czwartek, 11 września 2014

historia jednej lodówki.

macie świadomość, że w piosence: a było to tak, bociana dziobał szpak, a potem była zmiana i szpak dziobał bociana nie ma żadnej zmiany? bocian dostaje nieustannie wpierdol od jakiegoś szpaka cebulaka, co tylko na czereśnie czyha, drechu jakiś słabo opierzony tego szlachetnego bociana non stop atakuje.
nie o tym wszakże.

a było to tak.
w grudniu zeszłego roku okazało się, że zepsuła nam się lodówka. zamiast ziębić - grzała i grzałoby mnie to również, gdyby nie fakt, że nie ziębiła, a ja mieszkam na wsi i zamrażarka to moje poczucie bezpieczeństwa. okazało się, że zamrażarka bardziej grzeje, niż sama lodówka. odwrotnie proporcjonalnie do zaprojektowanej funkcji. ponieważ jako zamrażarka była dobra, póki się nie zepsuła, tak i jako mikrofalówka również była dobra. wszak to bosch. ponieważ mieszkam na wsi - mówiłam? - okazało się, iż skompletowanego skrupulatnie towaru sami nie przeżremy. ratunek przynieśli sąsiedzi, a raczej my zanieśliśmy do nich mrożonki, które już nie były mrożonkami, bo byśmy nie przejedli, a oni chociaż psy mają. 

ale pomyśleliśmy sobie, że może jednak ktoś przyjedzie naprawić, bo lodówka tania nie była, była za to porządna i ładna, ale to już jest gratis. przyjechał pan, powiedział, że się nie da i żebyśmy nie kupowali boscha tylko najtańszą, bo i tak po pięciu latach się zepsuje.
no dziękuję bardzo.

i że się dobrze składa, że jest grudzień, bo a. świąteczne promocje, b. wietrzenie magazynów.
tako i postanowiliśmy kupić lodówkę. kupiliśmy. nie bez przygód. ta sama w sklepie stacjonarnym jest droższa niż w internetowym, tej z netu nie można zamówić do sklepu stacjonarnego w tej cenie i takie tam zwykłe najzwyklejsze rzeczy. no ale kupiliśmy. i już miała przyjechać, kiedy okazało się, że nasza stara lodówka żyje. dzwonimy więc do sklepu, sklep, że nic się nie stało, kurier się cieszy, że jeszcze nie wyjechał, my kręcimy głowa z podziwem, że nic nie musimy płacić za nasze "albo dobra, albo nie, no dobra, albo czy ja wiem". 

lodówkę rozmrażamy raz na tydzień strzykawką z wrzątkiem, w zasadzie ojciec jedyny rozmraża - wiem, pan bosch się w grobie przewraca, ale ja się przewracam o roztopiony lód z grzejącej zamrażarki. nie mam żadnych zapasów, no chyba że przewalanie się z dziećmi bladym świtem, zwłaszcza z jednym (z tym, co opanowało do perfekcji słowo 'dać', które to słowo jest wypowiadane często a głośno, któremu słowu nie przeszkadza w paszczy ani kamień, ani buła, ani kora, ani klocek, ani ciastolina, ani paluszki, ani pomidor, ani zupa, ani woda, ani sok, ani mokra chusteczka, ani pielucha, ani lala, ani kapeć, ani kretowisko, ani papier, ani nic.). jemy co jest, a jak nic nie ma, to muszę na zakupy, o których pisałam uprzednio.

i żyję w takiej niepewności co jemy i kiedy, aż tu nagle. ojciec jedyny styrany po robocie wraca na chatę, otwiera lodówkę i już nie zamyka, bo lód wyłazi, bierze strzykawkę, strzyka wrzątkiem, syka jadem, chyba już na to życie swoje wrzątkiem by strzyknął, wziął się i kupił lodówkę.
dziś przyjechała.

najpierw omówiliśmy strategię. on: kiedy będziesz w domu? ja: dzisiaj. on: to ja na dzisiaj kuriera zamówię. jak powiedział, tak zrobił. dał wskazówki, europaletę, jakby nie było w komplecie i folię malarską, jakby miało padać, bo będę ją rozszarpywać czy aby taka jak na obrazku i dobra czy też.
przyjechał pan kurier. ciężarówą wielką jak moja własna chałupa, ledwie się w bramę zmieścił, podjechał, nadjechał, opuścił sobie klapkę, wjechał, wyjechał, ja z dzieciukami u ramion patrzę, pan był tak miły, że nawet by ze mną ją wniósł do środka. ale ja dokonuję oględzin.
no i lodówka ma rysę. ma rozwalony karton i rysę.

ja już mam na duszy rysę. wywołaną słowem "lodówka". pan kurier odjechał, ja stałam w strugach deszczu, zoja ryczała, bo bała się ciężarówy, nataszka ryczała, bo nie mamy lodówki, a ona już obrazki do przywieszenia narysowała.

dobrze, że zima idzie, to nam się ta grzejąca bardziej przyda, a żarcie i tak na dworze.

12 komentarzy:

  1. w pas się kłaniam - o wszystkim już było, ale żeby o lodówce TAKĄ narrację spreparować - mistrzostwo świata :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja podobną bitwę stoczyłam o pralkę... To kiedy Waszej mija 5 lat?:-P

    OdpowiedzUsuń
  3. haha Moja nowiuśka, najdrożsiejsza lodówka Bosha jak ją przywieźli do domu ze sklepiku. To po podłączeniu okazało się, że jedyna rzecz która w niej działała:to światło)). Dobrze, że to była zima, to chociaż na balkonie trzymałam jedzenie:)). Miesiąc sprowadzali jakąś część. Normalnie jaja:)) Mogłam sobie lampkę kupić

    OdpowiedzUsuń
  4. Gotowe rysuneczki starszej córeczki rypły mnie na łopatki ;-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetnie napisany artykuł. Jak dla mnie bomba.

    OdpowiedzUsuń