czwartek, 26 marca 2015

stary i stara.

nie znam starego, który nie sapie na swoją starą. nie, żebym była jakoś szczególnie zorientowana w temacie, tudzież robiła badania fokusowe oraz bieżyła po ulicach z bardziej lub mniej natrętnym pytaniem zadawanym mężczyznom 'dzień dobry, czy sapie pan na swoja starą?'. 

nie znam starej, która nie sapie na starego. nie jestem wyjątkowa, nie będę julią wierną na balkonie, nie jestem twoją laleczką i tym podobne. sapię.

i to jest miłość poziom ekspert.

baby zbyt dużo gadają. ale mimo śmiesznych memów w internetach, mimo żartów rysunkowych - i nie - jeśli baba nie gada, to chłop nie robi tego, co baba gada. oczywiście dopóki baba jest. bo gdy baby braknie - chwilowo, tudzież przewlekle, okazuje się, że nie trzeba mędzić, dzieci nakarmione, chata ogarnięta, pranie włożone i wyjęte z pralki nawet czasami z funkcją prania pomiędzy.

facet mędzi, że babka mędzi. a babka mędzi, bo jeśli nie mędzi, to myśli, że jej facet może zwątpić, iż jest prawdziwym mężczyzną i że ma w domu dziwadło zamiast baby, co nie mędzi, mędzi więc zachowawczo.

w jakich kategoriach baba mędzi? otóż w każdych. 

sama łapię się na tym, że nawet jak mam super hiper mega ciekawostkę związaną na przykład z w ogóle nie znaczącą dla mnie, dla starego, ani dla naszego związku całkiem pobieżnie znaną mi osobą, ale ciekawostka jest z gatunku łał, to oznajmię ją staremu mniej więcej razy tysiąc. stary, jako że jest rasowy i z rodowodem, a nie żaden kundel, moją ciekawostkę ma w pompie, w związku z czym dochodzę do wniosku, że a. nie usłyszał, b. zlekceważył, c. nie zrozumiał, że a. próbuję nawiązać kontakt, b. mam podobnie, c. czuję coś, czego sama nie umiem nazwać, więc może by tak się domyślił, a w konsekwencji zapytał mnie co się stało i zgadł, że potrzebuję, aby mnie na przykład przytulić, lub wręcz przeciwnie.

po siedemnastym razie stary mi mówi, że mówiłam mu to już dzisiaj siedemnaście razy, czyli słuchał, usłyszał, zrozumiał oraz zlekceważył. oczywiście, że zlekceważył. jak on mógł. i tak dalej.

istnieje wersja inna. powieś pranie. powiedziane z taką częstotliwością, żeby na pewno nie zapomniał, bo ja nie mogę, muszę pojechać, wyjść, beze mnie runie, no ale trudno, powieś. tylko strzepnij przedtem.

i co? i on nie strzepnie. i ja mędzę. bo ileż to roboty strzepnąć pranie? i jeszcze mi wmawia, że strzepnął, kiedy widzę, że skarpety schły osiem dni zwinięte w tak fantazyjny rulon, że mogłyby być instalacją jakiegoś bardzo nowoczesnego performera. otóż kochanie, jeśli ty nie strzepniesz prania, to ja mam dodatkową robotę, mianowicie prasowanie i to odbyć się będzie musiało w czasie, który planowo miałam przeznaczyć dla nas dwojga, więc tym samym zmuszasz mnie do mędzenia. być może zrobiłeś to specjalnie, żeby nie spędzać ze mną czasu, gdyż albowiem mędzę.
pomijam fakt, że nikt na świecie nie potrafi powiesić prania, oprócz mnie samej. nikt. nie wiem jakim cudem w innych domach pranie wisi, skoro nikt nie potrafi tego zrobić, tylko ja. 

dalej. pomógłbyś mi, ale - do licha - jak ty to robisz? spodnie się składa na trzy w tym domu. bluzki na pół i na pół. ale nie na to pół. najpierw wzdłuż. weź pozmywaj. ale gdzie ty to stawiasz? jak zrobisz odwrotnie, to będzie pasować jedna miska w drugą. i kaszę dzieciom zrób, ale co ty - owoców nie gotujesz? jak to nie zmieliłeś orzechów? nie zjedzą. mówię ci, nie zjedzą. o, zjadły. ostatnio nie zjadły. podłogę byś umył, ale ile ty tam tego płynu nalałeś? i którego? nie tego się wlewa. i tak dalej. mogę długo.

i jak tak już sobie wspólnie mędzimy, drogie panie, to pomędźmy jeszcze, że coś ten stary ostatnio długo po godzinach w pracy siedzi. co to, tylko on jeden umie pracować na świecie?

poniedziałek, 16 marca 2015

kiedy.

kiedy wstaję o piątej przed wyjazdem z nataszą na chemię, kiedy zoja się budzi za piętnaście piąta i wie, że jadę, kiedy wisi na mnie i płacze od tej godziny, kiedy odklejam od siebie jej małe, ale silne łapki, kiedy niewyspana budzę nataszę tak samo niewyspaną, kiedy zaczyna się ten dzień, że musimy dotrzeć do warszawy, a dobrze jeszcze, żebyśmy wróciły, 

kiedy drżę przed gabinetem lekarskim w oczekiwaniu na wyniki, kiedy tak jak dzisiaj okazuje się, że te wyniki nie są satysfakcjonujące i nie dostanie jednak chemii, kiedy trochę się cieszę z tego powodu, a trochę dokładam do swojego tobołka zmartwień, 

kiedy chcę zafundować dziecku jakąś przygodę i zabieram je na lotnisko autobusem komunikacji miejskiej, z przesiadką oraz walizką i damską torebką, która jest tylko trochę większa od walizki, kiedy dziecko odpada w autobusie numer jeden kręcąc mi uprzednio dreda na skroni, bo to ją usypia, kiedy siedzę w kurtce na słońcu i trzymam ją i dobytek myśląc sobie, że jednak można zapocić się jeszcze bardziej, niż tydzień wcześniej, kiedy nie miałam dla nas nic, a musiałyśmy zanocować w szpitalu i spałam sobie w odzieniu na podłodze bez przykrycia, 

kiedy zamiast grzywki mam chodzącą reklamę makdonalda, kiedy uświadamiam sobie, że chcąc zatrzeć swój obraz sprzed tygodnia zrobiłam rano makijaż, a potem zatarłam nie tylko obraz sprzed tygodnia, ale również wymejkapowane oczy, o czym pokapowałam się dopiero w domu, 

kiedy myślałam, że już naprawdę trudno, żeby przydarzyło mi się coś jeszcze, tuląc śpiące dziecko w zdrętwiałych ramionach na stojąco, bo przecież tłok, kiedy trzymałam ją za nóżki, żeby mi się nie wysunęła, a nóżki były w bucikach i uświadomiłam sobie, że te nóżki gdzieś biegały, w związku z czym na bucikach jest kupka pieska, a już nawet nie na bucikach, ale na moich rączkach, 

kiedy na lotnisku wsiadłam wreszcie z nataszą do auta, którym przyjechał po nas ojciec jedyny, a w którym o osiemnastej już na noc spała zoja, bo przecież wstała za piętnaście piąta, 

kiedy natasza całą drogę z lotniska mówiła, że nie będzie jadła, bo jest śpiąca, ale nie będzie spała, bo jest głodna, a człowiek czasami musi sobie po prostu popłakać, 

kiedy na to wszystko zażyczyła sobie jesienna dyskotekę marysi sadowskiej i to głośniej, bo ona tu z tyłu nic nie słyszy, kiedy na to obudzona i wyspana zoja co pięć sekund wykrzykiwała: muzyka!, 

kiedy w domu zoja wykonała ślizg twarzą na rzepy butów niedbale porzuconych przez nataszę, kiedy uznałam, że trudno, kurwa, nigdy nie pójdą spać, a mnie jest wszystko jedno, kiedy jednak dały się spacyfikować, ale obie z dzikim okrzykiem: z mamą!!, choć ojciec jedyny oferował się z częstotliwością namolnej muchy, że nic, tylko pacnąć, 

kiedy myślałam, że to nie jest możliwe, ale w końcu jednak zasnęły i kiedy po upływie pół godziny usłyszałam plask młodszych bosych stóp na posadzce tupnęłam kilka razy i walnęłam ręką w poduszkę, czym rozbawiłam zojkę dokumentnie, że ledwie z tego rechotu wyłapałam słowa: 'mama, no co ty' oraz 'jeszcze', 

kiedy myślałam, że mój koniec jest już blisko, kiedy pociekły mi łzy, nie wiem już z czego, ze złości, z niemocy, ze zmęczenia czy z oczu, 

wtedy zoja swoją ręką otarła mi je, spojrzała bardzo, bardzo głęboko w te oczy i powiedziała: kocham cię moje dziecko.

bateria naładowana. jestem gotowa na jutro.

niedziela, 8 marca 2015

o gali blog roku 2014.

wiem, wiem, że milijony czekają na moją relację z gali blog roku.

ale ja na galę biegłam ze szpitala, po gali jechałam do domu na pół dnia, żeby następnego dnia jechać do szpitala. tam zatrzymałam czas, dokonałam niemożliwego, biegałam ze śpiącym dzieckiem na rękach i walizką (też na rękach, ale nie spała) i udało mi się dotrzeć do domu tego samego dnia, by sobotę i niedzielę spędzić u boku rodziny bez telefonu i internetu, a jutro jadę, dla odmiany, do szpitala.

rozpakowuję się i pakuję od nowa. żeby było trudniej/łatwiej/inaczej, pakuję te same rzeczy do różnych toreb uznając, że w tym się jeszcze da chodzić, to już do prania, dorzucając garść nowych, wypakowując garść nowych, bo do szpitala szkoda. i tak o.

ale do rzeczy.

dzięki wam i trochę też dzięki sobie wygrałam kategorię tekst roku podczas konkursu blog roku 2014. nagrodę przyznała mi joanna bator.

nie widzicie tego, że pisząc to klęczę i szlocham ze wzruszenia oraz wysiałam w ogrodzie tulipany na kształt twarzy pani bator i będę tamtędy chadzać boso po rosie o poranku. bo to jest cudowna pisarka, kobieta, osoba! wielbię. darzę szacunkiem.

kiedy domyśliłam się z jej wypowiedzi, że mówi o mnie, bo, jak się okazuje, coś pod tym garnkiem z włosów na głowie mam, kiedy już chciałam wstać i iść, nie wstałam i nie poszłam, żeby nie było falstartu, bo może nie zdążyłaby powiedzieć reszty tych wspaniałych rzeczy, które o mnie powiedziała. przez te ułamki sekund, kiedy to trwało, prawdopodobnie miałam stan przedzawałowy, a na pewno się spociłam. bardzo, bardzo chciałam podbiec, pokrzykiwać z przejęcia i radości, a także unosić ręce w geście zwycięstwa, jednak klucha w gardle nie pozwalała mi swobodnie oddychać, trucht więc wydawał się ryzykowny, ściśnięta krtań spowodowałaby, że moje pokrzykiwania nie nosiłyby znamion wiktorii, ale pokwikiwań zarzynanego prosiaczka, pachy zaś wolały pozostać na uboczu, więc żadnego gestu nie wykonałam. 

podbiegłam na mięciutkich nogach, powłóczyście spojrzałam w oczy pani joanny, usłyszałam to jedno zdanie, którego wydźwięk pielęgnuję przed każdym pójściem spać i winszowałam sobie, aby z mojego psiego spojrzenia i dukania w kółko 'pani joanno', jakbym się przynajmniej chciała oświadczyć wyczytała, iż jestem zafascynowana jej osobą, jej literaturą, jej powierzchownością oraz tym ułamkiem wnętrza, jakie dorwałam na jutubie. mam nadzieję, że nie posądziła mnie o niepoczytalność. mam nadzieję, że zgadła co myślę, bo ja nie mogłam wykrztusić z siebie nic. 

podziękowanie podpowiedziało mi coś, co noszę w sobie, może nawet było to serce. posłuchać sobie można o tu, bo ukochana, jedyna, ze złota wykonana zorka nagrała.

co do imprezy, to większość przestałam w kolejce do baru. wypiłam jednego drinka, ale i tak się upiłam. chyba najbardziej sukcesem. 

teraz mam taki ciężki prostopadłościan, na którym jest w środku bardzo starannie wydrapane, że jestę blogerę, mam karykaturę, talon na biżuterię, kwitek na hotel i nową przyjaźń do rozwinięcia. a nade wszystko mam skrzydła. mam także TO zdanie i uścisk od joanny bator.

no i mam główną wygraną mojego życia.

dwie statuetki, które o szóstej - o losie, pozwól na aż tak długi sen - przypomną mi, że je wygrałam.