gdybym była nowoczesną blogerką, ten wpis wyglądałby zupełnie inaczej. miałby piękny i chwytliwy nagłówek opatrzony adekwatnym zdjęciem, na przykład takiego słonecznego maroka, które aż pachnie, kiedy gapisz się na nie, albo tortu z kolorowych biszkoptów poprzekładanych smakowitą masą, albo stada motyli, z których tylko jeden jest wyostrzony, a reszta się tak uroczo rozmywa w tle. wpis miałby początek, taki, że urywałby się w najciekawszym miejscu, że ani chybi każdy by kliknął, a potem zanurzył się w lekturze, kiwał głową z góry na dół z należytym uwielbieniem, bądź też na boki, rzucając w stronę ekranu zdawkowe "nichuja" i opuszczając tę stronę w podskokach.
nowoczesną blogerką będę za rok, a może szybciej. tymczasem, póki co, będę sobą.
zatem o kolorach.
nieprawda, że macierzyństwo jest różowe. albo prawda, zależy czy komuś krew z nosa kapie do zlewu tak często, jak mnie.
macierzyństwo jest kolorowe.
jest białe, jak mój umysł aktualnie, kiedy ktoś próbuje mnie zagadnąć na dowolny temat z dziedziny kultury, no chyba że idzie o kulturę z dziedziny naklejki dla trzylatków, to jestem obcykana - "mamo, to miała, to rozwiązała, a to leży i nie chce rozwiązywać".
jest żółte, jak skóra siedmiomiesięczniaka na marchewkowych obiadach ze słoików. jak jego ubrania, śliniaki, pieluchy, stół, podłoga, krzesła, fotelik do karmienia, a także wszystkie ciuchy matki jedynej.
jest zielone, jak kupa niemowlaka, który zjadł coś nowego. i zielone - banalnie - jak nadzieja matki jedynej, że dziecko starsze wyjdzie z impasu, pójdzie kiedyś do przedszkola, wróci na basen i wyjedzie na wakacje.
czerwone, jak nos matki jedynej po zimowym spacerze, nawet jeśli tegoroczna zima jest łaskawa i nie ma nadmiernych mrozów. nosowi matki jedynej to nie przeszkadza.
szare, jak każdy oglądany od kilku lat świt.
brązowe. zwyczajnie, jak kupa. i jak czekolada.
czarne, jak baby blues.
blade, jak strach opanowujący umysł rodzica siedzącego przy gorączkującym dziecku.
sine, jak worki pod oczami matki jedynej.
fioletowe, jak śliwa na czole matki jedynej od przywalenia przez dziecię z baniaka, które miało być jeśli nie wyrazem szacunku, to pewnie wdzięczności za cokolwiek.
no i bordowe. jak malinki robione z miłości co rano matce jedynej przez dwa najcudowniejsze glonojady na świecie.
rzygam tęczą.
no i znów trzeba posprzątać.
O tak. Bywa jeszcze multikolorowe jak plama z farb na stole. Względnie w kolorze włosów dziecka, które postanowiło, że od dzisiaj to matki twarz pełni rolę poduszki...
OdpowiedzUsuńjak słyszę 'kolory' to mój mózg automatycznie uruchamia się na tą cholerną piosenkę z gupików, którą to junior uwielbia, a którą ja rada lub nie muszę znosić, bo działa ...
OdpowiedzUsuńtu w wersji english - PL nie znalazłam
http://www.youtube.com/watch?v=snrQ-8jL8nw
świetnie ujmujesz myśli, zazdroszczę
OdpowiedzUsuńWłączyła mi się w głowie prehistoryczna piosenka zespołu z wykopalisk,
OdpowiedzUsuń"Dzikie biustonosze".
Dzięki :). Harmonijnie i kompletnie określiło się moje macierzyństwo - Twój tekst, dzikie biustonosze i cała pieśń Róż Europy.
Uśmiech na finał kolorowego dnia :).
Ja tak ciągle tu jestem i czytam i czytam i śmiech mi się miesza z przerażeniem na ustach. Matką jeszcze nie jestem, dopiero co młodą świeżutką żoną i teraz po Twoim blogi mam strapienie. Mieć tą trójkę dzieci czy nie mieć? O to jest pytanie.
OdpowiedzUsuńPs. W niedzielę śpię do 10 i byczę się cały dzień. Mówię sobie korzystaj puki możesz, bo potem...no właśnie co potem? Jest tak źle? Czy aż tak wspaniale?
jest wspaniale, że bywa źle. nie zamieniłabym tego życia na poprzednie. nie wiem na co zmarnowałam tyle czasu bez dzieci. na pewno nie na siebie.teraz odkrywam siebie. teraz spełniam marzenia. a Wy to czytacie.
UsuńWięc mamy takie same marzenia ;) tylko, ze ja na swoje czekam :) ale już za rok może uda się spełnić! ;) Zobaczymy jak Bóg da! :)
UsuńPoryczałam się bo... mam to samo. No prawie, bo drugie jeszcze w brzuchu siedzi, ale skutecznie potrafi dokuczyć. Za miesiąc będzie będzie dalej dokuczać, do spółki z siostrą, a ja już czasami mam dość. Ale tak samo jak Ty i większość mam..... codziennie Bogu dziękuję, że te łobuzy mam.
OdpowiedzUsuńNo właśnie jak to jest? Szczęście w nieszczęściu???!!! Ja bezdzietne nie rozumiem! ;( i chyba póki sama nie spłodzę to nie zrozumiem!
UsuńHm..no moze nie sama bo z Panem Poślubionym! ;p
Usuńmoim głównym narzędziem ironia.
UsuńDodałabym jeszcze że jest w kolorze aktualnie posiadanego portfela-poza jego kolorem nic w środku nie rzuca się o oczy...
OdpowiedzUsuńTo przerażające jest, że mój portfel jest koloru czarnego ;p i pustka w nim normalnie czarna dziura :D
UsuńA propos kolorów... Taką anegdotę napisałam niedawno u siebie na blogu:
OdpowiedzUsuńMyję włosy. Frank jest ze mną w łazience, ale nagle z niej wychodzi. Kończę mycie i słyszę niepokojącą ciszę.
Ja: Franiu, gdzie jesteś?
Frank: tutaj!
Ja: Chodź do mnie.
W drzwiach pojawia się mój Synek,. zadowolony. Z zielonym flamastrem w ręce.
Ja: co robisz?
Frank: Maluję.
Ja drżącym głosem: Malujesz po karteczce, prawda?
Frank. Nie. Po meblach.
Matko jedyna, zatem to Cię jeszcze czeka... i ściany... i podłogi... i ubrania... i ciałko dziecięcia...
Pierwszy raz chyba się nie śmieję...Opadasz z sił matko jedyna czy ja opadam i dlatego taka reakcja?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę pięknego świtu.
Obecnie sina mama ..
Haha ja tez rzygam tęcza :) moje ściany w sumie tez - nie mam pojęcia kiedy się zabarwily, przecież nie spuszczam dzieci z oka.
OdpowiedzUsuńJak "tęczowa piosenka" ;)
OdpowiedzUsuńUwielbiam Cie czytać;)matka póki co 6mc córuni...jak czytam to naprawde mi lżej,że nie tylko ja tak rzygam tęczą;)
OdpowiedzUsuńMam ten wpis dodany w zakładkach w wracam do niego co jakiś czas :)
OdpowiedzUsuń