czwartek, 26 listopada 2015

kysz, kysz.

kiedyś pisałam wiersze. bujałam się w wojaczku, chodziłam zimą w odpiętej i za dużej kurtce i najchętniej dałabym się potrachać słowami. ale żadne nie było tak ostre, by mi odebrać życie, za to wiele zostawiło blizny.

nosiłam zeszyt i gorycz. gorycz skrzętnie zapisywałam w zeszycie, najczęściej w ciszy, płaczu, ogólnym niezrozumieniu, a na pewno w dużym cierpieniu.

chciałam być poetką wyklętą, albo poetką, albo kimś, kogo ktoś pokocha.

pisałam zawsze w dolinie, w ciemności, w beznadziei, czyli często.

najczęściej złe rzeczy działy mi się w czwartki. i w piątki. oraz w soboty i niedziele, a także poniedziałki, wtorki i środy. ubzdurałam sobie jednak w młodzieńczej odmienności, że istnieje coś takiego jak zły dzień czwartek i wówczas dawałam się pochłonąć jak frajerzy z harrego pottera dementorom. wsysała mnie pustka. studnia. dziura. traciłam ciało. traciłam duszę. traciłam zmysły. zyskiwałam słowa. dwuwersy. często szkaradne, jak ja naonczas.

nasycone żalem, bólem, gniewem, czarną żółcią.

miałam święty zeszyt, zły dzień czwartek i odebrane prawo do wszystkiego. 

w zasadzie lubiłam się artystowsko zrzygać do zeszytu.

ale nadszedł dzień, gdy nie chciałam. chciałam już rzygać tęczą, miłość wypełniła pustkę, a harry potter mojej duszy wyczarował patronusa w kształcie wrony. zabiłam deskami dziurę, przez którą można mnie było wyssać i chuj. nikogo nie ma w domu. nieczynne. zaraz wracam.

czarna czeluść dreptała wokół mnie: "ej, zły dzień czwartek, umowa jest, ej, daj się ogrzać, weź się. patrz, jakie mam fajne smutne słowa, no weź otwórz się co? jeden skok, jedna studnia, niegłęboka, tak na dwa dni wpadniesz, co?"

napierdalałam miłosnym patykiem w czeluść. skrzyłam dobrem we włochatego pająka. śmiałam się na siłę. jadłam czekoladę i narkotyki. czekolada lepsza. 
spaliłam zeszyt.

i raz po raz przychodzi jeszcze zły dzień czwartek. zapomnę się, nie zamknę drzwi i jest. zanim się zorientuję, już mości się w fotelu, zdejmuje buty i śmierdzi mi trupem w środeczku. "kysz, kysz", pokrzykuję do siebie. rzucam kapciami, zapalam światło. znika, choć odór jeszcze trochę wietrzę.

"jesień przyszła", mówię wtedy.

tego ranka przyszło moje starsze - czteroletnie dziecko. usiadło mi na kolanach, wtuliło się z całej siły i powiedziało. 'mam dziś taki smutny dzień, że chce mi się płakać i przytulać. mów do mnie dzisiaj kociak i melancholia'.

zdrętwiałam. 

'ja tes mejanchojja, ja tes!' ryknęło to młodsze i rzuciło się na nas z gilgotami i pierdziawką.

kysz, kociaku czarny.
fajnie jest.

wtorek, 24 listopada 2015

karteczka.

notorycznie drę ryja ostatnio. a i tak jest tak, że ucięło mi gdzieś emocje. siedzę taka jakaś jak po lobotomii i nie czuję. czuję, że powinnam coś czuć, i że kiedyś czułabym właśnie to, co powiedziałam, że czuję, ale nie czuję. nie wiem czy właśnie straciłam siebie, rozlałam się, wyciekłam, zgubiłam, czy właśnie zyskałam nową siebie, że wulkan w nieustannej erupcji gdzieś odszedł, że zmarszczka na środku czoła - i to ta pionowa - będzie się pogłębiać wolniej, że mniej się zapluwać już teraz będę, mniej pocić. nie wiem. 
wiem, że drę ryja.

i również wiem, że jest to bez sensu. totalnie bez sensu. wobec czego, kiedy wydrę ryja, wydzieram ryja we własnej głowie na siebie, a echo rozchodzi się w niej echem, bo nie mam tam już emocji.

więc nie wiem skąd ten wkurw. jest, pozwalam mu wylecieć, bo może będzie to moje ostatnie intelektualne doznanie w ogóle, nie tłumię go. to znaczy tłumię, w innym wypadku wybuchałabym sto milionów razy na dzień, a nie dwa. raz. albo raz na dwa dni.

źle mi z tym, a jakże.

dziś rano budzi mnie nataszka. 'mamo', mówi, 'mam dla ciebie taką karteczkę. i na niej jest napisane kocham cię kochana mamo, jesteś najlepszą mamą'.
'o, jak cudownie, dziękuję' - rozpromieniam się.
'to nie koniec', mówi moja córka, moja krew z krwi, moje kości z kości. 'dalej jest napisane nie krzycz mamo, to będzie milej'.

dzień dobry.
dzień dobry córko, dzień dobry matko, dzień dobry świecie. spuszczam głowę i snuję się do łazienki. prawie. snuję się gilgocząc młodzież i rozmasowując siniaki na twarzy po tym, jak mnie z miłości walnęła wiaderkiem po raz kolejny.

chwilę później, po dwunastokrotnym 'zostaw, bo wylejesz' i wytarciu stołu, podłogi i krzeseł, wykrzykuję: 'natasza!' a ona na to: 'pamiętasz, co napisałam na karteczce?'.
szach - mat.
'przepraszam', mówię. 'masz rację. zjedz śniadanie'.
'nie będę! jadła!! śniadania!!!' wykrzykuje moje lusterko.
'pamiętasz karteczkę?' - mówię.
'pamiętam, ale ona była adresowana do ciebie'.

moja. 



wtorek, 10 listopada 2015

migotanie.

wczorajszy dzień obfitował. lubię, kiedy dni obfitują, bo wypełniam się wtedy.

kamykami, mentalnymi sardynkami, trocinami, albo klejnotami. prawdziwymi lub nie. lub szkiełkowymi. plastikowymi. z plastyku. z kwiaciarni. takimi, co się wrzuca do wazonu i napuszcza wody. i migocą.

mnie też migotało. najpierw przedsionki, jak się dowiedziałam ile pieniędzy jest na nataszy fundacyjnym koncie z jednego procenta. migotały mi także łzy w oczach i zachwyt nie zmieścił mi się w ciele. wyleciał. szłam i emanowałam zachwytem. podziwem. szczerym. albo mam wielu znajomych, albo w chuj bogatych. albo wielu w chuj bogatych. o tak, niektórzy niekoniecznie obfitują w pieniądze. ale muszą mieć serca jak taki wielki wigwam co jest w ogrodzie botanicznym, na który zojka włazi. i empatię na morgi.

później coś mi zamigotało w głowę, a że grzywkę pierwszy raz od wieluwielu lat zaczesałam z czoła w górę, to było mi po prostu zimno w czoło. nowe-stare uczucie. znane-nieznane. zwyczajne-niezwyczajne. powiało nowym. ha. wystarczy jednym ruchem wymieść z głowy trociny i wypełnić głowę watą. może nawet cukrową. jednym ruchem. szok. dzień pełen doznań.

a potem włączyłam telewizor i coś mi mignęło. mignął mi spocony mężczyzna głaszczący siedmioletnią azjatycką dziewczynkę na tv trwam. spociłam się jak ten zwyrol. zamarłam. jak kurwa? jak to możliwe, że na kanale jak by nie było - księdza - jest fabularny film o pedofilach? jak to się kurwa dzieje, że na tym samym kanale najpierw siedmioletnie dziewczynki odmawiają pacierz, a potem inne są kupowane/sprzedawane przez kurwa zwyrodnialców? gówno mnie obchodzi, że to fikcja i że wygrało dobro. bardziej obchodzi mnie zło, które miało miejsce. co to kurwa miało być?! czy to ci sami ludzie, którzy mówią, że harry potter i hello kitty to samo zło? czy to ludzie, dla których nowonarodzone dzieci są skażone grzechem, brudne, złe, puszczają film, w którym dorośli mężczyźni głaszczą, obmacują, gwałcą dzieci?? 

coś jest nie tak i to kurwa nie ze mną.

zaniemówiłam. zamigotał mi świat przed oczami i upewniłam się tylko w swoich niektórych przekonaniach.

każdego pedofila wsadziłabym do więzienia, żeby poznał strach "miłości" od współwięźniów, jak rozrywane przez niego dzieci. żeby mu migotało całe jego kurwa zwyrodnialcze życie przed oczami. żeby mu oczy krwią z samej dupy podeszły. kurwa!!!

być może jestem zła, okrutna i wulgarna, ale mniej niż handlarze dziećmi, gwałciciele i propagatorzy tej idei.