poniedziałek, 31 grudnia 2012

sylwester z dwójką. z półtorakiem w zasadzie.

półtora dziecka śpi.
"postrzelaliśmy" dwiema fontannami o 17:30. dziecko piszczało "wulkan, ale!".
zaraz włączamy film.
ale dresu nie zmieniam z poplamionego na sylwestrowy. bo to domówka.

hepi niu jer.

sobota, 29 grudnia 2012

jej niezwykłość natasza

mama!
klowa mucy "muu, muu".
kot miaucy "miau, miau".
wąs węsy "sss".


kochać to za mało. uwielbiać, tulić, całować. wychować na dobrego człowieka.
a przede wszystkim zapisywać.

piątek, 28 grudnia 2012

cudownaś, o jogini!

wymyśliłam sobie kiedyś żart, że dopóki dziecko jeździ w głębokim wózku, matka jego jest w głębokiej dupie. szwagier męża, jednocześnie będący posiadaczem dwojga dzieci, uświadomił mi, że żart nie jest śmieszny. otóż jest. otóż mam nadzieję, że będzie mnie bawił, kiedy będę powozić drugie dziecko w głębokim wózku, pierwszym zajmując się wzorowo, zadbana, wyspana i nieznacznie tylko sfrustrowana. że dziecko mniejsze będzie spało, bo starsze to już na pewno, że cycki nie będą boleć, ani pękać, kolki ominą nas szerokim łukiem, lato będzie łaskawe na tyle, że starszyźnie otworzę drzwi, a maliznę wypchnę w rzeczonym wózku na powietrze, sama zaś oddam się ablucjom i przyjemnościom typu prysznic, obcięcie paznokci i ugotowanie obiadu. a także lekturą. tak będzie, przecież.
tymczasem dokonuję ekwilibrystyki na miarę w moim wszechświecie niespotykaną.
młoda matka zamienia się instynktownie w joginkę. wywlec cyc w sposób na tyle subtelny w miejscu publicznym, by nie obrzydzić pruderyjnego społeczeństwa, to jest sztuka. można oczywiście cyc wywlec ujściem mleczarni jeno, ale oznacza to albo zalanie mlekiem odzienia, a komu kiedykolwiek wykipiało choćby krowie mleko wie, czym to pachnie, albo dziecka, ale to nie nowina, lub też danie dziecku do pocysiania kawałka wełny/bawełny - zależy od pory roku w co się matka aktualnie przyodziała. malec się nie naje, matkę jedyną będzie boleć, no i sweter się sfilcuje w miejscu kłopotliwym. na przykład na ławeczce przy uczęszczanej alei. sztuka, mówię.
dalej. odkładanie śpiącego niemowlaka do łóżeczka, by był samodzielny i nie nauczył się zbyt prędko, że 160 cm ludzkiego łóżka między rodzicami należy tylko do niego, oznacza dla matki nieustanną jogę. od dwóch lat przytulam dziecko na psa z głową w dół. wszystko jest wspaniałe, tylko od czasu, jak łóżeczko jest na najniższym poziomie, mam na łydkach zakwas stulecia. próbowałam wisieć na poręczy, ale poręcz jest nieporęczna, a łapy mam ka krótkie, żeby jeszcze nieustannie kłaść dziecko o temperamencie wańki-wstańki.
poszłam po rozum do głowy i wymontowałam szczebelki, jak pan bóg przykazał, chociaż na forum przeczytałam, że nigdy w życiu i że teraz to dopiero pożałujesz. pożałowałam jedynie siebie, że tak długo byłam głupia i musiałam rozmasowywać pręgę pod żebrami (aaa, to dlatego żebrowski zagrał w pręgach). jogę opanowałam do tego stopnia, że w szczebelki włażąc do połowy tulę dziecko zupełnie, jakbym leżała koło niego (rozciągam się jak kot, który kiedyś się zasrał i musiałam mu umyć tyłek, więc wsadziłam go do umywalki. tyłek, bo przód kota dotkliwie drapał mnie w całe plecy oraz mój własny tyłek, albowiem kot się jakimś cudem rozciągł). mam taką wprawę, że potrafię się przepleść między szczebelkami łóżeczka jak falista pleksa na balkonie.
cóż z tego, że jestem przecudowna, jak jestem w ciąży i już mi ciasnawo w dziurze przewidzianej na niemowlaka. dziś na ten przykład zaklinowałam się do tego stopnia, że wstałam z łóżeczkiem osadzonym na talii niczym barokowa baba przed założeniem sukni. tylko, że one miały stelaż na dupę. ponieważ od myślenia spuchł mi łeb - na jedno wychodzi.
decyzja zapadła. dziecko musi dostać dorosłe łóżko, bo od tej jogi to matka jedyna ma za duży spokój. a małe łóżeczko dostanie drugas, ja nie będę się dopasowywać do dwóch łóżeczek, ja już mam wyżłobienia w talii na te szczebelki.
czego i państwu życzę.

niedziela, 23 grudnia 2012

kim jesteśmy?

ano wypadkową skrawków genów ze stron obu. rodziny matki i rodziny ojca. czy które i kiedy przeważają, przeważnie widać, czasami nawet na pierwszy rzut oka, czasami ucha.

z dawien dawna, jako że okres świąteczny i wspomnień czar mnie omamił jakoby, pamiętam, że dziadek (ze strony ojca) zwracał się do nas specyficznie. otóż szczylęciami będąc, kuzynostwo oraz rodzeństwo moje, a także i ja, w liczbie pięciorga, nachodziło dziadka w sposób szczególny. czworo z nas stało za fotelem ubezpieczając piątego, który się ośmielał.
- dziadek, daj na loda.
- spierdalaj.
- dziadek, daj na loda.
- spierdalaj, bydlaku.
- dziadek, daj na loda.
- spierdalaj, bydlaku, bo ci do dupy nakopię.
- dziadek, daj na loda (byliśmy niezniszczali. i lodów nam się chciało).
- masz. tylko wszystkim kup!!!
zawsze zaczynało się tak samo i kończyło tak samo. czasami, o zgrozo, wydaje mi się to śmiesznym wspomnieniem.

za strony matki posiadam babcię. babcia posiada w dorobku jeden udar stary i jeden całkiem świeży. ów świeży udar posiadając, babcia wstała rano, krzątała się, jak to babcia, aż wstała jej wnuczka, a zobaczywszy, że babcia nie teges, zadzwoniła nie po - jakby się wydawać mogło - karetkę, a po córkę babci. córka babci w wieku słusznym, dodam, przybywszy nie zawezwała pogotowia, a wywołała na skajpie swoją z kolei córkę za granicą przebywającą, ażeby zasięgnąć rady co by tu. na złowrogie okrzyki swojej córki, córka mojej babci przejąwszy się nieco, zadzwoniła do córki znajomej, która to córka jest lekarzem, aby się upewnić, czy aby na pewno pogotowie jest niezbędne. kiedy od fachowego głosu po drugiej stronie słuchawki usłyszała, że i owszem, babcia ma wylew, a i owszem, karetkę trzeba wezwać, córka babci zagotowała makaron. przecież głodnej do karetki matki nie wsadzi. kiedy w końcu nadjechało pogotowie, to okazało się, że trzy ciśnieniomierze muszą z karetki przynieść, bo w dwóch się skala skończyła. taka to jajcara z babci. szacun dla niej, że nie zeszła, twarda jest, żaden wylew za babcię nie będzie decydował. w pełni sił po trzech dniach wróciła do domu.

które geny posiadam, nie wiem, ale jak śmierć po mnie nie wtenczas będzie chciała nadejść, to jej powiem spierdalaj bydlaku, bo ci do dupy nakopię.


piątek, 21 grudnia 2012

jak ten aktor z tego filmu

się czuję. w zasadzie chyba nawet nie aktor, tylko bohater. jak terminator. tak, na pewno jak terminator, a nie jak pan schwarzenegger arnold.
mianowicie jedną część twarzoczaszki mam stalową. albo tytanową. ale nie, raczej stalową, bo jest zajebiście ciężka. z tytanu mam obrączkę i ciężka nie jest. przynajmniej nie fizycznie i przynajmniej nie na początku.
białko w oku mam tak przekrwione, że na czerwono zapewne w ciemności i poświeci. ciąży mi ten łeb, a i brzuch mi ciąży, bom w ciąży, takie to porzekadła się nasuwają same w ten stalowy odwłok w miejscu głowy.
otępiały, a może i nawet trochę nadrąbany tępym narzędziem tułów próbuję jedną ręką dociągnąć dokądkolwiek. łapę mam mniej stalową, choć manikiur hybrydowy. kosmetyczka mi zafundowała, nie żebym ja sama. ja nie z tych, co to na manikiur chodzą, co to to nie! raz po raz pójdę na odgruzowanie, na przepielenie rzepy, na odłupanie huby i na zaimpregnowanie czystego. a ta mi dziś hybrydowy zrobiła. że niby dwa tygodnie lakier ma się trzymać. hybrydowy. tak. pół baba, pół terminator. pół matka, pół robol. pół kobieta, pół obolały półgłówek. czy hybrydowy, że na prąd?

może. na oparach jednak ciągnę, bo mój mały agregat już śpi.

czwartek, 20 grudnia 2012

wesołych świąt

wzięłam się jednak za sprzątanie. i to wściekłe. nie będzie mi tu żaden ani bogaty, ani ubogi krewny w duchu nic myślał, ani kiwał głową z politowaniem czy czymkolwiek innym, co tam se krewny za pomocą mojej głowy w swojej uroił.
sprzątanie wściekłe polega na myciu okien w liczbie dwunastu, praniu całego domu, ręcznie, nożnie, automatycznie. na odkurzaniu wszystkiego, przesadzaniu kwiatów, wymiataniu kątów, likwidowaniu gniazd pajęczych razem z pajęczym holokaustem za pomocą miotły, szmaty i bezlitości.
wzięłam się i już.
dziecko przecudownie biegało za mną stojąc w otwartych mytych oknach z radosnym piskiem: uciekamy, bo zimno! przecudownie nie oddalało się zanadto od pieca, kiedy matka jedyna dokładała doń, nie dziecka, na szczęście. generalnie cud, miód i orzeszki.
dziecko jest na tyle cudowne, że przed momentem przyszło do mnie z odkręconą buteleczką i informacją, że natasza smaruje.
posmarowała. podłogę. drewnianą, nową, sosnową, lakierowaną podłogę.
gencjaną. piochtaniną. fioletem.
wesołych świąt. nasze będą fioletowe. te, jak i kolejne.

ona jest niezwykła

ona ma 21 miesięcy. to znaczy, że za trzy będzie miała dwa lata. ona mówi lepiej niż niejeden polityk. ona jest cudowna. do tego jest bardzo zabawna.
- cekamy na zielone światło, bo na lazie mamy blązowe.

ona będzie miała rodzeństwo. a ja paranoję, zapewne.

albo dwójkę cudownie śpiących dzieci, spokojnych, ułożonych, zawsze zdrowych, bawiących się od pierwszych chwil razem, nie szczypiących się nawzajem, pomagających sobie, wspierających się i wymieniających zabawkami.

a nie, jednak paranoja.

środa, 19 grudnia 2012

po prostu dziewiętnasty grudnia

Może najwyżej po prostu nie będzie posprzątane. Będzie się na mnie patrzeć z politowaniem i kiwać niewidzialnie głową: nonono, nic do roboty nie ma, a nie posprzątała. A potem się pokiwa widzialnie i powie: nonono, tak, tak, w ciąży masz prawo. No i to twoje dziecko jednak jeszcze jest małe. Nie no w sumie, masz co robić cały dzień.
A w sumie cały dzień dziś akurat nie chcę robić nic. A jutra na takie zajęcia nie będzie, nie wystarczy, nie nakroję więcej. Ani pojutrza. Więc godzę się na politowanie i myślę jednak: jebać to. Najwyraźniej nie do końca mi z tym komfortowo, bo ja lubię jednak w komforcie siedzieć, nie lubię natomiast sprzątać. Ponieważ na ten komfort, żeby przyszedł ktoś do sprzątania po prostu mnie nie stać, to siedzę w dyskomforcie i w bałaganie. W prawdziwym, a nie takim, że skarpety się walają. Dyskomfort „małżonka”. Jak dobrze, że jest tak blisko.
To nie ten mały brzuch, który rośnie i rośnie i niedługo przerośnie, aż se mama urodzi radośnie. To nie on, ona, ono. Nie mogę zwalać winy na coś, co wprawdzie ma już odbyt, ale nie ma paznokci i flaki se wepchnęło póki co do pępowiny. To ja. Ja sama taka jestem zmarazmowana, nikt i nic mnie do tego nie zmusza, to ja, ja, ja! Ech ego moje wychuchane, choćbyś miało rzęzić zdychające, zakaszleć się i zapluć, zasmarkać i zesrać, to i tak będziesz grać u mnie główną rolę. Czy dobrze, czy źle. Czy słońce, czy deszcz. Czy bogactwo myśli, a bieda portfela, czy odwrotnie. W roli gównej: ego. W pozostałych rolach: poczucie winy, bałagan, miłość, dużo miłości. Scenariusz: banalnie – życie, chociaż czasem to jest warzywnik, wegetatywnik. Niby coś się dzieje, niby rośnie, ale jak się siedzi i patrzy, to zupełnie jak w polskim filmie. Jak się poskubie niepotrzebne z naokoła, to wyrośnie. A jak się podrzuca gnój pod wszystkie cudowne roślinki, to świętą marchewę trafia szlag, lebioda zaś po samo niebo.
Beznadzieja.
Zaraz wstanie dzieć z uroczym: „mama” na uzębionym już dziąśle, pójdziemy siku i na zupę i do lekarza. Dzień jak co dzień. Popłacze się u lekarza, potem ją uspokoję jakoś matczyno – przebiegle, potem ją do sklepu zabiorę, niech też ma przedświąteczną gorączkę. Niech wie z tej wsi przywieziona, że dlatego bez ludzi mieszkamy, że ludzie pędzą za rzeczami. A my rzeczy kochamy, uwielbiamy, czcimy, ale nas na nie nie stać, więc zabawki matka dzierga, a tata na włóczkę do nocy zarabia.
A potem ją do babci dosłownie na kilka minut podrzucę, udam, że spraw niecierpiących zwłoki mam bez liku, popłaczę się za drzwiami, spiję herbatę na nielegalu za sześć złotych, a może mi się dziś upiecze i zaprzyjaźnieni barmani okradną szefostwo, bym mogła się czerwonawego wrzątku ożłopać. Popatrzę w dal przez okno, melancholijnie powzdycham, odpowiem: nic, nic na zaczepki troskliwych i wrócę do swojej brudnej codzienności uprzednio upchawszy dziecko w foteliku, który wnerwia nas jednakowo – ją, bo ciasno, mnie, bo ciasno.
Tak, tak, śpi się w pokoju obok, do snu mruczą koty z kurzu i te prawdziwe. Już za momencik się wstanie i matka znów z poziomu: „ale jestem zajebista i w dodatku mam czas pomyśleć to raz, a dwa – pożalić się na codzienność” przejdzie do stendbaju: „siku? zupę? czytamy? biegamy? nie wolno”.
Mimo wszystko za długo śpi. Tęsknię.