chcesz? opowiem ci bajeczkę. był sobie strach. ale nie taki tam zwykły strach, co to go wszyscy znali. nie, nie. ten strach był inny. owszem, miał wielkie oczy, jak wszystkie strachy. i tymi oczami przeszywał na wskroś. ale ten był inny. był strachem o dziecko, o ciebie, córeńko.
ten strach nigdy nie kładł się spać. nawet wtedy, kiedy ja się kładłam, on czuwał. przez sen rzucał mną raz po raz, wybudzał mnie drążąc dziurę w trzewiach. otwierałam oczy, a on już wpatrywał się we mnie swoimi. ten strach nigdy nie mrugał. te swoje wielkie, potężne oczy miał suche, wszystkie łzy musiałam wypłakać za niego. kładąc cię spać musiałam go zawsze strzepnąć z ramienia, albo z drugiego ramienia. potrząsałam głową, bo lubił sobie przycupnąć i z moich barków spoglądać na ciebie. nie lubiłam, jak na ciebie spoglądał.
był gorący, jak twoje czółko, które dotykałam ustami i którego nie dotykałam termometrem. był śliski, jak smarki, które ciekły mi po twarzy, kiedy bezgłośnie próbowałam go z siebie w łazience wydalić. był klejący, jak ślina, która spływała mi z kącików skrzywionych z rozpaczy ust. okalał mnie, jak twoje rączki, kiedy lekarze zabierali mi ciebie pod narkozę. był lepki, jak pot na moich dłoniach i ostry, jak poogryzane paznokcie, kiedy czekałam na ciebie na szpitalnym korytarzu.
był czarny jak noc, kiedy siedziałam z nim i z tobą, córeczko, na sali i biały, jak świt, kiedy siedziałam z nim i z tobą na sali. był szary, jak krople tuszu wymieszane ze łzami i siwy, jak kosmyki moich włosów, choć czasami myślałam, że jeszcze na nie nie czas.
był czerwony, jak obwódki moich oczu. jak plamki krwi, które upadły na prześcieradło. był różowy, jak piżama, w której widziałam cię zbyt często. był obcy, jak medyczne skróty i swojski, jak coś, co bardzo dobrze znasz. był długi, jak dni w szpitalu i nudny, mdły, jak ranki, południa i wieczory w izolatce.
był bezszelestny, jak ja wstająca do ciebie kilka razy w nocy i głośny, jak twój płacz z tęsknoty za domem. był kwaśny, jak mój pot, kiedy czekałam na wyniki i słodki, jak wymioty po odżywkach, byś przybrała na wadze. był gęsty, jak krew, którą dostawałaś i rzadki, jak to, co cię spotkało.
był osłabiający, aż do bólu, jak moja bezradność.
był też wielki i ciężki, jak kamień, który spadł mi z serca, kiedy okazało się, że szpik masz niezajęty.
wciąż czekam na dobry koniec tej bajki, moja słodka królewno.