wczoraj uroczyście obchodziliśmy czwarty tydzień kataru i kaszlu. żeby przez ten czas nie było nam nudno, zojka gorączkuje raz po raz, zazwyczaj wtedy, kiedy uzna, że trzy pobudki w nocy to za mało. za dużo śpimy. nie spać, zwiedzać.
w ten sposób zwiedzam po nocy lokum snując się noga za nogą do pokoiku na czas mieszkania u babci zajętego przez dzieci. dzieci zaznaczyły swój pokoik chaosem, nad którym nieumiejętnie próbuję zapanować oraz kredkami.
zoja pomazawszy ścianę oznajmiła babci, że "zielony labijynt!", a na moje donośne, niekończące się i z wyrzutem czynione upomnienia, że "tak nie wolno" i że "nie rysuje się po ścianie, tylko po kartce" dzień później oznajmiła: "czejwony labijynt!". jedno jej trzeba przyznać, nie wiadomo kiedy pięknie nauczyła się rozróżniać kolory.
ojciec jedyny ze szwagrem jedynym są umówieni, że kiedy wszystkie dzieci podrosną na tyle, by nie siać już takiego spustoszenia, zawezwą buldożer, wyszpachlują i pomalują wszystko w mieszkaniu od nowa i wtedy się będzie czyściutko żyło babci, że hoho. do tej pory babcia sumiennie zamiata swoje małe zgliszcza po naszych dzieciach i próbuje doszorować nowe labijynty wyskakujące zza drzwi, jak diabeł z pudełka.
cztery tygodnie gila, kaszlu, gorączki i prawie niewychodzenia z domu. tłumaczenia co rano, że na zajęcia nie, na tańce nie, do montessori nie i do pani magdy też nie. natasza nauczyła się liczyć do stu, zoja doskonali psucie czegokolwiek, co weźmie do ręki natasza.
niedziela po południu, mam relaks na siłowni. czterdzieści minut na bieżni i pokrewne oraz cieknący po dupie pot są dla mnie naprawdę odpoczynkiem w zaistniałej sytuacji. cztery nieodebrane połączenia i dwa odebrane smsy. natasza rozbiła głowę, musimy do szpitala.
w śmierdzącym dresie, świńskim truchtem do auta i do domu.
na szczęście nic groźnego. można zszyć, ale nie trzeba. decydujemy się na to drugie. uff.
do domu. do babcinego kolorowego domu. do gila, kaszlu, kataru, nudy, braku ruchu, do zdrowia. jak długo można? ile jeszcze? co jeszcze mam robić, by nie zwariował nikt?
dziś zaczęliśmy budowę. wjechała koparka. dzieci na tę wiadomość zareagowały cudownie: natychmiast zaczęły się pakować dopytując z częstotliwością karabinu maszynowego: "mój będzie fioletowy pokój? a nataśki józiowy? mama?". wszystko w wesołym szeleście upychanych do reklamówek i walizek zabawek. ja po powrocie z budowy czułam się, jakbym sama własnymi ręcami wykopała siedemdziesiąt centymetrów gliny na połaci dwadzieścia na czternaście metrów.
są granice wytrzymałości. i ja je mam. ja bym chciała dzieci już wyprowadzić na dwór. zawieźć na zajęcia. odkleić od własnych nóg. przestać rozdzielać jak się biją i nie wrzeszczeć na zojkę, że nie wsadza się kredek siostrze do tego wielkiego prawie zasklepionego strupa na głowie oraz na nataszę, żeby nie dusiła zojki, bo będzie jej wpychać kredki tamże.
skończyłam się. najpierw opadły mi ręce, a później głowa. z pomocą przyszła zoja. "mama, kłaniasz się??".
ding! otóż kłaniam. właśnie tak. przecież mam rodzinę. przecież jestem silna. przecież jestem. jak to się stało, że zapomniałam o swoim panaceum na wszystko? natychmiast, ale to natychmiast przywołałam się do porządku, a dodatkowo się z tym ob-noszę. o tu. i ty też możesz. chcesz?
poprosiłam familove o pomoc. bo lubię artystów, bo lubię dobre idee i lubię ich hasło. fajno jest!
Idę w tym tygodniu ścinać kudły długie aż za tyłek i hodowane lat tyle, że nie powiem ile. Koszulka będzie jak znalazł do mojego nowego niezbolałego wizerunku.
OdpowiedzUsuńTrafione zatopione. Bierę.
Mam nadzieję, że oddasz włosy na szczytny cel, bo szkoda by było, żeby takie długie wylądowały w koszu ;)
UsuńJa też mam taką nadzieję. 😍
UsuńNadzieja nie jest matką głupich - kudły się nie zmarnują.
UsuńOch... Grunt, że w tym jabijyncie jeszcze się odnajdujesz, szacun!
OdpowiedzUsuńPonoć dziecko bez guza / szramy wiedźmina tudzież innych oznak świetnej zabawy, nie ma prawdziwego dzieciństwa. Ja do dziś mam dwie blizny i bolący nadgarstek na pogodę, mimo to świetnie wspominam wydarzenie - winowajce :D
Pozdrawiam Was gojąco :*
No właśnie. Nie ma co tracić dobrej energii. Uczę się na jodze - "destruktywne myśli ucinamy". Albo po matkowemu "weź nie pierdol". Muszę to pokazać dziewczynom na jodze. Dzięki!
OdpowiedzUsuńadoptuj mnie :)
OdpowiedzUsuńproszę bardzo. ale u nas nie ma słodyczy! :)
UsuńA nas ostatnio na SORze w szpitalu zwyczajnie olali. Może dlatego, że pani jak nas widzi...czy z jedną czy zzwyczajnie drugą córeczką. ..patrzy z politowaniem i mówi : to ja może wpisze znowu, że to przy zabawie się stało. ...jedno jest pewne, jak się jest za często na pogotowiu to człowiek już nawet z własną ortezą przyjeżdża chyba tylko podnieść statystyki bo resztę juz w domu się zrobi. Pozdrawiam mamuśki "żywotnych" przedszkolaków
OdpowiedzUsuńmatkoledyna w tym jabijyncie dajesz zawsze rade ja tez chce czerpac od ciebie garsciami pozdrawiam i dziekuje ci
OdpowiedzUsuńDziekuje.
OdpowiedzUsuńPani szanowna Matko Jedyna. Ja tylko chciałam wspomnieć, że pani jesteś ekstra laska!!!Na tym zdjęciu w koszulce i zawsze.
OdpowiedzUsuńKurcze blade już się boje,,, aktualnie w drugiej ciąży idyllicznie wyobrażam sobie dwie kochane córeczki, które się głaskają i przytulają co 5 minut wymieniając się lalkami na zawołanie w identycznych sukiennusiach itd... dobrze, że jesteś szczera. Przynajmniej wiem co mnie czeka i uderzenie o ziemie nie będzie takie bolesne... hehe dzięki!
OdpowiedzUsuńTeż biorę "niepierdol", czasem nawet dwa albo trzy. Przy mojej niespełna ośmiolatce mięknę, bo ze szkoły przynosi takie newsy i zachowania, że zastanawiam się co za ludzie wysyłają tam swoje dziatki. Z resztą mój adopcyjny syn ( adopcja przez małżeństwo - jest 2 lata starszy ode mnie) z córką bawią się do rozpuku. Aż trudno usypiać wieczorem. I bądź tu matko mądra....
OdpowiedzUsuń