już nie pamiętam bólu. pamiętam, że bolało. jakiś czas temu jeszcze pamiętałam to mrowienie w piersiach, które towarzyszy wyciekającemu z nich pokarmowi.
raz po raz czuję takie bąble w brzuchu, jakby tam siedział płód i kopał. bardzo rzadko. zanika.
pięć lat temu urodziłam swoje pierwsze dziecko. pięć lat temu. pięć.
pół polski wie, że chciałam się powiesić na kablu od ktg oraz że był to pierwszy z najwspanialszych dni w moim życiu.
pięć lat temu wydałam na świat człowieka. wyparłam. z trzewi moich wydostało się życie. to ja je urodziłam. urodziłam. własnymi siłami.
miałam tyle siły, żeby to życie nosić i urodzić.
mam tyle siły, żeby to życie wspierać na każdym kroku. nie mam tyle siły, żeby powściągnąć nerwy czasami. wszystko ewoluuje.
pamiętam, jak położyliśmy nataszę w jej (później jej i zoi) pokoju, na kanapie, z której czasowo eksmitowaliśmy koty, patrzyliśmy na nią i zadawaliśmy sobie pytanie z gatunku trudnych: i co teraz?
teraz było wczoraj jakby, a trochę jednak jakby przedwczoraj.
pięć lat temu popłakałam się jak dawno nie i długo później też nie, a potem zjadłam zimny gulasz z żołądków, bo taki mianowicie był obiad w szpitalu.
chciałam ją rodzić w domu, na szczęście ojciec jedyny się nie zgodził. dostałam albowiem krwotoku i zeszłabym niechybnie. ja i ona. ona - prapoczątek.
jest.
ona jest. ja jestem.
żyje pięć lat, od trzech w leczeniu. poprzednie urodziny w izolatce i różowej sukni księżniczki. całe pół godziny ustała na osłabionych nóżkach. tym razem urodziny trwały trzy dni i zakończyły się żalem, że tak krótko. tym samym zaczynam się obawiać wesela.
wesela. czy kiedykolwiek będzie? kim będzie? kim jest? co mogę jej dać? każdy mój dzień kształtuje ją. odpowiedzialność jest wielka. nie waham się co robić, czasem żałuję, że coś zrobiłam. walor edukacyjny jest taki, ze pilnuję się, by następnym razem nie robić. i z tego też płynie dla niej nauka. czy coś zrobię, czy czegoś nie zrobię, dla niej może być dobrze, albo źle. zawsze pragnę dobrze, ale czy w rzeczywistości jest to dobre również dla niej? czy tylko dla mojego wyobrażenia o niej?
trudne. pięć trudnych lat, w których cały czas przeważa jednak wspaniałość.
przez ten czas przespałam może z sześć nocy, z czego dwie przedwczoraj i wczoraj.
przez ten czas nie zapomniałam, jak bardzo lubię spać, najbardziej zaś nie zapominam o szóstej nad ranem. codziennie.
przez ten cały czas przeczytałam milion książek dla dzieci i coś przeciwnego milionowi książek dla dorosłych. percepcja wieczorami ujemna.
przez ten cały czas nie przestaję podziwiać swoich córek.
przez ten cały czas nie mogę się nasycić tym, że wydałam na świat takie wspaniałe życie.
tymczasem wczoraj wieczorem jedno z tych żyć powiedziało do mnie: mamo, wy jutro rano pośpijcie, a ja sobie ponaklejam naklejki. zawsze była słowna, wszystko w terminach, rosyjskie imię, niemiecka precyzja. jak powiedziała, tak zrobiła.
pięć lat nie spałam do ósmej przed południem.
dziś kolorując powiedziała: "uwierzyłam w siebie, więc narysowałam to co umiałam najlepiej, jak umiałam. nie wyszło mi, ale nie płakałam, bo szukam rozwiązań, nie problemów. i to jest najważniejsze".
cieszę się, że zdołałam jej przekazać to, nad czym w swoim życiu nadal pracuję.
sto lat córeczko. sto lat w zdrowiu. a resztę ci załatwię.