czwartek, 24 października 2013

zjebana.

jak już się pochwaliłam kiedyś, wygrałam konkurs. w zasadzie - byłam jedną z trzech laureatek, niemniej mogę podpaść swoje ego mówiąc "wygrałam konkurs", co się z prawdą nie mija i kto nie wie, pomyśli, że jestem zajebista. tymczasem jest trochę inaczej, gdyż albowiem ponieważ otóż co następuje. nagrodą był angaż w znanym portalu. trzymiesięczny. ucieszyłam się jak nienormalna. niepotrzebnie. jak to słusznie określił mój mąż - ale mi nagroda, musisz teraz przez trzy miesiące napierdalać. otóż nagroda była również rzeczowa, z tej nagrody klepię teraz, jest piękna, biała, elegancka, czyli nijak niepasująca do mnie i już raz przez dziecko zatargana pod pachą do kuchni. ale co ja miałam. ach! tak, tak. od jakiegoś czasu nagrywam filmiki do portalu. i od tego czasu czytam, jak to zjebana jestem. kto ma ochotę popastwić się nade mną, niech się tam uda i przeczyta co tłuszcza myśli, choć to chyba oksymoron. wnioski wyciągam takowe, iż nie dość, że brzydka, to jeszcze upośledzona, kostropata, bez niczego, no zjebana po prostu. nie wiem po co to przeczytałam. chyba wrodzone moje przekleństwo, ze lubię czytać. że etykiety na szamponach też do końca czytam. no ale od internautów dowiedziałam się, że ani czytać, ani pisać zapewne nie potrafię, nawet nie chce mi się wyszukiwać kontry, bo przecież jestem zjebana.
otóż tak. jestem zjebana.
od kilku lat nie przespałam całej nocy, od niedawna zapierdalam sama całymi dniami z dwójką dzieci, nocą zapierdalam nieomal sama, bo mąż nie ma mleka w cyckach, a natasza krzyczy, że mama. tak, jestem zjebana, bo zojka ryczy.dzis nie przeryczała 4 godzin, resztę przeryczała. w tym czasie staram się funkcjonować, nie wybuchnąć, nie popełnić samobójstwa i płakać jak najmniej i w ukryciu. ale ukrycia nie ma. nie zrobiłam siku, kupy, nie wzięłam prysznica porannego w samotności od trzech lat. sama chciałam. tak, wiem. kocham moje dzieci nad życie. ale internauci mają rację. jestem zjebana.
dziś stwierdzam, że macierzyństwo jest różowe. jak mi poleciała krew z nosa do zlewu, to było różowo, tak.

a jak ktoś chce zobaczyć na żywo jaka jestem zjebana, to zapraszam w najbliższy poniedziałek o 10:20 przed telewizor. będę w dzień dobry tvn opowiadać, jak mnie dzieci inspirują. będę się uśmiechać, udawać wypoczętą, błyskotliwą i elokwentną. nie ubiorę się ładnie, bo nie mam w co. to będzie moje siedem minut. teraz wreszcie będę sławna. aż szkoda, że tak późno, a nie koło szóstej rano, myślałam, że się przekonam ilu jest hejterów wśród piekarzy i górników. trudno, niech mnie oceniają także gimnazjaliści wagarowicze. matek nie podejrzewam, matki są zbyt zajęte, żeby napierdalać bzdury w internecie. 
kocham was. hej, sopot, jak się bawicie?
bo ja tu na wsi jestem zjebana.

idę złożyć swoją nieciekawą twarz koło konia, co się z mężem na łby pozamieniał, że ze mną jest, rozrzuciwszy uprzednio swoją zemstę fryzjera na poduszce. utulę te dzieci, co to problemów z nimi nie mam, że mi się chce takie chujowe filmiki nagrywać. 

jakbym nie karmiła piersią, to na pewno dziś bym dostała okres.

niedziela, 13 października 2013

jak ostryga.

modlą się za nas ludzie do jezusa, modlą się do buddy, modlą się do kriszny, do aniołów. do lekarzy, pielęgniarek, pilota samolotu dodatkowo ja się modlę. o bezpieczeństwo dla mojego dziecka.
będzie dobrze. być musi. jakkolwiek nie będzie, będzie dobrze, ba, najlepiej dla nas!
tak bardzo w to wierzę, tak mnie w tym ludzie wspierają, że nie może być inaczej.
nie chcę dołować, nie chcę pikować; wieczna dolina, a w dolinie wieczna zmarzlina. tam na dole cały czas się tli iskra i z tej iskry jeszcze wznieci się potężny ogień. wiem to, chcę to wiedzieć.
zdarza mi się pęknąć, jak niedawno. niektóre sytuacje nie sprzyjają okazywaniu siły, ale potem się dźwigam. i działam.
czasem niestety muszę być otwartą ostrygą, wątłym flaczkiem w śluzie, w wydzielinie, którą ktoś wielki może pożreć w każdej chwili. jednym ruchem zmieść z powierzchni. a potem znów zamykam się w swojej skorupie, nie daję do siebie podejść, nie otwieram się tak łatwo, jestem ostra i schowana. chyba, że ktoś umie, to mnie otworzy bez noża. tyle ziaren piasku w środku i żadnej perły. nigdy. 
a, nie, bzdury opowiadam. dwie perły. 
natasza i zoja.

wtorek, 8 października 2013

nic śmiesznego.

od kilku dni drepcę wokół komputera. pisać? nie pisać? epatować sobą? chłostać strachem? jednak tak. kiedyś, kiedy wieczory spędzało się w "jaskini sztuki", kiedy rozmowy o egzystencji kończyły się pijackim bełkotem, panowała zasada, że dzisiaj jest dopóty, dopóki się nie położę spać. niestraszne nam były zegarki, kace, niedopicia, ani tym bardziej refleksje, konkluzje i wnioski. były sobie wówczas takie "dzisiaj", że do dzisiaj nie wiem, jakie były.
a u mnie nastąpiło "wczoraj". mam nieustanne wczoraj. wczoraj miałam wczoraj, przedwczoraj miałam wczoraj, dzisiaj mam wczoraj i jutro pewnie też będę miała wczoraj. a przynajmniej do pewnej godziny. do godziny zero, godziny jeden, albo godziny minus jeden, w zależności od tego czy krew mojej starszej córki jest a. stabilna, b. lepsza, c. gorsza niż ostatnio. państwa dziecko ma za mało leukocytów i hemoglobiny, za mało żelaza. jeśli za tydzień nic się nie poprawi, to w następnym tygodniu przetaczamy. dziękuję, do widzenia. och, to nic takiego, taka krew wystarcza na trzy miesiące, to jest chemia, proszę państwa, ona niszczy krwinki. następny proszę.
ta chemia nie tylko niszczy krwinki mojej córki. niszczy mi włosy, paznokcie, kości, mięśnie, skórę, serce. serce najbardziej. mózg. wyjada mi. rozlewa się w moim wnętrzu. 
godzina dwudziesta pierwsza, co wtorek, dziecko wysiada z samochodu. blade, sinookie, słabe, zmęczone, uśmiechnięte. mama! właśnie spędziło szesnaście godzin w podróży, w szpitalu, w samolocie, w taksówce, na fotelu, w zabiegowym, na badaniach, na czekaniu na swoją kolej, na pobieraniu krwi, na wtłaczaniu leku jednego, drugiego w kabel, który jej sterczy z serca, z głównej żyły. biegło do taksówki, biegło do samolotu. spało spocone tam, gdzie padło. na rękach taty, pod kroplówką, chwilę w taksówce, chwilę w samolocie. albo nie spało wcale. zjadło, albo nie zjadło. zależy czy był czas. jeśli nie zjadło, to zjada śmieci. rano kaszę i kanapkę, potem ciastka. owoce z tuby. baton od stewardessy. 
boję się jutra. boję się tej cholernej choroby. znowu infekcja, znowu katar, znowu gardło, znowu, znowu, znowu. dziecko bez odporności jesienią. jak miło.
wyszłyśmy na dwór. nie mam siły okiełznać ich dwóch i wyjść codziennie na dwór. albo jedna śpi, albo druga. albo jedna je, albo druga. albo jedna płacze, albo druga. albo jedna ma katar, albo druga. ale czasem się udaje. czasem nadchodzi jakieś wczoraj, kiedy się udaje. 
i wtedy spotykam sąsiadkę. wyjechała na dłużej. nie wie. jest diagnoza? jest. i co? mówię. wyzdrowieje?


milknę.


nie, kurwa, umrze. dudni mi w głowie, w gardle, bulgoce mi w żyłach.


jeśli umrze, to ja z nią.
ale tak się nie stanie.
znowu płaczę? 
och, to tak, jak wczoraj.