są noce ciężkie, lżejsze, przespanych nie ma w ogóle. nie przespałam całej nocy od jakichś trzech lat. nie żalę się, stwierdzam fakt. natasza z powodu swojej choroby prawdopodobnie nie prześpi nocy, ja wiem, nigdy? nie wiem. łudzę się, mam nadzieję, pragnę, by było inaczej. jest zmęczoną małą dziewczynką. co tam ja, dziecko mam zmęczone. to męczy mnie o wiele bardziej. ja wstaję, działam jak automat. jest kwękot, wstaję, czynię, kładę się. w zależności od tego, która się zbudziła, albo poję i wysadzam, albo karmię i odbijam. mylę się czasem, jasne, ale one się nie mylą. zojce chciałam dziś wydmuchać nos w chusteczkę, nataszy znów próbowałam wepchnąć smoczek do ust. chyba się przyzwyczaiłam do takich nocy. zawsze lubiłam spać, teraz też lubię, ale przytulona do swoich córeczek. kiedy ciepłe stópki opierają się o moją twarz, kiedy puchatek wbija mi się w kręgosłup, kiedy uporczywe swędzenie łokcia okazuje się dziurą po plastikowym gorylu z dzieckiem na plecach, kiedy śpię na ramie, bo w łóżku śpią pluszaki. budzę się z zabawkami wszędzie, skarpetami dzieci na głowie, nogi pętają mi rajstopy upchnięte w pościeli w dzień. pisałam to tryliard razy, napiszę raz jeszcze. jestem zmęczona. co nie znaczy, że nieszczęśliwa.
a teraz, dodatkowo, kiedy otępiała budzę się w nocy, by oddać im co ich, zojka nie je, bo ma etap uśmiechu. patrzy się na mnie i szczerzy dziąsła. kocham ten widok. niezależnie czy jest trzecia, czwarta czy piąta nad ranem. bezzębny uśmiech czaruje i wzrusza. to chyba z rozczulenia już ryczę.
natasza dziś podeszła do siostry i powiedziała: zojciu, przytulisz mnie? zojcia ma cztery miesiące. nie wie do czego służą ręce. ale od czego ma rodziców. tulą się. niech się tulą zawsze. moje okruszki.
no i co ja tu jeszcze robię? pyk! zniknęłam.
pyk,myślę o tobie często, zaglądam, może myśli cudze dodają siły, nie wiem, sama jej potrzebuję teraz, kiedy rok minął, a ja ciągle nie mogę uwierzyć, że męża mojego nie ma, bądź dla nich,dla swoich córeczek, najważniejsze są chwile, dzieci i tak nie wiedzą, co to przyszłość. pozdrawiam,przepraszam, że naśladuję małe litery, tak mi się wydało dziś najwłaściwiej. B.
OdpowiedzUsuńz tą stratą pogodzić się najtrudniej. to dopiero rok. ściskam.
UsuńMatkojedyna, choroba nie musi oznaczac dramatu. Medycyna konwencjonalna jest niestety ograniczona. My w rodzinie stosujemy od lat homeopatie i to z duzymi sukcesami. Jest w Polsce kilku swietnych lekarzy homeopatow, poczytaj sobie opinie ludzi w internecie:
OdpowiedzUsuń1. Gdansk:
http://www.znanylekarz.pl/wiktor-mieczylaw/homeopata/gdansk
http://www.rankinglekarzy.pl/lekarz/waldemar-rybus,3834/homeopata/gdansk/
2. Poznan:
http://www.znanylekarz.pl/anna-wika-gierdal/homeopata/poznan
http://www.znanylekarz.pl/andrzej-swiecicki/homeopata-lekarz-rodzinny-pediatra/poznan
3. Wroclaw:
http://www.znanylekarz.pl/aleksander-piszczulin/okulista-homeopata/wroclaw
4. Swidnik:
http://www.znanylekarz.pl/elzbieta-zygadlewicz/homeopata/swidnik
5. Warszawa:
http://www.znanylekarz.pl/bozena-ryczkowska2/pediatra-homeopata/warszawa
6. Ostrowiec Swietokrzyski:
Tutaj pracuje Pani Ewa Szwajda, ktora ma swoj gabinet homeopatii. Nie otwiera mi sie niestety link z opiniami. Wystarczy wrzuci w google "Gabinet homeopatii Ewa Szwajda opinie".
Czy może Pani polecić dobrego (sprawdzonego) homeopatę w Krakowie? :)
UsuńPozdrawiam gorąco
ja - niestety nie.
UsuńChce pokazac Ci, ze sa alternatywy, ktore dzialaja.
OdpowiedzUsuńmoją całą rodzinę prowadzi Ewa Wika. cudowna Ewa Wika. stosujemy homeopatię, a jakże. zanim nataszę zdiagnozowano, przez 1,5 roku byliśmy u trzydziestu lekarzy i trzech uzdrowicieli. właśnie wróciliśmy z konsultacji w belgii. ja się nie poddam nigdy, ale tylko chemioterapia przynosi skutki. choroba jest rzadka, dwa przypadki na milion. chimeryczna i oporna, jak mówią lekarze. ale dla dziecka wyciągnę siłę choćby spod ziemi. przecież za jakiś rok zojka przestanie budzić się z płaczem o piątej... wtedy to nawet ciasto upiekę.
UsuńKochana Matkojedyna, ciesze sie bardzo ze macie cudna pania doktor oraz ze znacie homeopatie. Wazne ze sprobowaliscie. U nas do tej pory kazdym przypadku pomogla, tyle ze nie byly to choroby tego kalibru.
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki za Was bardzo bardzo mocno. Najchetniej to bym spakowala Leosia i wsiadla w samochod zeby Ci pomoc (obiad ugotowac, zabrac ekipe na spacer, zakupy zrobic itp). Jak daleko mieszkasz od Berlina...?
haha, niebezpiecznie blisko ;)
UsuńUwielbiam "Cię" czytać.
OdpowiedzUsuńJeśli masz ochotę odrobinę "zmienić temat" zajrzyj do mnie. Taka zabawa w nominacje i zwierzenia:)
GIMolki droga! ja nie czytuję tyle blogów, żebym mogła nominować, a te, co czytuję, to Wy, a Wy już wzięte udział w zabawie. tak więc mogę tylko tu opisać siedem rzeczy, które. od dwóch dni się zastanawiam co ja wesołego mogę. i najgorsze jest to, że w większości moich wcześniejszych wpisów, tych niedotyczących choroby dziecka, mnie się wydaje, że jestem wesoła. oj, czarno to widzę. spróbuję więc te siedem wesoło.
Usuńpierwsze. jak chcesz mnie otruć, to daj mi rodzynki. drugie. jak chcesz się mnie pozbyć na zawsze, to zapytaj czy w ogródku ci czegoś nie porobię (nota bene mam 60 arów ziemi. kwiaty i krzewy naparzamy kosiarką. nie umiem, nie lubię, nie chcę). trzy. ściśle związane z "dwa". najniebezpieczniejsze zwierzę na świecie to dżdżownica. gdybym miała wystąpić w fear factory, to żeby mnie pokonać wystarczyłoby mi pokazać dżdżownicę. cztery. liczę schody. zawsze. niepoliczone schody nie uważa się za zdobyte. nie umiem nie liczyć schodów. pięć. mam zawsze czerwony nos. latem z gorąca, zimą z zimna, wiosną z rześkości powietrza, jesienią z opadów. zawsze. sześć. w dzieciństwie kochałam się w tomie kruzie do tego stopnia, że film cocktail obejrzałam jedenaście razy pod rząd. siedem. uważam, że jakbym się dobrze rozpędziła/odbiła, to jestem w stanie zrobić salto, chociaż nigdy nie próbowałam. mam wrażenie, że to żaden wyczyn (btw. przy przewrocie w przód mam zadyszkę).
może być...?
Może być:)))
UsuńJa sumuję cyfry z tablic rejestracyjnych, więc wcale nie dziwi mnie liczenie schodów:) Cocktail kocham, uwielbiam, tak jak TC, w tym filmie jest najpiękniejszy:) Czy fikołek można uznać za salto? Chociaż co za różnica, fikołka też nie umiem:) Od dżdżownic gorsze są koniki polne:)
Tak, naprawdę może być:)!
Kochana... właśnie za tę walkę o lepsze życie dla dziecka cenię Cię najbardziej. (Za "jajcarski" styl pisania też!). Cenię też wszystkich rodziców, którym powiedziano, że choroba ich dziecka to jednen przypadek na dwa miliony (to nie przenośnia) i którym nie można nawet zaoferować nadziei.
OdpowiedzUsuńCałuję Twoje śpiące królewny.
ja już mam luz, pierwsza diagnoza dziecka była jednym przypadkiem na milion. prawdziwa - dwa na milion. zawsze wiedziałam, że mam wyjątkowe dzieci...
UsuńBardzo dobry wpis. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń