wtorek, 31 maja 2016

zabiegana.

pojechałam do przyjaciółki, która bardzo jest zabawna. bardzo. najśmieszniejszy człowiek na świecie. 
byłam przekonana, że przesiedzę na krześle/kanapie/fotelu półtora dnia oraz że raczej uronię łzę, niż zerwę się z krzesła/kanapy/fotela, by wypluć łyk zielonej herbaty z ananasem (czy cokolwiek innego) ze śmiechu.
nie umiem się śmiać. boli. bolało. zabolało. śmiałam się, a jakże, wyplułam herbatę. nigdy w życiu śmiech mnie tak nie bolał. zapomniałam jak się śmiać, mój organizm charczał, połykałam śmiech i metaliczny posmak dobrej zabawy, prawie zwracając go za chwilę. głowa pierwszy raz nie szła mi w górę, tylko w dół ze śmiechu. kładłam ją na stole i śmiałam się. obcy dźwięk mojego własnego rechotu. płytki oddech plus krztuszenie. nie mogłam przestać się śmiać, ani nie mogłam utrzymać własnej głowy. bardzo mnie to bolało. w głowę, w gardło i w serce. 

dzięki temu okazało się, że jeszcze mam głowę, gardło i serce.
przyjaciółkę znam mnóstwo lat, przeżyłyśmy razem setki historii i aż dziw, że tej jednej nie znałam. historia nie ma znaczenia teraz, nie opowiem jej, bo boję się, że znów się roześmieję, a jeszcze nie umiem.

na razie płaczę profesjonalnie. profesjonalnie drżę i zupełnie nieprofesjonalnie nie potrafię tego skryć.

pękam przez telefon i bez niego. ciężkie dni wypełnione jeszcze cięższym niczym. pierwszy raz w życiu pustka waży tonę. a ja tonę. w takim momencie dzwonię do ojca jedynego, zachłystuję się pustką, tylko on jest w stanie mi podać pomocne słowo, kiedy tak bardzo się szamoczę. nie odbiera. powoli osuwam się w czarną wodę, przestaję walczyć, podejmuję ostatnią próbę. brat.

"biegnij" mówi. wystawiam głowę ponad. jak boja. nadal mam boja. ale ciągle jestem. dryfuję.

wiszę nad kolacją, nad plastrem wędliny sojowej i seropodobnym wyrobem w kolorze żółtopodobnym. dziobię widelcem moje substytuty jedzenia z pomidorem.

"idę pobiegać" mówię.

biegnę. zwykle nie biegam. po czterystu metrach, podczas których prawdopodobnie mam zawał, świąd jestestwa, zapaść, zanik mięśni i obite uda od miarowo klepiących w nie pośladków, okazuje się, że mogę biec ile chcę. 
im bardziej jednostajnie biegnę, tym bardziej ubijam watę z mojej głowy, wata przemieszcza się w kierunku, skąd mogę ją wydalić. czy jeśli ją wydalę - zniknie? biegnę.

postanawiam dotykać dłońmi liści. tam jest życie. nad moją głową jest życie, wystarczy podskoczyć. 

to, co wypłakałam w ostatnim czasie, w postaci deszczu wpada do moich otwartych ust.
krople chcą zamknąć mi powieki.
jeszcze nie.
tamte nie zamknęły, te też nie dadzą rady.

biegnę.
jeszcze dokądś dobiegnę.

14 komentarzy:

  1. Aleś mi bliska.

    OdpowiedzUsuń
  2. Fantastycznie piszesz nawet o tym co boli co jest trudne prawdziwie i poruszajaco.Dobrego dnia.marlena

    OdpowiedzUsuń
  3. No pewnie, że dobiegniesz!Biegnij. Razem z Tobą biegnie kupa ludzi, którzy tu zaraz pospieszą z dobrym słowem, albo kopem w tyłek (też dobrym). Przecież "człowiek nie jest stworzony do klęski". Sama tego nie wymyśliłam niestety, ale tej wersji się trzymam i Ty też się jej złap. W biegu nie przeszkodzi, a może poniesie w lepsze rejony.
    Pozdrowienia. Margret

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja sie pytam matkojedyna czemu jeszcze nie wydalas ksiazki? Czekam

    OdpowiedzUsuń
  5. Śmiech jak nic innego, trenuje płucka! Nawet ten śmiech przez łzy czy wynikający z "wisielczego", zwanego tez czarnym, humoru... A czytając ten tekst o zapomnianym śmiechu pomyślałam: "no tak.. szewc bez butów chodzi"
    Życze więcej śmiechu śmiechowego, z radosnych spraw, takiego co oswobadza głowę z tej waty..
    I przynoszę ze sobą pomidorówę... możesz? chcesz? :)
    loonei

    OdpowiedzUsuń
  6. matkojedyna ty piszesz tak prawdziwie i o nas biegne z toba pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. O Matko, czyli polecasz bieganie? Mówisz, że myśl o tym, by się rzucić pod pociąg - odejdzie?

    OdpowiedzUsuń
  8. Dołek-pa"dołek" ciągnie ostatnio też w dół, ale dolę-niedolę "pier..." i czytając Twoje pobiegnę przed siebie. Jest nas całe mnóstwo "dołków", ale "tylko drzewa, tylko liście..." :) Przytulam!

    OdpowiedzUsuń
  9. Magda pomogło? Mam nadzieję. Mi też nie po drodze z bieganiem, ale przydałoby się takie oświecenie i oczyszczenie jakiego Ty doznałaś

    OdpowiedzUsuń
  10. myśli moje w Twojej głowie????

    OdpowiedzUsuń
  11. Czytając to zawsze zastanawiam się jak Pani to robi. Tak autentycznie, bez owijania w bawełnę !
    Pozdrawiam Ada.

    OdpowiedzUsuń