ponoć dzieci z rozbitych rodzin zbyt często i czasem niepotrzebnie przepraszają i dziękują. tym razem jednak chcę podziękować bardzo potrzebnie. za każde dobre słowo, za każdy wpis. podziękowanie zbiorowe, odpis na komentarze też. fajnie, że jesteście. że jesteście za mną i ze mną. ryj mam, jaki mam, poglądy też, nie każdemu się musi podobać. i dobrze, piękne kobiety pozostawmy mężczyznom bez wyobraźni. ale porzućmy już temat ryja, choć oklepany nie jest (ani temat, ani ryj), to jakoś wolę rozmawiać na ciekawsze.
mejla sobie założyłam, że można do mnie napisać. matkojedyna100 a potem małpa i gmail.com, więc jeśli ktoś chce ze mną na solo, to zapraszam.
w telewizorze byłam dwa razy ostatnio, o drugim nie miałam jak napomknąć, ale link mam, więc obejrzeć można
TU - to jest z pytania na śniadanie, gościnnie wystąpiła zojowina (stylizacja: rajtuzy z lumpeksu, bluzka z zary, pielucha z tetry). a także
TU - to jest z dzień dobry tvn. wystąpiłam sama, a dziecko bawiła mi połowa ekipy. dziecko wyżebrało (spojrzeniem) zabawkę, a ja całun turyński na twarzoczaszce do odbicia na bluzce starszyzny.
zostałam sułtanem internetu i królową telewizji śniadaniowych. kiedy tak rozbijałam się po warszawie telewizyjnymi samochodami, do których ledwo upchnęłam napęczniałe ego, rozdawałam uśmiechy zwykłym szarym przechodniom, co zawsze zaglądają do takich aut, bo może właśnie ktoś sławny jedzie, a ręka sama unosiła się w papieskim geście. ach, więc to tak wygląda sława. już kiedyś byłam sławna, wszystko zaprzepaściłam niechcący, ale zapomniałam, jak to cudownie łechce próżność, która nie bez powodu z próżnią ma ten sam źródłosłów. nic to, zaprzepaszczę jeszcze raz.
i kiedy tak sunęłam pomalowana i zadowolona, z dzieckiem w nowoczesnym wózku, w ogóle nie wyglądałam na siebie samą. pojechałam do drugiego dziecka, normalnie, na chemię dzienną, na onkologię, gdzie w kolejce czekają nie zawsze łyse, ale zawsze chore dzieci, gdzie koczują z rodzicami, gdzie spędzają długie godziny na korytarzu, gdzie hasa też moja córka od siedmiu miesięcy. szłam do niej, a przez te piętnaście sekund, zanim mnie zauważyła, w tym pięknym makijażu, z blichtrem telewizji na rzeczonym już ryju, zdążyłam się poryczeć, uspokoić, przełknąć łzy, załamać, podnieść i wreszcie utulić dziecko. "mamo, byłaś w telewizorze!" dziecko nie ogląda telewizji, a jak już ogląda, to z matką na ekranie. "płakałam, bo tęskniłam". i ja płakałam, córciu, ale nie powiem ci tego.
zylion myśli, emocjonalna masakra, cytując kolegę. z jednego bieguna, na drugi. w hotelu na chwilę zostałam zdeklarowaną feministką. w recepcji dwóch postawnych kolesi, a ciężkie, drewniane łóżeczko wniosła mi na trzecie piętro i do pokoju filigranowa pani. hotel pretendujący do miana miejsca z klasą, jednak coś zgrzyta. kelnerzy w muszkach i niedrogich butach. szef kuchni jacek karaś poleca. zamówiłam rosół i lody. zjadłam rosół, pan kelner wprawnym okiem z końca sali zauważył był fakt ten, więc udał się do kuchni z gromkim: "danusia, rób loda!". otóż o ile rosół danusi nie wyszedł, tak, muszę przyznać, że lody robi dobrze.
samolotem do domu. ja i niemowlę. niemowlę jest ultradzielne i tak samo zmęczone. płacze. płacze przed wejściem do autobusu, który zawiezie nas do samolotu, płacze w autobusie, płacze przy wejściu do samolotu. samolot mały. widzę te spojrzenia. na twarzach współpasażerów wypisane "japierdolębędzieryczećcałądrogę", a oni przecież zmęczeni na koszt państwa jadą. upada mi zojkowy smoczek pod nogi biznesmena. wzrokiem pokazuje mi gdzie upadł. ten samolot nie ma klasy biznes, ten samolot nie ma klasy, tak jak ten pan. pomaga mi oczywiście kobieta. wózek taszczy ze mną oczywiście kobieta. chudsza o połowę ode mnie, a ja już schudłam po ciąży i jestem naprawdę niewielka. mężczyźni, myślę, ogarnijcie się. ale nie. to jest kara za to, że zojka ryczy. ruszamy tą maszyną, jedziemy na pas. huk, zoja przytula się do mnie i patrzy. małe, nic nie wiedzące jeszcze o świecie oczka, wlepiają się. tulę, głaszczę, próbuję zasłonić uszy, oczy, łebek. zasypia. drętwieję. siedzę tak przez godzinę, żeby się nie obudziła. mój mały okruszek. na lotnisku słyszę: to siostra nataszki? tak, mówię. a skąd pani wie? nazwisko to samo, a nataszkę tu wszyscy kochają. no tak, jej się nie da nie kochać. niespodzianka. przyjechali po nas z tatą. ryczę ukradkiem. natasza się nie chowa. po prostu ryczy. "tęskniłam, tęskniłam, mamo, ale już jesteś". mój mały okruszek. nie mogę odczepić z szyi rączek, zoja się zbudziła i płacze. mówiłam już, że jesteśmy zmęczeni? do domu. wjeżdżamy na bruk. znowu huk, łomot. natasza: "o, jak w samolocie!". zoja znowu płacze. śpiewam. "mama, nie śpiewaj". nie śpiewam.
"co u ciebie?" pyta mąż. "tak sobie myślę, że jak maciej stuhr pisze na facebooku, ze ma już dość k***a mać, to jako kto on pisze? jako maciej - człowiek? no to chyba nie myśli k***a mać, tylko zwyczajnie kurwa mać, a jeśli jako aktor, to chyba może zagrać kurwa mać? chyba, że go nie do końca sytuacja z molestowaniem przez księży wkurwiła, ale to mógł napisać, że się zirytował. bo jak ja mam czegoś dość, to myślę wówczas kurwa mać, albo i bardziej, więc nie wiem z jakiego ramienia on się wypowiada?".
no bo co u mnie? że jestem zmęczona? przecież to wiadomo, kurwa mać.
podpisałabym się wasza celebrytka, ale za bardzo to podobne do cielę i brzydka.