debiutowałam dziś jako dostarczyciel pociechy do centrum zdrowia dziecka na cotygodniową chemię. to, że ja rozpływam się w ochach i achach na temat swoich dzieci, to mi zajeżdża nie tyle chorobą psychiczną, ale matczynym uwielbieniem, szczytem subiektywizmu i płachtą miłości, z jaką dzień w dzień ganiam swoje dzieci, oraz która dzień w dzień zmienić się może w płachtę czerwoną, na którą matka jedyna niczym wściekły byk, zaśliniona, maksymalnie napięta bez sensu napiera. ale ponieważ usłyszałam dziś, że dziecko mam a. mądre, b. piękne, c. cudowne, d. świetnie wychowane, e. kochane przez cały świat, f. rezolutne i to wszystko nie tylko po razie i nie od lustra, to śmiem twierdzić, że właśnie tak jest i aż mnie głowa zaświerzbiła, żeby zojkę wozić do warszawy, żeby zobaczyli, że to nie przypadek, tylko, że moim ukrytym talentem jest to, że takie zajebiste dzieci rodzę.
bałam się tego wyjazdu, bo jednak przez rok to już sobie z tatą ścieżki przetarli, rytm ustalili, a tu nagle ja, zagubiona w buszu wielkiego miasta, wielkiej maszyny i wielkiego molochu, jakim ów szpital niewątpliwie jest. kiedyś zgubiłam się w nim około 21, kiedy opuściłam oddział i udałam się do hotelu spać, zostawiwszy ojca jedynego z nataszą, a sama, z wielkim już brzuchem, miałam glebnąć się w hotelowym wyrze, zasmarkać poduszkę w samotności, bo swieżo po diagnozie i pięciu narkozach pod rząd było. tymczasem zgubiłam się w szpitalnych korytarzach, których jest zylion, a które są identyczne i już miałam na drewnianej ławeczce smarkać z zupełnie innego powodu, niż natasza i czekać do rana, aż mnie jakiś woźny wymiecie, kiedy napotkałam panią, która mnie zaprowadziła do wyjścia mówiąc, że sama się tak onegdaj zgubiła.
nic to, jadę. mąż mój jedyny opisał mi przedsięwzięcie, notatki porobiłam, mapy porysował mi, bo to wszystko przecież takie jest proste tylko w teorii, no więc trema była. na co moje dziecię powiedziało: nie martw się, mama, ja ci wszystko pokażę. niestety jest to prawda. niestety poruszają się dzieciaki po tym szpitalu jak po swoich domach, pewne tego dokąd idą i po co, niepewne tylko jak długo jeszcze. a może już na zawsze? a może w ogóle o tym nie myślą, może tylko matki i ojcowie kategoryzują ich 'teraz' na 'zawsze' i 'nigdy', a one po prostu odnajdują się w każdych warunkach? nie wiem. niedawno dziecię mi się zamyśliło, pytam: o czy myślisz? odpowiada: o niczym, tak sobie siedzę i wzdycham raz po raz.
no więc zen istnieje, mam w domu jednego zenka.
córka moja ma ten dar, że ludzie się uśmiechają do niej, bo ona cały czas coś mówi, o coś pyta i poznaje świat. nie mam zamiaru mówić jej 'nie zrozumiesz', tylko opowiadam jak jest.
dzień męczący. wracamy. wylądowaliśmy. drzwi się otwierają z sykiem. moje dziecko mówi: o, słyszę jakiś dźwięk! - jaki? - pytam. - sss, jak autobus. - odpowiada. - nie tylko autobus wydaje taki dźwięk, ale różne urządzenia hydrauliczne - tłumaczę. na co odwraca się do nas dwóch panów. niezależnie. i każdy z nich (po twarzach widać, że rozłożeni na łopatki) odpowiada: no właśnie.
na lotnisku pani pyta: - co, nataszko, dzisiaj z mamą leciałaś? - tak. - i z kim lepiej, z mamą czy z tatą? - z mamą i z tatą. - odpowiedziało najmądrzejsze dziecko na świecie. no właśnie.
przecież ta cholerna choroba się kiedyś skończy.
no właśnie.
bo w dzieciach siła i one naszą siłą.
OdpowiedzUsuńjakoś tak mnie naszło ...
3mam kciuki!
a w zasadzie to razem z Julianem trzymamy :)
Napisała pani, że dzieci odnajdują się w każdych warunkach - jest w tym sporo racji :) Nie myślą ani o przyszłości, ani o przeszłości, posiadają tę wielką i szlachetną cechę życia chwilą i doceniania jej w 100% :) To jest to, czego możemy się od nich uczyć.
OdpowiedzUsuńWierzę, że mała sobie poradzi, bo ma na pewno wspaniałych rodziców i mnóstwo siły do życia :)
Pozdrawiam i życzę wytrwałości (każdy wysiłek przynosi efekt)
:D
Bo dzieci są naprawdę mądre, życzę dużo zdrowia dla córeczki.:)
OdpowiedzUsuńKażda choroba się kończy, a dzieciaki to silni wojownicy. Trzymam kciuki, czekam na wpis "jest dobrze." - pojawi się szybciej niż nam się wszystkim wydaje. Dzielna Pani jest. I Nataszka też. Dwie dzielne babeczki, podziwiam Was jakniewiemco.
OdpowiedzUsuńA ja Ci powiem, że Ty mistrzu jesteś (poza oczywiście, tym co oczywiste i o czym pisać nie potrafię) bo wyświetla mi się, że napisałaś ten tekst o 21:58 a u mnie jest dopiero 21:29. A bynajmniej w tej samej strefie czasowej mieszkamy, sądzę.
OdpowiedzUsuńTrzynam kciuki rencami i nogami i jakbym mogła to szyje w supeł bym zwineła!!!ściskam:-)
OdpowiedzUsuńNie wiem na co córcia twoja choruje ale musi się skończyć , tak myślę bo nie wiem.
OdpowiedzUsuńTeż nigdy nie odpowiadam ani nie robiłam tego wcześniej - ,, nie zrozumiesz ,, ale kilka dni temu w dzikim pędzie wybiegłam z łazienki , lecąc na łeb na szyje do tv , gdy w bajce podobno usłyszałam ,, ty geju ,,. I już mi w uszach dźwięczało pytanie ,, mamusia co to gej ,, więc biegłam przełączyć i zagadać :)