poznałam się z mężem w okolicznościach w zasadzie naonczas normalnych. ja byłam pijana, on trzeźwy, ja odważna, on przestraszony. podobał mi się zawsze, zawsze też miał fajną dziewczynę (jedną i tę samą). ja poszłam z koleżankami na studenckie andrzejki i to przebierane. traf chciał, że przebrałam się za księżniczkę, ale suknia mię uwierała, nie powiem, że w okolicy biustu, bo skłamałabym, ale zwyczajnie, na torsie (nie bez powodu wyraz ten jest tak podobny do wyrazu "torsje", takie to były andrzejki). suknię więc z górnych partii ciała zezułam, ale nie pozostawiwszy gołej klaty, nawet tak lichej. normalnie, w koszulce byłam, tylko rękawy sukni mi się wlokły po ziemi. było jeszcze coś. otóż dla śmieszności, z koleżankami memi zamalowałyśmy sobie flamastrami przednie zęby na czarno, żeby wyglądało, że ich nie ma, takie to były śmichy-chichy. dodatkowo coś nas podkusiło, żeby brać łyk piwa do ust, nie przełykać i podchodzić do siebie na bardzo małą odległość i w zasadzie w twarz, bardzo temperamentnie i z impetem mówić, że jest "fporzo" i "fpytę". reprezentowałam więc biedę. oplutą. w takim stanie podeszłam późną nocą do mojego dzisiejszego męża mówiąc dość bełkotliwie: "będziesz ze mną tańczył!". no cóż, nie miał wyjścia. tańczymy do dziś. ale tego dnia, tej nocy i kolejne dni, i noce rozmawialiśmy. bardzo dużo rozmawialiśmy. zawsze ceniłam w nim to, że potrafi rozmawiać.
i dziś spotkał nas wieczór, jak kiedyś. rozmawialiśmy. jakiś incydent zaniósł go w dzieciństwo. zaczęliśmy wspominać. wydobyliśmy z siebie odległe emocje, uczucia, przeżycia.
głowa jako time machine. frunęliśmy nad wakacjami, dziadkami, rybami, kolegami, ksywami. byliśmy w krótkich spodenkach w socjalizmie. na tamtych podwórkach. z tymi słynnymi kluczami na szyi. widzieliśmy swoje mamy, swoich ojców, kolonie, szkołę i bale karnawałowe. śmialiśmy się, dziwiliśmy, przeżywaliśmy na nowo, a coś po prostu zrozumieliśmy.
na nowo uczyliśmy się pływać, ja znów się nie nauczyłam.
na nowo łowiliśmy ryby, ja znów nie wzięłam robaka do ręki.
na nowo jeździliśmy na rowerach, mnie znowu łańcuch spadał.
pofrunęłam nad jezioro. ja z bratem, kuzyni. ciocia, wujek, tata. wybiegamy z wody. biegniemy na koc. na kocu ręczniki i nasi starzy. kuzyni w szlafrokach, ciocia im daje po bułce i obranym, pokrojonym wzdłuż, posolonym, zielonym ogórku. widzę to bardzo wyraźnie. i wtedy było to normalne, a dziś nie jest. dziś zrozumiałam, dlaczego ten obraz tkwi mi w głowie. dziś rozpłakałam się. nie miałam szlafroka, nie miałam bułki, nie miałam ogórka.
nie miałam mamy.
dlatego dla moich córek będę.
zawsze.
z ogórkiem albo bez.
ale zawsze będę.
a czy Ty wiesz ze Anna Mucha Cie uwielbia? :)
OdpowiedzUsuńhttp://anna-mucha.bloog.pl/id,339149512,title,Moja-Bohaterka-czyli-Matka-Anonimowa,index.html
a można nie ?:) Matka jest JEDYNA!!!!!!
Usuńwspaniały wpis.
też chce zawsze być!
dziękuję za to że w tym biegu i pedzie jest taki ktoś jak Ty co przypomina o tym co ważne .
ściskam
wow...
OdpowiedzUsuńwielkie wrażenie zrobił na mnie ten post, rozbawił początek, rozczulił środek i wzruszyła końcówka
oj matko, jesteś jedyna...
Wzruszyłam się.
OdpowiedzUsuńNie wiem co lepsze twoje posty czy filmiki, zwłaszcza te kręcone w asyście twoich dziewczynek.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńMatko Jedyna. Dobrze, że jesteś.
OdpowiedzUsuńo matko. znowu się tu wzruszam!?!? To NIEMOŻLIWE!
OdpowiedzUsuńwzruszona, spłakana zamyślona matko jedyna...
OdpowiedzUsuńWażne i mądre słowa. Też na co dzień zauważam, że świadomość pewnych mechanizmów międzyludzkich w naszym pokoleniu jest dzisiaj o wiele większa, niźli to było u naszych rodziców.. tylko nie wiadomo czy się z tego cieszyć, czy płakać ;-)
OdpowiedzUsuńSpać miałam iść ale nie , przeleciałam po blogach ...
OdpowiedzUsuńZafundowałam sobie dawkę wzruszeń , nie że wyłącznie tu u ciebie .Wcześniej sobie nawet posmarkałam na podłogę .Chcąc się rozweselić walę jak w dym do matki jedynej...upss .Taki widać późny wieczór a może wczesna noc miała być .
http://karuzelka.blogspot.com/
Szósty raz to czytam. Nadziwić się nie mogę jak można tak pisać...Dzięki Wronix. I lo.
OdpowiedzUsuńczytam po raz któryś. Przypominam sobie swoje niedawne wybryki. Na pierwszej randce udaliśmy się wprost z drętwej imprezy do głębokiego lasu, rozpalić ognisko, jakoś pod koniec września. Nad ranem spoglądaliśmy na kominy lokalnych fabryczek, wynurzające się z warciańskiej mgły. I jednak trochę żal. Chciałoby się powtórzyć. Żeby jeszcze nie było Bobołaka i Korniszona.
OdpowiedzUsuńWow. Też mi łza się zakręciła w oku...ja dopiero uczę się być matką, ale też chcę być tą jedyną...zawsze...
OdpowiedzUsuńCo u Cię, Matkojedyna?
OdpowiedzUsuńjuż piszę :)
UsuńBędziesz, bo już jesteś! Pozdrowienia!
OdpowiedzUsuń