poniedziałek, 11 stycznia 2016

w puszkach.

staramy się być dobrymi rodzicami, zamiast po prostu nimi być.

niemal każdego dnia zabieram dzieci gdzieś - blisko, daleko, by zobaczyły coś, coś poczuły i miały chęć zdobywania świata. chcę w nich pielęgnować ciekawość światem. i to, że jak się czegoś nie wie, można zapytać. i że to jest fajne. to pytanie. że dzięki niemu poznaje się ludzi. 

jak słyszę, jak ktoś w sklepie szuka ksylitolu, to mu pokazuję gdzie jest, mimo, że podsłuchiwałam. a nie wypada. ale uznaję, że bardziej wypada pomóc, niż nie wypada podsłuchiwać.

w niedzielę zabraliśmy dzieci do centrum, bo było napisane, że będą strażakówy. nie było. przyszliśmy zbyt późno.

ale było coś innego.

pochodzę z domu o skrajnie prawicowych poglądach. wdrukowano mi niechęć do owsiaka i orkiestry. przez wiele lat się jej poddawałam, choć skakałam pod scenami maści przeróżnych, machałam głową i odnóżami na koncertach, wrzeszczałam siema i bardzo mi bliskie do tej pory hasło róbta co chceta.
wiecznie w moim domu mówiło się o tym, jak mało pieniędzy z różnych fundacji trafia naprawdę do potrzebujących. i że lepiej dać potrzebującemu. tylko, że jakoś nigdy się nie szukało potrzebujących.
konformizm. ciepło w ciepłym domu, a nie popierdalanie na mrozie z puszkami. nie ma potrzebujących. a jak coś potrzebują, to zadzwonią.

wiele lat nie chodziłam na finał orkiestry.

prawda jest też taka, że wszystkie charytatywne imprezy, w jakich miałam okazję brać udział, były koszmarnie nieprzygotowane. tak, jakby szczytny cel imprezy miał wszystko tłumaczyć. wystarczyło chcieć choć minimalne pieniądze i wszystko było na miejscu. ale to nie dotyczy tylko orkiestry.

poszliśmy więc z dziećmi do miasta. i te moje szkraby dwa chciały wszystko. wszystko. pierniki, lizaki, zdjęcie na motocyklu z myszką miki, kolorować, przyklejać, tańczyć, śpiewać, łapać bańki i z piskiem biegać po deptaku. 

oklejone serduszkami. szczęśliwe. i kiedy wrzucały pieniądze do puszek swoimi małymi łapkami nie były świadome, że czynią dobro. a to jest zajebiste - bawiąc się czynić dobro. przed oczami stanęła mi natasza na rezonansie, który kupiła orkiestra do szpitala. "wzięłaś" - pomyślałam - "i możesz dać".

możesz oddać. bo ktoś inny potrzebuje.

z tego samego powodu noszę ubrania i zabawki do caritasu.

idąc po deszczowym, zimnym mieście spotkałam tłum ludzi, który chce czynić dobro. 
tłum, który jest względem siebie serdeczny.
ci, którzy nie chcą, nie muszą wychodzić z domu, nie muszą dawać, nie muszą pikietować swojej niechęci. wystarczy, że nie podzielą się dobrem zamknięci w swoich puszkach.
ja cieszę się, że po latach jednak tam byłam.

świadomość tego wszystkiego sprawiła, że rozpłakałam się w pięć sekund.
być może dlatego, że jestem tuż przed okresem. 
a skoro jeszcze go mam, to po to, by móc rodzić dzieci, którym pomaga orkiestra. 
jeśli przestanę go mieć, to będę potrzebować sprzętu orkiestry na geriatrii.

dla siebie to robię.

22 komentarze:

  1. Love you! PS. Magda na geriatrii, a to byłby widok😁 A obok bezzębna Marta😉

    OdpowiedzUsuń
  2. Może do wszystkiego po po prostu trzeba dorosnąć/dojrzeć? Nie wyobrażam sobie nie wrzucić nic do puszki, a pamiętam wszystkie finały :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Mądrze i prawdziwie napisałaś. Bo skoro się otrzymuje i leczy dzięki sprzętowi zakupionemu przez Orkiestrę, to trochę nie wypada być przeciwko. Ja uważam, że nawet jeśli to tylko jakiś procent, który idzie na sprzęt, to całe szczęście, że idzie. I niech orkiestra gra do końca świata...

    OdpowiedzUsuń
  4. Moje dzieci nie potrzebowały rezonansu(na szczęście) ale byłam dumna kiedy zrobiono im badanie słuchu sprzętem kupionym przez WOś.Rafał, po ciężkim porodzie leżał w inkubatorze oklejonym serduszkami.Byłam dumna,bo ja też go kupiłam,za te kilka złotówek wrzuconych do puszki.Co roku daję ile mogę chociaż mam nadzieję,że tego sprzętu nie będą potrzebować ani ja,ani moje dzieci,ani (kiedyś)moje wnuki.

    OdpowiedzUsuń
  5. Punkt widzenia zalezy od miejsca siedzenia, to stara prawda! a wystarczy sobie wyobrazic, jeśli ktos nie zetknął sie osobiście, ile można pomóc! po co walczyc i wyliczać kto bardziej pomaga, kto więcej.. ważne, że pomaga!! czy caritas cos traci przez orkiestrę? odpukać moje dzieci nie musiały korzystać z pomocy sprzętu specjalistycznego, teraz oboje już dorośli (prawie;0)), choć pamiętam, ze synowi po urodzeniu badano słuch na sprzęcie z serduszkiem orkiestry! ja ufam, ze pomoc i zebrane fundusze trafiają tam gdzie trzeba, nie chcę dorabiać ideologii że "robią żeby zarobić dla siebie" bo tak to chyba uważają ci co sami by tak robili, jakby COKOLWIEK robili w tym kierunku!

    OdpowiedzUsuń
  6. Matko Jedyna, ja też się w takim domu wychowałam. I mimo, że wczoraj z domu nie wyszłam, to wirtualnie za pomocą SMSa też się dorzuciłam. I cieszę się z tego! A za rok dzieciom pokażę :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Zamilkłam nad tekstem. Jak zwykle :-)

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie no, do menopauzy to jeszcze ze dwie dekady, a potem jeszcze dwie do demencji...jest naprawdę dużo czasu. Poza tym nigdy nie widziałem, żeby ktoś kto potrzebuje sprzętu geriatrycznego zasuwał na siłkę.

    OdpowiedzUsuń
  9. Kilka lat z rzedu bylam wolontariuszka wosp. Wciaz sie z tego ciesze, po tylu latach. Nie mam zadnych oczekiwan wobec naszej corki, ale chcialabym, zeby ona tez kiedys grala w tej orkietrze. Tak, tego bym chciala.

    OdpowiedzUsuń
  10. Pięknie napisane.
    Całą rodziną braliśmy udział w V Gliwickim Biegu Orkiestrowym. Prawie 1400 osób biegło, jechało na wózkach inwalidzkich, w wózkach dziecięcych przed biegnącymi rodzicami, szło z kijkami. Pełny przekrój wiekowy. Wszyscy w dobrych humorach, uśmiechnięci, niektórzy poprzebierani, bez zdenerwowania, bez przepychania, cieszący się chwilą i podbudowani, że jest tylu ludzi dobrej woli. Ważny był cel. Kto wie kto i kiedy skorzysta ze sprzętu WOŚP, na który się dołożył...

    OdpowiedzUsuń
  11. Pamiętam czasy kiedy sama biegałam z puszką po mrozie a u mnie poglądy były zbliżone do tych panujących w Twoim rodzinnym domu (przepraszam, że tak pierwszy komentarz i od razu na Ty walę). Cenię to, ze nikt mi nie zabraniał, a nawet wrzucał coś, żeby zmotywować do tego popierdalania po mrozie. Zresztą były u nas fajne sytuacje, bo i księża widząc zmarźluchów na mrozie zapraszali na ciepłą herbatę i ciacho. Miłe to było.
    Słuch mojego syna też został przebadany na sprzęcie zakupionym przez WOŚP dlatego mam nadzieję, że sam tez kiedyś z tą puszką będzie marzł.

    OdpowiedzUsuń
  12. W tym sęk... Zawsze wrzucałam do puszki tylko po to żeby mieć serduszko... Dopóki moja siostrzenica , tuż po urodzeniu nie była na skraju życia i śmierci... Odwiedzając ją w szpitalu, każdy sprzęt był od orkiestry... KAŻDY! To straszne, ale dzieki nim ona żyje... I jest rozwrzeszczaną trzylatką z problemami wynikającymi z braku przełyku, ale jest i za to nie dziękuję Bogu... Tylko WOŚP i fantastycznym lekarzom, którzy umieli skorzystać z tego sprzętu

    OdpowiedzUsuń
  13. A ja od dwóch lat nie daje kasy na orkiestrę Owsiaka, tylko przelewam kasę na fundację Anny Dymnej i wiem że w całości będzie spożytkowana na cele statutowe a nie ekstrasy dla przyjaciół głównego organizatora w postaci np. Afrykańskiego safari na quadach. Jak zobaczę że finanse Wielkiej Orkiestry są przejrzyste to wrócę do finansowania tej inicjatywy.

    OdpowiedzUsuń
  14. Dwa ostatnie akapity - wielki ukłon. Za całość oczywiście też.

    Ja dziękuję za kartkę z serduszkiem z badania słuchu mojego wcześniaka. I za inkubator.

    OdpowiedzUsuń
  15. Poryczałam się ale nie dlatego, że jestem przed okresem (a jestem)

    OdpowiedzUsuń
  16. Albo się pomaga albo nie pomaga. To w jaki sposób, przekazuje się środki, jakiej organizacji to kwestia o tyle wtórna co wynikająca z osobistego wyboru. Dobro uczynione wraca, chcę w to wierzyć.

    OdpowiedzUsuń
  17. Myślę, że trzeba uczyć dzieci dobra nie tylko słowami, ale przede wszystkim czynami. Nie bójmy się pokazywać im ludzi potrzebujących, chorych, oczywiście stosownie do wieku. Ale niech pomagają od najmłodszych lat. Myślę, że to na pewno zaprocentuje w przyszłości.

    OdpowiedzUsuń
  18. Pochodzę z domu skrajnie prawicowego i pracowicie sączono mi jady do ucha. Cieszę się, że nie wsiąkły tylko spłynęły, choć chwilę był wilgotny ślad.

    Jak dobrze jest pójść z dziećmi na imprezę, gdzie tak wielu ludzi się uśmiecha. W moje uszy sączono jad. Uszy dzieci zostały zbadane w dniu ich narodzin sprzętem od WOŚP. Dzięki temu wiedziałam od początku, że słuch będą miały dobry.

    Ważę więc słowa, by nie wysączać jadu.

    OdpowiedzUsuń
  19. Ja też daję- od początku.Moje dzieci były badane sprzętem WOŚP ,a syn leżał w WOŚP-owym inkubatorze .Gdyby tych sprzętów nie było to cóż....odpowiedź znamy.Dlatego choć złotówka, choć gest pomocy w tym dniu...
    Marta

    OdpowiedzUsuń
  20. Te popierdalanie z puszką jest fajne :))

    OdpowiedzUsuń
  21. Dwa teksty, 6 minut i wyję jak pies... dobrze, że jesteś :)

    OdpowiedzUsuń