środa, 10 kwietnia 2013

wszechogarniające zadziwienie.

zadziwia mnie świat. nie przestaję się dziwić. nie wiem z czego to wynika. wmawiam sobie, że z inteligencji, bystrości umysłu, spostrzegawczości i wiecznej, bezustannej rozkminy nad światem, a potem się dziwię, że aż tak mnie mogło ponieść.
dokonałam postanowienia i wpisu o pozytywach, po czym umilkłam. uśmiecham się do siebie pobłażliwie, jakże to - nie ma się z czego weselić?
jest.
na pewno jest.
jest?
no jest, jeszcze nie urodziłam, jeszcze nie ma diagnozy, jeszcze się nie rozjaśniło.
hahaha. gorzkie.
niemniej, jak mam narzekać, wolę zamilknąć.
sama sobie co rano, co wieczór, w południe i przy obiedzie powtarzam, że jestem dzielna.
jestem.
muszę być.
będę.
byle tylko siebie gdzieś nie zapodziać, byle wystarczyło tego zdziwienia i zachwytu nad światem.
byle.
moje dziecię mówi każdego dnia takie rzeczy, że wydaje mi się, że to niemożliwe, żeby dwulatka tak rozmawiała.
przez sen biega mi po zewnętrznej stronie brzucha jedna córka, druga, jakby ją wyczuwała, zaczyna biegać po wewnątrz. już trwają wyścigi, choć na razie duża mówi tylko do brzucha. co więcej, nie musi to być mój brzuch. równie pięknie wita się ze swoim.
dziwię się sobie, że nie narzekam.
że każdej nocy wstaję co godzinę do dziecka, a potem jeszcze jakoś funkcjonuję. chyba mam funkcję "frozen". co mnie niepokoi, to to, że nie rozprężam się, choć burczę jak dobra lodówka.
dziwię się, że nie oszalałam.
nie dziwię się, że nie czekam na wiosnę.
mam ważniejsze rzeczy do wyczekania. co mnie słońce obchodzi, tyle, co zeszłoroczny i tegoroczny śnieg.
fajnie, jak by było. ale nie ma. a żyć trzeba.
dziwię się, że tyle spokoju we mnie, niespotykanego.
dziwię się, że ktoś mi coś mówi, a ja to już wiem.
biorę, co mi dają, biorę co jest.

dziś bez puenty. 
zadziwiające.