą siebie o rozłożony dziecięcy namiot. namiot się ugiął, nawet pod jedenastoma kilogramami zojki wprowadzonej w ruch dość intensywny i raczej wiecznie jednostajnie przyspieszony. pacnęła z uroczym plaśnięciem.
nie da się ukryć, łeb mnie naparzał od rana i żadne tabsy nic nie dały.
zojka zasnęła w drodze powrotnej od dziadków, czyli przed piątą, tak więc już szykuję się na przed piątą - ćwiczę ryk.
natasza natomiast "wcale a wcale nie była senna" i po siedemnastym razie, kiedy odprowadzałam ją do łóżka, chociaż "nawet nie kleją jej się oczy", po dwudziestym czwartym "ty mi w ogóle coś śpiewałaś dzisiaj?", po pięćdziesiątym siódmym "kocham cię mamo i przytul mnie, inaczej nie zasnę" i po setnym "przyjdziesz do mnie jeszcze?" wreszcie pękłam.
miałam do zrobienia jeszcze arcyważną rzecz, a także spacer po mroźnym i dżdżystym dworze z parkingu strzeżonego, noszenie rzeczy z bagażnika i many more.
z perspektywą ciemnej nocy, ciemnej dupy i ciemnej masy, jaką sobą reprezentowałam, wywaliłam z siebie co następuje.
- córeczko. ja mam jeszcze pracę. nie mogę tu z tobą non stop siedzieć. zamiast rozmawiać, śpij.
- ale mamo...
- nie rozmawiamy już. nic już do mnie nie mów. po prostu zamknij oczy i śpij. nie mam siły. dziś był długi dzień i jestem zmęczona. mam jeszcze kilka rzeczy do zrobienia.
- mamo...
- nie rozmawiamy. zaśpiewałam ci cztery kołysanki, chociaż umowa była na dwie, opowiedziałam ci kopciuszka, a teraz nie mam siły i już mi się chce płakać. po prostu połóż się na bok, pamiętaj że cię bardzo kocham, że jestem w pokoju obok i że przyjdę jeszcze do ciebie.
- ale mamo...
- natasza!
- siedzisz mi na nodze.
Ty to umiesz Matka!!!!Iiiiihihihihii!Buziak! I dobranoc ❤
OdpowiedzUsuńBrawo, świetny tekst i Córeczki ♥
OdpowiedzUsuńUbawiłam się na dobranoc. Pa!
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń"Krasnal " śpij dobrze i długo :-)
OdpowiedzUsuńGenialne! :-)
OdpowiedzUsuńCudowna moja! Rozbawiłaś mnie na "dobrą noc" z ząbkowaniem i stłuczoną ręką (Syn też rzucił sobą, z tapczanu na podłogę) w tle... Dodajesz mocy, Matko Jedyna! :) Życzę Wam wszystkim przespanej nocy :*
OdpowiedzUsuń!! Posmarkalam się ze smiechu! Też miałam długi dzień ale nie byłam tak miła. ...jak to robisz? ?:(
OdpowiedzUsuńJezu, pamiętam te poranki i te walkę...nie z córką tylko ze sobą...3-4-5.00 potem było już tylko lepiej i lepiej :-) W nocy niestety to tak nie działa :-) i nadal jest malutka :-) wstaję, jak maszyna i galareta zarazem :-) idę do wc, MUSZĘ towarzyszyć, bo nic z tego nie będzie. Potem odprowadzam do łóżka, potem jeszcze "mamusia kołderkę ", ok idę, wracam, "mamusia przytul", idę, wracam, "mamusia mogę zapalić lampkę " ok córcia, idę, "mamusia, a kiedy będzie rano?", córcia jest 12" a to długo jeszcze ", no jeszcze troszkę, śpij córcia, zamknij oczka,niech Ci się przyśnią dobre wróżki :-) potem wracam jeszcze kilka razy...beblam, zasypiam, walczę... Kocham :-)
OdpowiedzUsuńUwielbiam, no.
OdpowiedzUsuńUwielbiam, no.
OdpowiedzUsuńSie schichralam :)))))
OdpowiedzUsuńTy to jestes ostoja cierpliwosci, wiesz?
Cudna historia od poczatku do końca, a koniec genialny:-))))))))
OdpowiedzUsuńNoooo, na nodze dziecku usiadas..... Placze ze smiechu :)
OdpowiedzUsuńFascynacja Twoją codziennością opisaną w niecodzienny sposób daje się we znaki za każdym razem, kiedy Ciebie Matko odwiedzam ;) Nie wiem kto biedniejszy, Ty czy Natasza :p
OdpowiedzUsuńCzytając opis, uśmiech sam wkradał mi się na twarz. Bardzo podoba mi się Twoje niecodzienne podejście do szarej codzienności :)
OdpowiedzUsuńhahahahahahah :) sikam hahahahaha spodziewalam sie jakichs przemyslen, moze postanowien, a tu masz hahahahahahah :)
OdpowiedzUsuńdzień zaczął się przedwczoraj i skończy pojutrze, a noc trwa ziewnięcie.
OdpowiedzUsuńUch. Boleśnie znam.