kiedyś krążyły po sieci zabawne ostatnie zdania przed śmiercią. "przepraszam, chyba pobrudziłem panu dres", "a teraz dziadek wam pokaże jak się robi fikołka" czy "prawa wolna".
przed chwilą dowiedziałam się, że w momencie zagrożenia śmiertelnego nie ma żadnego światełka, nic nie miga przed oczami, ani nie przemyśliwujesz wszystkich swoich życiowych dokonań.
siedzę sobie w kawiarni, mam pracować, jak zwykle, głowa aż tęga od słów, aż tu nagle.
wchodzi mój ginekolog, którego uwielbiam. a jak ktoś, kto zna mnie z tej strony spogląda mi w oczy, rozpromienia się i szczerze cieszy na mój widok, to ja go zapraszam minimum do stołu.
mam genialnego ginekologa. i jako lekarza, i jako człowieka. ma szerokie horyzonty, takie same zainteresowania i rozbrajające poczuciu humoru. kompetentny i zabawny, no naprawdę. to tak, jakbym się sama badała.
i tak sobie gaworzymy jedząc obiad. głównie on gaworzy, bo mówi, że ma jak własna matka, najpierw gada, potem myśli, a dodatkowo właśnie jest po cesarskim cięciu i jeszcze go trochę trzyma.
mówił o swoich motocyklowych wyprawach z synem po dalekich krajach, jak zwykle snuł opowieści pełne miąższu, historycznych danych i zabawnych sytuacji typu wojna w kurdystanie i zabłądzenie w kaukazie.
między słowami padła informacja, że miał wypadek na motocyklu. kiedy? - dziwię się, bo nie wiedziałam.
łe, to jest dobra historia! - odpowiada i tu zaczyna się opowieść mojego położnika, którą pozwolił mi przytoczyć.
"tu gdzie jest teraz mój gabinet, kiedyś był taki balkonik i jak miałem poprzedni motocykl, to sobie go tam parkowałem, żeby nie kusić nikogo, bo kto wie czy przypadkiem nie będzie jechało czterech kolesi żukiem i nie powiedzą: ty, patrz, jaki fajny motocykl.
pewnego razu przyjmuję pacjentki. przychodzi położna i mówi: panie doktorze, niech pan się nie denerwuje, ale musi pan coś zobaczyć.
idę, a na moim motorze jakiś facet huśta siedmioletniego syna, ale tak huśta, że cały motocykl podskakuje.
proszę pana - mówię - niech pan zdejmie to dziecko, bo są dwa rozwiązania. może się to skończyć źle, albo tragicznie. tragicznie to będzie wtedy, jak motocykl się przewróci i przygniecie panu dziecko, a źle, to jak się przewróci i nie przygniecie panu dziecka. pan tu będzie stał z głupią miną, a ja będę miał remont za osiem tysięcy. bo, że się przewróci, jestem pewien.
pan zdjął dziecko, powiedział: widzisz, karolku, są na świecie ludzie, którzy nie lubią dzieci i poszedł.
ja wróciłem badać pacjentki i kiedy po raz piąty spytałem jakąś panią kiedy miała ostatnią miesiączkę i po raz piąty nie usłyszałem, bo ktoś wrzeszczał na korytarzu, przeprosiłem panią i wyszedłem.
okazało się, że pan, który lubi dzieci przemyślał sprawę i nie zostawił jej ot tak. wycelował we mnie wskazującym palcem i powiedział: proszę pana, ja tu jestem mieszkańcem i tu mieszkam i ponieważ tu zamieszkuję, to jako mieszkaniec nie życzę sobie, by stawiał pan motocykl na pasie przeznaczonym dla pieszych.
kodeks o ruchu drogowym - odpowiadam - mówi o tym, że pojazd do 3,5 tony może stać na pasie dla pieszych, pod warunkiem, że zostawia półtora metra przestrzeni nie zakłócając ruchu pieszych i jeśli uważa pan, że jest inaczej, proszę wezwać policję.
pan zniknął. skończyłem pracę, wychodzę i patrzę, a w motocyklu stłuczone szybki od obu liczników. nie będę mówił, że to on, nie złapałem go. być może był to po prostu mikrometeor.
dzwonię bo bmw i mówię miłej pani, że mam stłuczone szybki. na co ona, że to trzeba wymienić, bo się rozszczelni, deszcz popada i się zepsuje i wtedy to będzie naprawa rzędu czterech tysięcy.
- a czy można u was zamówić szybki?
- chwileczkę, sprawdzę w systemie. otóż szybek nie, ale da się zamówić cały zestaw naprawczy w postaci szybek, uszczelek oraz śrubek i kosztuje osiemset pięćdziesiąt złotych.
uprzejmie podziękowałem mówiąc, że w takim razie wolę jeździć z popękanymi, pani uprzejmie zaproponowała, żebym to jeszcze przemyślał i w ogólnie miłej atmosferze zakończyliśmy konwersację.
ponieważ pomyślałem, że nie ma rzeczy, której się nie da kupić na allegro, kupiłem cały zegar, z metkami, od nikogo nie odłupany, za trzysta pięćdziesiąt złotych, myśląc jednocześnie, że będę miał dawcę, jeśli jeszcze kiedyś coś się w zegarze zepsuje. zegar przyszedł, wszystko w porządku.
pomyślałem, że skoro umiem wyciąć macicę, to będę umiał również przekręcić szybkę w zegarze, zwłaszcza, że przy wykręcaniu szybka nie krwawi i nie da się jej przeciąć moczowodu. a potem pomyślałem, że po co mam się bawić w wykręcanie szybki, przekręcę sobie cały zegar. tak zrobiłem, co skończyło się podwójnym komunikatem, że mam słabe ciśnienie w oponach oraz traction control failure, po czym zresetowałem zegar i pojechałem.
kończę dyżur w szpitalu o dwunastej. i o dwunastej zaczynam przyjmować pacjentki na zastępstwo w innym mieście. bo mnie poprosiły koleżanki. na chwilę. "ty, dzwoń do niego, on na pewno pomoże". pomogłem. ale w tym celu potrzebna jest maszyna do teleportacji.
- a do tego - wrzucam jako matka jedyna - właśnie stworzono motocykl.
jadę sobie na to zastępstwo, a na lewym pasie takie obłe autko, kia venga. podjechałem, żeby kierowca mnie zobaczył w lusterku, pomrugałem, koleś elegancko zjechał na prawy pas. w tym motocyklu najbardziej podobało mi się nie to, że ma 3,5 sekundy do setki, ale że ma 4 sekundy do następnej. a skoro tak ładnie zjechał, to pomyślałem, że nie będę go tak po pedalsku wyprzedzał, tylko przywalę. no i z pięć sekund trzymałem ten gaz. aż tu nagle patrzę, że policja. pierwsza myśl była, żeby spierdalać i trzeba było tej myśli się trzymać. i tak by mnie nie dogonili, zwłaszcza, że musieliby na rondzie zawrócić. ale zacząłem hamować. no i cisnę klamkę i zblokowałem koło, bo się okazało, że wraz ze zmianą zegara motocykl stracił jednak kontrolę trakcji.
wystrzeliło mnie przodem.
już wiem po co buty na motocykl mają takie wielkie pięty. faktycznie, spada się na pięty. i dobrze, że miałem dobre ciuchy, bo na skorupie ze dwieście metrów jechałem.
jak już prawie wyhamowałem, to było łączenie asfaltu, taka hopka. i wtedy mnie wywaliło i przekoziołkowałem parę razy. i tym razem to mnie wyprzedziła kia venga.
i kiedy tak sunąłem na plecach po tym asfalcie i zatrzymałem się przed samymi policjantami, którzy okazali się nie być policjantami, a inspekcją ruchu drogowego, to nie pomyślałem ani o moim życiu, ani o dzieciach, ani o światełku w tunelu, tylko pomyślałem:
jaki te bobsleje to chujowy sport."
Faktycznie super gość! tak jak ta puenta! :)
OdpowiedzUsuńSzczęściara z Ciebie, ze taki skarb medyczny ci się trafił!
loonei.blog.pl
Pan Grzegorz? :)
OdpowiedzUsuńtak!!
UsuńOpowieści o wyprawie z synem zaserwował mi podczas wizyty. Ale tych relacji z nim "to tak, jakbym się sama badała" lepiej bym nie nazwała! Czarno-białe zdjęcia usg mych jajników wręcza mi zawsze z namaszczeniem, bo - jak mówi - lepiej żebym ja je miała, na wypadek jakby on zginął w wypadku motocyklowym na moście! Mimo tych czarnych wizji - także jestem w gronie fanek ;)
UsuńCzyżby to Pan Grzegorz J.? :)
UsuńHahahaha niesamowita historia i niesamowity facet! Zanoszę się ze śmiechu! :D Pozdrowienia dla doktora :P
OdpowiedzUsuńbossskie!
OdpowiedzUsuńHehe. To pozdrowienia dla pana Grzegorza :)
OdpowiedzUsuńZajebisty, no!!!
OdpowiedzUsuńTakiego zakończenia się nie spodziewałam :) pozdrawiam Pana doktora i Ciebie MatkoJedyna ;)
OdpowiedzUsuńKasia
Takiego zakończenia się nie spodziewałam :) pozdrawiam Pana doktora i Ciebie MatkoJedyna, obyście nigdy nie bobslejowali tyłkiem po asfalcie!
OdpowiedzUsuńW myśl starej tradycji jeszcze z początków lotnictwa, pan doktor powinien te zegary przez rurę wydechową wymieniać :)
OdpowiedzUsuńPrzepiękna historia, która bawiąc uczy :)
Wspaniała opowieść :-) Dawno się tak nie uśmiałam :-) Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńOooo lek. J. :)Jaki ten świat mały! Tulę ciepło i pozdrawiam z Żagania :)
OdpowiedzUsuńSpłakałam się :D
OdpowiedzUsuńCudo!
OdpowiedzUsuńMatko Jedyna, Grzegorz Jedyny Ci się na lekarza trafił.
OdpowiedzUsuńŚwietne!
Hahahaha popłakałam się ze śmiechu :D !!!!!!!!!!!!!
OdpowiedzUsuńHahahaha popłakałam się ze śmiechu :D !!!!!!!!!!!!!
OdpowiedzUsuńCudowne ;-)
OdpowiedzUsuńTrafiłam do Ciebie i przepadłam, piszesz w taki sposób o ważnych sprawach, potrafisz postawic do pionu, że oderwac się nie mogę i skracam te noce ile mogę i nadrabiam zaległości ;).
OdpowiedzUsuńJesteś dobra,mądra i fajna babka, duuuzooo zdrowia dla najbliższych i sił dla Ciebie.
Boskiego masz lekarza ;).
Pozdrawiam.
Anka
Jaka radość na początek dnia :)
OdpowiedzUsuńSpotkanie mistrzów puenty.
OdpowiedzUsuńMojego pana doktora też uwielbiam, też ma gadane i świetne poczucie humoru. No ale Twój to jest miszcz po prostu :DDD.
OdpowiedzUsuńWspaniałe :)
OdpowiedzUsuńCudowne!!! hhahahaha!
OdpowiedzUsuńLeżę i kwiczę.... Brawo!
OdpowiedzUsuńUwielbiam cię i tego lekarza :*
OdpowiedzUsuńszkoda, że my faceci nie chodzimy do ginekologa... ten Gość jest SUPER GOŚĆ!! pozdrów Go :)
OdpowiedzUsuńCudna historia :-)
OdpowiedzUsuńMój ginekolog nie miał aż takich walorów epickich. Ale umiał mnie podnieść na duchu, gdy po raz setny i tysięczny traciłam ciążę (straciłam tylko jedną, ale fakt ten wpłynął dramatycznie na przeżywanie kolejnych).
OdpowiedzUsuńRaz tylko przejął mnie grozą. Wpatrując się chwilę w monitor USG, podumał i w końcu rzekł: Tak, syn, syn na pewno. A potem podjął z diabolicznym uśmiechem: I wie pani co? Głosuje na Kaczyńskiego!
I takoż syn rzeczywiście trzymał łapsko w górze z uporem niedopuszczającym sprzeciwu. Niemniej swych poglądów na sprawę do dziś nie zwerbalizował, więc mam nadzieję, że mu się odwidziało.
Genialny pan ginekolog a genialna Matka Jedyna to opiala... Koniec i kropka.
OdpowiedzUsuńZazdraszczam takiego gina!
OdpowiedzUsuńJest ! Udało się. Przeczytałam od samego początku :) czytało się jak dobrą książkę. Raz humor raz łzy :) zajebista sprawa ;) pozdrawiam. Mama 6 tygodniowego Maksa.
OdpowiedzUsuńO matkojedyna, puenta przyprawiła mnie o ból brzucha ze śmiechu!
OdpowiedzUsuńMoj mąż też Grześ i motocyklista i nawet lat temu cztery bobslejem się ślizgał tylko że połamał przy tym i rękę(otwarcie) i nogę. Faktycznie gówniany sport.
OdpowiedzUsuńto abs, a nie kontrola trakcji zawiodła w tym wypadku ;)
OdpowiedzUsuńmnie się zdaje, że czynnik ludzki zawiódł najbardziej.
UsuńŚwietna historia!
OdpowiedzUsuńA to już od kogoś innego słyszałem, że czasem po bardzo groźnym wypadku człowiek się sam strofuje, że wcale nie myślał o najważniejszych sprawach w życiu jak powinien, tylko na przykład, że jakby co to kto dokończy malowanie płotu.