mam nowy dom.
taki nowy nowy.
że echo w nim hula razem z nami, bo mam też dziecko z ospą w domu. na szczęście ospa okazała się być na tyle wyrozumiała, że oprócz czochrania nie dała dziecku nic. ani bólu, ani gorączki. więc hulamy. natasza, ja i echo.
zaraz dom napełni się nami, zdjęciami, obrazkami, ramkami, rysunkami, ubraniami dla lalek, żołędziami, które żal wyrzucić, obrusami za małymi na nowy stół, ale takie ładne były i takie tanie, że aż żal było nie wziąć, włóczkami zanabywanymi w drodze kupna, że może tym razem coś wydziergam, szydełkami zgubionymi i odnalezionymi, sznurówkami do już wyrzuconych butów, wkładkami do tychże, ręcznikami kuchennymi, które choć dziurawe, to jednak od cioci basi, zapasową nogą od kanapy, nietypowymi flekami od znoszonych butów, bluzami, które mimo, że mają falbany na mankietach, to są ukochane, koszulkami, które jak się wyrzuci, to już się nic nie będzie miało, pojedynczymi skarpetami, których pełne są wszystkie domy, a które giną w niewyjaśnionych okolicznościach, gaciami, które piją, ale są z koronki i może kiedyś i ja się napiję, by je założyć i zagrać seksi laskę, rajtami na zimno, pończochami na ciepło, bo kto wie, być może jeszcze zrobię z udami takie coś, że pończochy nie będą wyglądały na nich jak przeguby niemowlaka, elektrycznym grillem nigdy nie użytym, takim wichajstrem do przewracania mięsa, choć mięsa od lat nie jem, reklamówkami, które już częściowo uległy w szafce biodegradacji, zużytymi bateriami, które kiedyś wyniosę do kastoramy, niedziałającymi lampkami choinkowymi i własną schizą, bo przeczytałam kiedyś książkę o feng szui i wiem, że nie wolno takich rzeczy w domu gromadzić.
na razie mam nowy dom i nie mieszka tu jeszcze żaden kot z kurzu.
na razie mam nowy dom i chodzę z takim psikaczu i psikam. łapię osobiste pokemony z plam na papierowy ręcznik.
na razie chodzę i pucuję. i mi się chce.
więc jak parę dni temu zobaczyłam niewiadomego pochodzenia różowawe plamy o konsystencji niepodobnej do niczego, to od razu zawiesiłam wszystkie znane mi psy na plej-do i na plastelinie. szurałam kapciami i kolanami po kafelkach i panelach i wieszałam psy także na tych, którzy to do mojego nowego domu przywlekli. tarłam fugi do gołego mięsa, klnąc najszpetniej, jak tylko potrafię zapominając, że po pierwsze dzieci uwielbiają się tym bawić, a po drugie przywlekli to ci z moich bliskich, którym na pytanie: "co kupić dzieciom?" zawsze odpowiadam "plastelinę" albo "plej-do".
i kiedy tak plułam na szmatę i psikałam psikaczem, a plamy się mnożyły, jak kropki ospy na nataszy, to zobaczyłam, że to ja sama na kapciach mam kawałek konturówki do ust, który mi wypadł z temperówki, jak nieudolnie próbowałam po raz wtóry zrobić z siebie gwiazdę internetów i im bardziej wkurwiona szuram kapciami, tym bardziej zajebuję cały dom na różowawo.
więc. jeśli ktokolwiek będzie chciał do mnie przyjść i coś mi kupić, to błagam, niech to będzie młotek, żebym się pacnęła w łeb.
albo po prostu wódka.
"zaraz dom napełni się nami, zdjęciami, obrazkami, ramkami, rysunkami, ubraniami dla lalek, żołędziami, które żal wyrzucić, obrusami za małymi na nowy stół, ale takie ładne były i takie tanie, że aż żal było nie wziąć, włóczkami zanabywanymi w drodze kupna, że może tym razem coś wydziergam, szydełkami zgubionymi i odnalezionymi, sznurówkami do już wyrzuconych butów, wkładkami do tychże, ręcznikami kuchennymi, które choć dziurawe, to jednak od cioci basi, zapasową nogą od kanapy, nietypowymi flekami od znoszonych butów, bluzami, które mimo, że mają falbany na mankietach, to są ukochane, koszulkami, które jak się wyrzuci, to już się nic nie będzie miało, pojedynczymi skarpetami, których pełne są wszystkie domy, a które giną w niewyjaśnionych okolicznościach, gaciami, które piją, ale są z koronki i może kiedyś i ja się napiję, by je założyć i zagrać seksi laskę, rajtami na zimno, pończochami na ciepło, bo kto wie, być może jeszcze zrobię z udami takie coś, że pończochy nie będą wyglądały na nich jak przeguby niemowlaka, elektrycznym grillem nigdy nie użytym, takim wichajstrem do przewracania mięsa, choć mięsa od lat nie jem, reklamówkami, które już częściowo uległy w szafce biodegradacji, zużytymi bateriami, które kiedyś wyniosę do kastoramy, niedziałającymi lampkami choinkowymi i własną schizą, bo przeczytałam kiedyś książkę o feng szui i wiem, że nie wolno takich rzeczy w domu gromadzić."
OdpowiedzUsuńBiere wszystko.
Ty weźmiesz mnie z wódką w pakiecie?
koniecznie! i z ferajną!
UsuńTa sama konturówka, co u mnie!
UsuńMega !!!
OdpowiedzUsuńco do reklamówek, które uległy biodegradacji to też takie posiadam.. ile z tym dziadostwem sprzątania :) zazdroszczę nowego domku, pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuń"Niesamowite przygody dziesięciu skarpetek" polecam. jako odpowiedź na pojedyncze skarpetki w domu. ;)
OdpowiedzUsuńo. muszę namierzyć. dzięki.
UsuńZatkao kakao :D uwielbiam ten tekst :D
OdpowiedzUsuńdobrego nowego, Matko!
To nie trwa długo. U nas tak ze trzy miesiące był nowy dom potem już się zagracił i byliśmy jak u siebie :-)
OdpowiedzUsuńtrzy? a można krócej? :)
UsuńCudnego mieszkania!
OdpowiedzUsuńWódkę mogę przysłać;-)
<3
UsuńU mnie jest taki magnez na lodówce ,, Mój dom śnił czystością w ubiegłym tygodniu szkoda że to przegapiliście `` i drugi ,, Kurz nie rzuca się aż tak bardzo w oczy jeśli jest wszędzie `` więc jak mam schize na sprzątanie to ją spokojnie przeczekuje no bo jak mówi trzeci magnez z lodówki ,,szkoda rozumu na sprzątanie ``
OdpowiedzUsuńAle suuuper:) Super, że dom nowy i można spokojnie go oswajać! Super, że ci się chce, choć wychodzi na to, że sprzątanie szkodzi (zresztą to chyba dewiza mojego życia!)
OdpowiedzUsuńI ciszę się, że ospa odbębniła swoje specjalnie się nie przykładając!
Świetny tekst, uśmiałam się jak zwykle, pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńBardzo interesujące. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńŚwietna sprawa. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń