środa, 21 maja 2014

mamo, tato, to już lato.

ponoć w polsce są dwie pory roku. lato i ciulato.
dziś było lato.

wystroiłam zatem starsze dziecię w krótkie gacie, młodsze dziecię w pełny spodzień, albowiem przemierza świat pełznąc po nim dosyć prędko, na kolanach. siebie nie wystroiłam, albowiem od jakichś pięciu lat żałuję sobie ciuchów i innych tego typu rozpieszczających kobietę dupereli godząc się na wieczną zmarzlinę psychiczną w zamian za linoleum w korytarzyku do łazienki, tudzież klamki, kontakty, a na żyrandole jak nie było, tak nie ma. mogłabym płakać i płakać oraz wymieniać czego nie mam, ale wolę wymieniać kontakty na nowe i talerze na nieobtłuczone, chociaż tutaj i tak nie nadążam.

zoja była przepiękna w zwykłych bawełnianych spodniach, acz bieluśkich jak mgła o poranku na naszym pięknym landszafcie zaokiennym. body może i troszeczkę oplute poranna kaszą, ale cóż znaczy jedna niewielka plama w obliczu całego czystego jeszcze bodziaka. nataszka zaś w koszulce równie białej, spodenkach krótkich, a obie wysmarowane grubo kremem z filtrem, w czapeczkach, jak małe mleczareczki, bajkowo, ach, bajkowo.

nie minęło pół godziny, jak natasza miała na głowie zgrulowany spocony kołtun pod przekrzywioną czapką, koszulkę umazaną flamastrem, na brzuchu namalowane wąsy, a na całej ręce - ramieniu, przedramieniu i przegubie - dziarę rodem z pierdla i to dla analfabetów. wszystko czarnym mazakiem wymaziane. do tego było pite coś gęstego a pomarańczowego, co się cudownie osadzało pod nosem, co stalaktytami nakapało na spodenki, albo stalagmitami, ja ich nie odróżniam. a do butów nawłaziła skoszona trawa, toteż buty zostały wzgardzone i wymienione na skarpetki, te zaś unurane w piaskownicy, z której uprzednio wywalono żółty piach i nasypano czarnej ziemi, jeszcze jak było ciulato, w kaloszach.

zoja tymczasem, spośród sześciu tysięcy metrów kwadratowych trawy i połowy metra betonu, wybrała beton, wepchnąwszy sobie wpierw do uśmiechniętej japy kamienie, trochę żwiru, skoszoną, wcześniej wspomnianą trawę, korę z pobliskiej gruszy, na którą wcześniej usiłowała wejść, a to wszystko w otoczeniu błotka z dopiero co wyschniętej kałuży. ubłoconą rączką zdjęła sobie z łebka ostatni bastion czystości, chustkę, i dzierżąc ją w dłoni, poraczkowała z pędęm pioruna nazad (i na zad) do kałuży, wywalając wpierw na siebie wiaderko kamieni z szutrowej drogi, których nazbierała starsza siostra, i za którymi płakała rzewnie, rozcierając sobie na obliczu łzy, piach, flamaster i gąsienicę, którą akurat ratowała z piaskownicy.
zdruzgotanie odzienia zajęło im może z piętnaście minut, zabawa przednia trwała zaś dzień cały, póki nie zaszło słońce.

moje dziewczynki, ledwo żywe po całym dniu na dworze, lekko opłukane w zlewie, szczęśliwe i pachnące kremem i wiatrem odłożyłam do łóżeczek.
pościel zmienię jutro.
no chyba, że będzie znowu lato, to się nie opyla.

15 komentarzy:

  1. Padam ze smiechu, jestes fantastyczna!

    OdpowiedzUsuń
  2. brudne dzieci, to szczęśliwe dzieci i to jest święta prawda przetestowana na 3 synach :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Sama będąc średnią perfekcjonistką stylową (nie prasuję z zasady), staram się wpoić w me dziatki podobne zasady, by sobie życia nie utrudniać.

    Zawsze wychodziłam z założenia, że dzieciństwo ma się po to, by się brudzić. Równie beztrosko, jak robić wokół siebie zamieszanie.

    Dzieci pojętne mam. Paćkają się, ile się da. Dizajn mają zatem lumpeksowy. Boże, niech nie rosną i nie zaczynają na to narzekać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie jestem jedyna: nie prasuję z zasady i dla zasady ;) dzieci ( a i siebie) ubieram w sieci DRUGA RĘKA :) i dlatego wszyscy chodzimy umazani aż miło ;)

      Usuń
  4. Mi na poczatku nawrt troche zalezalo na ciuchach, ale im dluzej siedze z dziecmi tym bardziej sie zblizam do minimalistycznego idealu: dwie pary legginsow i styyyyka.

    OdpowiedzUsuń
  5. Moje dwie sztuki rozpoznaje tylko po slepiach bo tylko tego nie da sie wybrudzic :) luuuzzz

    OdpowiedzUsuń
  6. Brutalna rzeczywistość w zderzeniu z moimi wyobrażeniami o "wylansowaniu" najmłodszej 1,5rocznej pociechy ...
    Ku pokrzepieniu wczoraj na placu zabaw nie było żadnej kałuży...źdźbła trawy zjada pojedynczo więc luz..
    dizajn matki również podwórkowy, choć wczoraj "zaszalałam" bo mi się przebierać z roboty nie chciało i poszłam "w kwiatach" na nogach.. o dziwo, żadnej plamy..dziury..tudzież brudnych rąk nie odnotowałam..szczęściara ze mnie :)

    OdpowiedzUsuń
  7. I tak wszyscy cieszymy się, że to już lato!! Na brudno, na czysto, na golasa - nie ważne! LATO!!

    OdpowiedzUsuń
  8. Fantastyczne!!! :D Wychodzę z założenia, ze dzieci dzielą się na czyste i szczęśliwe. Przez lata się sprawdzało. :D

    OdpowiedzUsuń
  9. Uwielbiam Twoje teksty, dzieci i podwórko także:-)

    OdpowiedzUsuń
  10. nie opyla się:) Dzieci...:)

    OdpowiedzUsuń
  11. ooo "lekko opłukane w zlewie, szczęśliwe i pachnące kremem", cudo!! Twój blog jest dla mnie taki... prawdziwy, nie żadny tam wydumany lifestyle rodzicielski (ubieramy się ładnie, robimy sobie piękne zdjęcia i mówimy o tym jakimi jesteśmy super rodzicami). A u Ciebie czysta miłość:*

    OdpowiedzUsuń
  12. Pięknie to opisałas :-)))

    OdpowiedzUsuń