matka jedyna wybiera się na ślub i przyjęcie weselne.
matka jedyna się weseli, że ktoś się weseli. sama matka jedyna weseliła się już jakiś czas temu, niezbyt dawno, ale już zdążyła zapomnieć. zresztą, matka jedyna z tych, co to kala tradycję i poszła do ślubu w sukience różowej, z doczepionymi na chwilę włosami za osiem złotych i z mężem w dżinsach doczepionym już na zawsze.
ale, wbrew pozorom, matka jedyna lubi wyglądać. nie że zza krzaka, choć tak to najczęściej się kończy, ale lubi sobie matka jedyna wdziać na zadek jedyny coś ładnego.
tak miało być i tym razem. używając swego lisiego sprytu, przebiegłości, że okiem sokolim nie zmierzysz, a także internetu i usługi banku, co to można zapłacić natychmiast, matka jedyna zrobiła zakupy onlajn.
znalazła se matka stylizację, że i do tańca i do reszty, choć tak naprawdę matka jedyna nie tańczy (zarzuciła już picie takich ilości alkoholu, żeby po nich tańczyć, bo od tego tańca to strasznie łeb naparza), tak więc kiedy stylizacja nadejszła za pomocą kuriera, okazało się, że jest do reszty. do reszty nietrafiona. nie że zła, bo nie, ale.
kiedy pan stylista próbował przedzierzgnąć matkę jedyną i piotra bałtroczyka podczas toptrendów w coś reprezentatywnego, napocił się, jak matka jedyna przy porodzie. i to pierwszym. wówczas piotrek użył zdania, którego matka trzymać się będzie po kres dni swoich. otóż, stwierdził, my jesteśmy niebanalnej konstrukcji.
mnie się na ogół wydaje, że ja jestem zwykła. że takie o coś. nie żeby mysz, ale też nie lew. coś pomiędzy hieną (ale szczeka!), borsukiem (niebywałe, taki opasły, a drapieżnik!), a jenotem (co to w ogóle jest?!). nic z tego. matka jedyna wchodzi do sklepu, w którym są ubrania dla zwykłych ludzi i oto co następuje.
kiedy giry matka upchnie w jakiś gustowny gać, zad nie wchodzi. kiedy zad wchodzi, to do jednej nogawicy obunóż matka też wchodzi. matka, być może błędnie, wyobraża sobie siebie zgrabną w zwykłych, cygaretkowych spodniach i to siedem ósmych, albowiem matka jedyna, jak nigdy, kupiła sobie obuw na obcasie. na wysokim obcasie. na obcachu. póki matka się chodzić wew rzeczonym nie naumi, to nawet i na obciachu. na obuw matka się rzuciła, przytuliła, pomyślała, że może i nie ponosi, ale też nie odda, albowiem raz na życie człowiekowi się należy. matka w obuwiu się zabujała i przysięga, że będzie dążyć do jakichś ekstremalnych kilkominutowych (tyle matka na dwunastu centymetrach ustoi) sytuacji, aby z uwielbieniem na obute w cudo giry z góry spozierać.
wracajmy jednak do historii. matka jedyna porzuciwszy córki swe jedyne na pastwę babci, która na pewno czegoś nowego ich nauczyła, nakarmiła lepiej niż ona sama, a także uspała bez cyrków, ceregieli i takich tam, udała się do świątyni zakupów. przekonana, że oto dyspensa na czynności zielony, pin, zielony zaowocuje ekstraciuchem - spodniami i bluzką, bo taki plan matka posiadała na siebie. obuw uroczy, ale giry krzywe, tak więc spodniami matka ratować się postanowiła.
kurwa, przymierzyłam sto tysięcy par spodni. wąskich, szerokich, krótkich, długich, ciemnych, jasnych, gładkich, w deseń, cienkich, grubych, tanich, drogich, z lajkrą, bez lajkry, codziennych, wizytowych. do każdych zakładałam zataszczone do świątyni cud-buty. i nichuja.
jestem wyjątkowa.
wyjątkowo źle wyglądam we wszystkim, co udało mi się na zad wciągnąć. albo jak dupa świni w folii, albo jak wychodzący z wody dżejms bond w latach siedemdziesiątych, albo jakbym narobiła w gacie, nawet i ze śmiechu.
nie ma nic. nic. nic!
do bluzki nawet podejścia nie robiłam, bo jak piękna by nie była, jak dobrze bym się w niej nie prezentowała, to i tak nie odwróci uwagi od gołego tyłka, jakim niewątpliwie będę świecić.
postanowień matka jedyna przy okazji narobiła, ażeby na fiknes wrócić, bo matka jedyna w domu porządnego lustra nie ma, ogląda się więc "na dole" podskakując w korytarzu przed lustrem zawieszonym na wysokości ryja, tudzież, zgapiwszy od dzieci - w piekarniku. a tam, w świątyni, światła i lustra. nawet w tych wyszczuplających było widać, że ząb czasu jednak mnie nadgryzł, ale, o dziwo, nie na dupie, tam, gdzie by się najbardziej nażarł, tylko na klacie, gdzie już i tak dzieci wcześniej wyżarły.
żeby nie było. matka jedyna nosi rozmiar 36 w kierunku 34. wyłączając tyłek, jak się okazuje. dał się mi pewno we znaki mój wdupizm absolutny, jednak pomału trzeba się będzie z tego wycofać, bo jakże ja w parcianym worku, co jako jedyny mi pozostanie.
tak więc nie mam w czym pójść.
pozostaje mi zawsze sukienka za 18,40 z lumpeksu, w której furorę zrobiłam już na dożynkach gminnych, dwóch weselach i - tak, tak - na pogrzebie.
no nie wiem.
może się jeszcze państwo młodzi rozmyślą...?