wtorek, 11 października 2016

torpeda w filiżance.

mieszkałam kiedyś w miejscu, w którym ludzie nadawali sobie śmieszne pseudonimy. na tyle śmieszne, że mój tata napisał o tym artykuł do lokalnej prasy. na moje pytania skierowane do taty dlaczego długi heniu jest długi heniu, albo dlaczego kanciaty jest kanciaty, tudzież dlaczego wałek nosi ksywę wałek, tata odpowiadał, że długi heniu był długi i heniu, kanciaty kanciaty, a wałek wyglądał jak wałek. sam mój tata nosił ksywę łysy, albowiem - i tu niespodzianka - jest łysy.

same ksywy jakoś się tłumaczą, zwłaszcza takie jednowyrazowe. dość łatwo mi skumać, że kaktus jest kaktus, bo ma rzadki zarost, amerykun to amerykun, bo raz był w stanach, hipek, bo przypominał hipopotama, a cysterna, bo miała wielki biust.

gorzej mi zrozumieć jak to możliwe, że na gościa, co był wiecznie pijany wszyscy mówili siwy dym, choć imię miał krótsze, na byłego piłkarza - filozofa - "szybszy od spodenek", a na pana, co się gibał w przód i w tył nie mówiono, nie wiem, gibała, tylko "faluj z rafels" (tu se kliknie, kto nie pamięta czasów, w których najpierw było się gwiazdą, a potem grało w reklamie, a nie odwrotnie). 

posiadanie ksywy jest fajne, ponoć świadczy o wyjątkowości, jakże to miłe zatem, że na mnie wszyscy mówią wronka. nie dlatego, żem bruneta, ale że skakałam w kałuży jak bartek wrona z dżast fajf w teledysku kolorowe sny kiedy ja dotykam ciebie, kolorowe sny, kiedy w nas tańczy pragnienie, hej, ho. no jest w tym jakaś wyjątkowość, nie powiem. 

kiedy byłam dzieckiem, jedna pani ze szkoły mnie poprosiła, żebym jej zrobiła zakupy i to była jej wyjątkowość ewidentnie, bo nikt od tej pory na nią nie powiedział inaczej, jak "pół chleba i lemon".

nauczycielka angielskiego mojego brata była, mówiąc krótko i dość eufemistycznie, duża, dlatego miała ksywę "wielka brytania".

nasz były elektryk, który pod siłę nie podłączył zera, a betoniarka jest na siłę, więc kiedy ojciec jedyny wlewał wodę z wiadra do betoniarki, to mógł stracić życie, został okrzyknięty dizajnerem, co potwierdził podłączając żarówkę w korytarzyku przed łazienką w taki sposób, że się zawsze żarzyła, pewnie jak pozostałe innowacyjne projekty instalacyjne w jego własnej głowie.

kiedy niedawno ojciec jedyny przysłał mi fotografię dwóch kolesi na naszej budowie, małego ze szlugiem i dużego z nadwagą, wiedziałam, że sufity kładą nam łona i webber i inaczej nie potrafiłam o nich pomyśleć.

cóż, nie mam puenty do tych wspomnień, mam chęć na więcej, na wasze więcej i na swobodny rechot nad czytaniem tychże. 
mam również nadzieję, że moje dzieci nie na zawsze zostaną "torpedą" i "filiżanką z porcelany", czego sobie i im życzę.