środa, 13 sierpnia 2014

warszawa da się lubić. tu telefon można znaleźć, tu telefon można zgubić.

mnie się rzadko cokolwiek przydarza, a jak już się przydarza, to nierzadko takie dziś.
najpierw postanowiłam, że nie będę sapać. że dzień zaczynam od uśmiechu, że uśmiecham się do wszystkich. nawet do tych, co nie zasłużyli. a zwłaszcza do nich. dyscyplina wewnętrzna i będzie szczęśliwie, uśmiechnięcie, a przynajmniej małpiej bruzdy na czole nie powiększę (tak, wiem, że to nie małpia bruzda, tylko lwia zmarszczka, ale jak ostatnio nataszka szła spać z małpką-przytulanką i wierciła się niemożebnie niemożebnie długo, a ja zawyrokowałam: przytulaj małpę i idź spać i dostałam długiego, a soczystego przytulaka od własnego dziecka, to nomenklatura jest jaka jest. nawiasem mówiąc, czytaliście kiedyś dłuższe zdanie wtrącone w nawiasie? ci, co czytali ulissesa się nie wyrywają, proszę).

no więc jest to bardzo proste. nie sapać. uśmiechać się, w dłuższej perspektywie: miłować, wybaczać, błogosławić z meleksa.

a to dlatego, że nasapałam się dość obszernie wszem i wobec ostatnio, że nie ma mnie, że nie mam zajęcia, że czeznę i że o. aż sama sapałam, jak miałam kolejnej osobie nasapać. zmęczyłam się. będę tryskać teraz czym innym, niż krwią z oka, jak to ma jedna żaba w ameryce południowej w zwyczaju (wiem, bo mi natasza powiedziała, a ona jest obcykana z biologii). będę otóż tryskać humorem, energią, a jeśli nie dam rady, to chociaż milczeniem, żeby nie przybijać się jeszcze bardziej, bo już i tak powłóczę górnymi kończynami po ziemi także.

no więc mam siebie. mam zajęć. aż nadto. poniedziałek, wtorek dzieci biegusiem do babci, ja na długie a intensywne próby, do dzieci, zarwać noc i znów. we środę z nataszą do szpitala na chemię, w czwartek na drugi koniec polski na festiwal zagrać sztukę, drugą, w nocy z piątku na sobotę wrócić, w sobotę mieć gości, w niedzielę pojechać do zoo za granicę, a w poniedziałek do telewizji. we wtorek wrócić do domu i cieszyć się czeznięciem.

no więc dziś mamy środę. nie spałam już od 4:30 przerażona, że a) zaśpię, b) dokąd to ja dzisiaj, c) czego nie mam i d) jezusmaria. o piątej już wstałam, oporządzałam się, zbyt długo smarowałam twarde masło po miękkim chlebie i na tym zawisłam, a potem to już truchtem do samochodu, na lotnisko, do warszawy, do taksówki i do szpitala. w taksówce nataszka mi mówi, że chce zobaczyć geparda. no to ja za telefon, a telefonu nie ma. już zdążyłam, mimo obietnic, że nie będę, spiąć się z panem taksówkarzem na temat pasów, bo mi wmawiał, ze źle dziecku zapinam, ja na to, że dobrze, a on, że źle i postanowiwszy mi udowodnić swą rację, ten starszy jegomość sięgnął i nieudolnie, trzęsącą się ręką z wysiłku i chyba ze starości, a może z frustracji na życie, albo z wkurwa na cokolwiek, próbował wepchnąć jedną sprzączkę od pasa w dziurkę, w którą nie pasowała, a drugą w dziurkę, która była na tę drugą sprzączkę. wiszący tyłem trzęsący się mężczyzna to było zbyt wiele nawet dla nataszy, która powiedziała, że ona będzie siedzieć gdzie indziej. pod oknem. ale pan był ambitny i za wszelką cenę próbował sobie rozrerać taksówkę. natasza zwiała, ja powiedziałam coś w stylu: panie daj pan spokój i pojechaliśmy. 

no i ten telefon. że nie ma. natasza w jęk, że jak to, to ona geparda nie zobaczy?? jest jej przykro, zasmuciła się i teraz to mamy dwa kłopoty, duży i mały, duży to mama, a mały, to że nie zobaczy gepardaaa. poprosiłam pana taksówkarza, przetrząsnąwszy cały swój bagaż podręczny, aby użyczył mi telefonu, bym sprawdziła czy on w ogóle jest w taksówce. użyczył. nie ma. na to ja, że może mi użyczy znów, bym do męża zadzwoniła, żeby na ten mój telefon dzwonił i błagał, by go ktoś oddał. a pan taksówkarz mi na to, że mi doliczy do rachunku. no i po chuj, se myślę, ja walczę siłą woli o niepogłębianie małpiej bruzdy, o wypełnianie jej pozytywem, jak tu jakiś kurwa chuj nieuczynny mi będzie takie coś. "to ja sobie poradzę inaczej" powiedziałam i to było ostatnie co powiedziałam, a pomyślałam znacznie więcej, zwłaszcza, że dzieć wył tu i ówdzie raz po raz, że przecież już nigdy geparda nie ujrzy. pan się na mnie obraził na tyle skutecznie, że kiedy nataszka stała z wyciągniętymi w małej łapce pieniędzmi za przejazd, a on wypisywał rachunek, powiedział dobitnie: niech ona mnie nie szturcha. nie. ona cię nie szturcha. pies cie trącał. wiedziałam już, że szlag trafił mój kwiat lotosu na tafli jeziora. 

potem już tylko czekanie na cokolwiek do 14, błaganie, żeby nas przyjęli, bo nie zdążymy, pani ania i siostra oddziałowa w walce o moje lepsze nawet nie jutro, ale o jakiekolwiek dziś. biegiem, bez jedzenia, ale zdążyłyśmy. jeszcze nas tylko w drugiej taksówce bardzo miły pan chciał oszukać na złotówkę. niby nic, ale trafił na słaby dzień. na koniec kursu się wyłącza taksometr. ja nie mam kłopotu z asertywnością. na tym poziomie z matematyką także.

znalazło się jednak wyjście z tej arcyciekawej sytuacji z telefonem. pani pielęgniarka dała mi swój telefon, siostra oddziałowa kartę do automatu i ruszyłam machinę po szynach ospale za pomocą mojego męża. zadzwonił raz na lotnisko. nie da się. zadzwonił w inne miejsce. proszę spróbować dalej. zadzwonił dalej. to nie tu, to tam. zadzwonił tam. to nie my, to tylko służba ochrony lotniska. i tak siłą perswazji, swoim kwiatem lotosu na swojej tafli jeziora, ojciec jedyny posłał patrol na naturalnej wielkości gąbkowy autobus dla dzieci, gdzie ostatnio widziano mnie z telefonem. patrol znalazł go i przechował, dokonując procedur, o szesnastej oddając mi telefon. kiedy już byłam z powrotem zen, kiedy pomyślałam, że jednak się uda, zaczęłam oddzwaniać do ludzi, którzy do mnie przez cały dzień dzwonili. 

na koniec zaś zostawiłam sobie przemiłego pana taksówkarza, od którego sama do siebie zadzwoniłam.

karma, ty dziwko. jesteś szybka, jak gepard.

7 komentarzy:

  1. Małpia bruzda pogłębia mi się ostatnio. Ta między oczami właśnie. Po przeczytaniu tego tekstu nie wiem, czy odważę się z małpą walczyć.

    Może niech sobie będzie. I spokój, spokój.

    Cóż, jeśli przed burzą.

    OdpowiedzUsuń
  2. Pisz książki, proszę.
    Bedzie co czytać!

    OdpowiedzUsuń
  3. 'karma, ty dziwko' - jakiż piękny zamiennik dla pospolitego: " ja pie***" ...
    wprowadzam w użycie! chyba, że prawa autorskie są zastrzeżone...

    OdpowiedzUsuń
  4. Co za interpretacja okolicznosci-mistrzostwo!Piszac te zdania przypuszczam ze przezywasz pewne oczyszczenie z dnia powszedniego i zupelnie odnowiona zaczynasz kolejna podroz.

    OdpowiedzUsuń