niedziela, 4 stycznia 2015

spalam się, dla ciebie spalam się.

nie mam w sobie duszy pedantki. oj, nie. ale jak się za coś w końcu zabiorę, to robię to od początku do końca tak, jak ma być. po mojemu. bez odwrotu.

mój dom rodzinny był się sprzedał w sześć dni, a w domu tym było jeszcze mnóstwo gratów. w wakacje odebrałam swoje i część poszła do kubła łamane na pieca bez zbędnych ceregieli. część zaś zabrałam do swojego domu, by je dokładniej przejrzeć.

razu pewnego latem, gdy dzieci spały, zabrałam się za tę przepastną torbę pełną przeszłości. zagrzebałam się w pierwszych dwudziestu kartkach, dzieci wstały, w pośpiechu wrzuciłam zawartość z powrotem do torby, torbę z powrotem do szafy.

sprzedajemy dom. nasz dom (widać go pod tym linkiem). w związku z tym raz po raz nachodzi mnie potrzeba uprzątnięcia staroci, skoro i tak, jak się będziemy kiedyś wyprowadzać, to trzeba będzie to zrobić.

jako, że pora roku sprzyja paleniu w kuchennym piecu, przypomniało mi się o torbie do zweryfikowania. i tak - dzieci znowu spały, a ja znowu włożyłam rękę i głowę do narnii. znalazłam tam tony listów. chyba musiałam pisać dużo listów i fajne musiały być, skoro niemal każdy do mnie, niezależnie od nadawcy, zaczynał się mniej więcej od słów: och, jaka to cudowna niespodzianka, a kończył: piszę, tylko po to, żebyś odpisała, bo uwielbiam listy od ciebie.

ponieważ zdecydowana większość tych listów była od chłopców, brałam to za dobrą monetę i pielęgnowałam te znajomości.

cóż, poszukiwałam miłości, jak oszalała. byłam w stanie ryć w błocie, żeby trochę tej miłości odkopać. grzebać w ziemi i pluć na nasiono, a potem godzinami czekać i wypatrywać ziarna miłości. zawsze miałam nadzieję, że wreszcie zakiełkuje, a nie zgnije, jak dotychczas, albo ktoś zadepcze, albo ktoś drugi zapomni podlać.

dziś wiem, że były to rozpaczliwe próby wołania o miłość, akceptację, przytulanie, bliskość i inne rzeczy, które są każdemu, absolutnie każdemu człowiekowi do życia niezbędne.

nigdy jednakże nie emanowałam szczególnie kobiecością, dobrą cerą, a moje poczucie 'famme fatale' było w rzeczy samej fatalne. bardziej niż do tańca i do różańca nadawałam się bowiem do bitki i do wypitki. byłam kumplem.

z przedszkola pamiętam kilka rzeczy. że moją panią była pani ania, w której jak nic byłam zakochana. że mama zostawiała mnie przy drzewie i miałam sama dobiec do przedszkola, a było to pewnie ze czterdzieści metrów. że po drodze był kościół i ktoś mnie nastraszył, że jak się nie przeżegnam pod kościołem, to będę miała grzech. w tym zdaniu nie rozumiałam trzech wyrazów: kościół, przeżegnam i grzech, mimo tego robiłam to, co wszyscy, przez wiele długich lat ze strachu. pamiętam też rafała, który na dworze zdjął gacie i lał naokoło, czym zaimponował mi do końca życia. zapewne w czyichś wspomnieniach figuruję wirująca ja bez gaci próbująca wylać się równie efektownie, ale zapewne ten ktoś wspomina, że niepotrzebnie te gacie zezułam, albowiem obsikana byłam po kochy na obu chudych wówczas girach. z przedszkola pamiętam też takie zajęcia, że się skrobało po czarnej kartce czymś ostrym i spod czarnego wyłaniały się piękne kolory.

pierwszą obdarzoną całym ogromem moich uczuć osobą, która je przyjęła, zrozumiała i odwzajemniła był mój mąż. on też jako pierwszy i jedyny, potrafił zeskrobać ze mnie to czarne. niczym ostrym. miłością. spokojem. inteligencją. mądrością. całym sobą. 

dlatego mogłam z uśmiechem pomyśleć o sobie - kobiecie, kiedy paliłam listy, że może i dostawałam od jakichś chłopów wiersze gajcego na czarnych pocztówkach z czerwonymi sercami, ale te same chłopy potrafiły napisać 'renkawy', a ja potrafiłam udawać, że mnie to nie razi.

nie spaliłam jedynie listów od męża, który przesyłając mi poezję, nie musiał jej cytować.

17 komentarzy:

  1. To przecudny dom, taki, który pozostaje pewnie w człowieku całe życie. I wspomnienia godne Twej mocy.

    Dzięki za to podzielenie się.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. jak ja bym Cię w realu, ale nie że w sklepie, spotkała, to ja bym z Tobą długo gadała. wiesz? i to od razu.

      Usuń
    2. Podoba mi się ta wizja :).

      Usuń
  2. Renkaw renkawu nierówny. Może któryś dysleksję miał? I żeby go za to teraz do pieca od razu? Przecież zima ledwo co dyszy, nie trzeba tyle grzać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. do pieca to on mę miłość jak rozalkę wsadził, bo napisał mi, że dawno nie pisał, ale że żałuje, że mnie na studniówkę nie zaprosił, oraz że w minione wakacje stał się 'prawdziwym mężczyznom', jeśli wiem, co on przez to rozumie. cusz, nie ze mnom, nie tą razą.

      Usuń
  3. Uwielbiam... I przypomniałaś mi wspomnienie o tym czarnym:-D Okazuje się że i ja skrobałam:-P

    OdpowiedzUsuń
  4. Uwielbiam te blogowe listy od Ciebie.

    OdpowiedzUsuń
  5. aaach ja tez takie listy mialam, i kartki walentynkowe od mnostwa adoratorow... to byly czasy. zupelnie inne nuz nasze czasy smsow, whatsapp i fejsbuka :/ mimo to listy i kartki popalilam lata temu. zostaly tylko od meza. jaki pieeekny ten dom! szukam wlasnie domu do kupienia w uk i zaden Twojemu nie dorowna :)

    OdpowiedzUsuń
  6. to bedzie moze bardzo przyziemny komentarz, ale PIEKNE te kafelki w przedpokoju, no i piec kaflowy! I to wielkie, rozlegle, zielone "nic" dookola domu... az sie chce tam usiasc i po prostu oddychac gleboko.

    OdpowiedzUsuń
  7. Jak Ty piszesz, Matko Jedyna! Aż ciary przechodzą. Podesłałam przyjaciółce, niech też ma ciary :)

    PS. Też jestem kumplem. W mężczyźnie doceniam najbardziej między innymi to, że potrafi wydobyć ze mnie kobietę. Dzięki za ten wpis, będę wracać do niego :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Kochana jestes...I nie rozumiem dlaczego kobieta to wypitki nie jest kobieca? oj matkojedyna nawet nie wiesz jakim wzorem jestes DLA nas- kobiet walczacych o zycie.Dobrze ze ten Maz sie znalazl i zostal do samego rana.

    OdpowiedzUsuń
  9. Ładnie napisałaś... Fajny ten dom...

    OdpowiedzUsuń
  10. Piękny dom i okolica... Dzieciństwo mi przypominają. Uciekłabym tam. Rzuciłabym wszystko i uciekła.

    OdpowiedzUsuń
  11. Listy z przeszłości przetrzymuję w przepastnej szafie i czasami tam zaglądam z łezką w oku. Nie przychodzi mi teraz do głowy, tak na gorąco, fragment któregoś od jakiegoś adoratora, ale przypomniała mi się historia mojej przyjaciółki, historia, która wpisuje się chyba w podsumowanie tego postu:) Otóż koleżance, która spędzała wakacje u dziadków na wsi, podobał się jeden chłopak. Tak bardzo jej się podobał, że się zakochała po uszy. I to zakochanie trwało do momentu, kiedy przypadkiem się spotkali gdzieś tam przy wioskowej ulicy czy płocie i On się odezwał: "Przyszedłaś do mnie???" Przyjaciółka odkochała się od razu.

    OdpowiedzUsuń