zaledwie przed kilkoma minutami wędrowałam dziarskim krokiem do miejsca oddalonego od dzieci, żeby popracować, ale znów nie tak bardzo, żeby nie tęsknić oraz być w razie gdyby nie wiem co. pogoda dopisuje, humor takoż, stąd ta dziarskość (choć teraz już cieniej piszczę, albowiem w golfie-m, a tu wiosna buchnęła znienacka). i tak sobie idę napotykając z naprzeciwka przeróżne osobowości, osobistości, zdarzenia i sytuacje. takie czy inne. w tym rozległym zbiorze znalazła się również wycieczka dzieci z przedszkola. a ponieważ starszyznę mam zamiar uspołeczniać od jesieni, jeśli tylko nastąpi ozdrowienie/poprawa/zdjęcie tego kabla, co jej z serducha wisi, toteż zerkam w stronę dzieci w rozrzewnieniem, uśmiechem i czujnym okiem, by podpatrywać. uszu nastawiłam takoż, bo taka wycieczka to źródło. wiem to, bo niedawno napotkałam z nataszą wycieczkę ze żłobka. dzieci 'śpiewały' z panią - pani nadawała ton, rytm i słowa, większość dzieci dłubała w nosie, rozglądała się we wszystkie strony jednocześnie, potykała, pociągała za sznurki przy kurtkach i czapkach, grzebała nogami w ziemi, podskakiwała i tylko jedna dziewczynka uparcie i bardzo głośno śpiewała w kółko jedną i tę samą zwrotkę. kiedy zaś jednemu rozwiązało się sznurowadło i panie zarządziły pit stop, dzieci rozpełzły się we wszystkie strony, że ciężko było wyłapać. dziewczynka zaś, rozpierzchła się z wciąż donośną pieśnią na swych ustach. przepiękny widok.
zasadziłam się tedy na przedszkolaki, uśmiecham do nich, one do mnie i wtem słyszę, jak pani mówi: marika, przeproś wanessę (a może vanessę, z dykcji nie wywnioskowałam).
idą takie w czapkach na oczach, w kurtkach za dużych, jeszcze w kozakach człapią, takie duże-małe, w kamizelkach bezpiecznych, za rączki, a wśród nich marika i wanessa. zabrzmiało cokolwiek wesoło dla mnie, bo zawsze sobie myślę, jak na ildefonsa się mówi, kiedy się zesra w kołysce. jak władysława taka mała by się usmarowała dżemem na całej buziuchnie, to też by mnie rozśmieszyło. konstanty czorcio wkładający plastelinę do kontaktu mnie bawi. dżesika z jednym zębem na przedzie takoż. później wszystkie stanisławy w podstawówce tłukące na długiej przerwie bronisławów i ignacych mnie śmieszą, plujące ryżem z rurki po długopisie lucjany, jadwigi jarające pierwsze szlugi za szkołą. antonino, znów otrzymałaś szmatę z gegry na półrocze. wincenty, nie wolno odsuwać koleżance krzesła, bo się krystyna na twarz wyglebie. brajan, jak to nie znasz hymnu polski?
one wszystkie w końcu dorosną. i być może marika zostanie, nie wiem, piosenkarką, a wanessa sławną skrzypaczką. tego im życzę.
być może moja natasza będzie się rolowała mocząc kudły w umywalce w obleśnej łazience w jakimś teledysku.
a zoja może krawcową zostanie. nie wiem.
ale jak już będą babciami, babcią nataszą i babcią zoją, to sobie nie wyobrażam.
na szczęście nie dożyję.
no chyba, że je źle wychowam i ktoś mi moje panny zbyt prędko zbrzuchaci. ale to i tak, jak się dowiem, to pewnie padnę na zawał.
Popłakałam się, uśmiałam do lez!!!
OdpowiedzUsuńMatko, siedze w parku i płaczę ze smiechu :D
OdpowiedzUsuńJesteś najlepsza!!!!!!:)
OdpowiedzUsuńKolegi Syn otrzymał imię Lorenzo. Zaczęłam kojarzyć ze starym filmem z Susan Sarandon i Nickiem Nolte (dlaboga, jako brunetem!!!). No i wreszcie zapamiętałam to namiętne imię użytkownika pampków.
OdpowiedzUsuńTeraz dumam, czy biedak będzie czuł się zobowiązany do bycia namiętnym uwodzicielem.
Tekst rewelacja - jak to zwykle tu :).
A Lorenzo z tegoż filmu to raczej nie uwodziciel ale ciężko chore dziecko.A dobrze pamiętam, i bruneta Nolte też , jako ,że italiano odgrywał ;)
Usuńmega fajowskyyy post :D Mało kto z takim luzem i z taką łatwością potrafi przedstawiać świat z przymrużeniem oka.
OdpowiedzUsuńte, masz coś do stanisława??? bo ci naklepię???
OdpowiedzUsuńnie czeba, stanisław urośnie i sam mi naklepie.
Usuńale brajan... i hymn.... bUAHAHAHA!!!!
OdpowiedzUsuńpadłam :)
OdpowiedzUsuń"jak na ildefonsa się mówi, kiedy się zesra w kołysce" - leżę i kwiczę ze śmiechu!!!
OdpowiedzUsuń:)))))))))))))))))))))))))))))no nie poległam!!!!!!!!!!!!
OdpowiedzUsuńmoja kuzynka ma synka Leonarda.....no :)
A mój synek ma na imię Ignacy. Nie po dziadku, pradziadku czy też innym krewnym obecnie już z zaświatów. Tak ma bo tak nam się podoba. Jak rosmaruję kupę po przedpokoju w szale twórczym usłyszy Ignacy. Jak je zupę rozbryzgujac ja na kilkanaście metrów Ale za to samodzielnie usłyszy Ignasiu. Bywa też Igim, Igulem. W tłumie Tadeuszow, Stanisławów, Wiktorow i Henryków obecnie tylko Michał i Paweł Uchodzą za relikty przeszłości.
OdpowiedzUsuńnatasza miała być ignacym, gdyby była chłopcem. bardzo wielu naokoło ignacych obserwuję. a paweł, faktycznie relikt. michał nie aż taki. tak myślę.
UsuńDopadla mnie taka refleksja,bo moj syn ma na imie Maksymilian,zdrobniale wyjdzie Maks i tak sobie mysle ze za pare lat zawolam z okna: Maks,obiad!!! A za moim pierworodnym zleci sie kilka czworonoznych kundli z osiedla...hmmm. Matkojedyna jestes najlepsza!!!
OdpowiedzUsuńzdechłam. musisz to zaplanować gotując obiad.
UsuńUśmiałam się do łez.
OdpowiedzUsuńhttp://www.przeglad-tygodnik.pl/pl/artykul/imie-telewizji
Wpadłam przypadkiem. Dobrze się czyta. Wrócę po więcej.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam - ja też nieczęsta - Sabina ;)
Hmm... Mam i Antoninę i Ignacego, ale dla mnie, prywatnie, to i tak są Małe Potwory.
OdpowiedzUsuń