czwartek, 9 lipca 2015

monte carlo.

nie wiem i prawdopodobnie nigdy się nie dowiem, a już na pewno nie zrobię ani jednego malusieńkiego kroczku w stronę, by zrozumieć, co ludzie widzą w działkach. ogródkach działkowych w sensie. w grzebaniu w ziemi. w jakimś - dla mnie - atawizmie niezrozumiałym, jak niesprzątanie po psie kręcącym się w kółko na polbruku, kiedy my odwracamy głowę udając, że podziwiamy krajobrazy, architekturę, zamyślamy się i to bardzo, tudzież zauważamy dawno nie widzianego znajomego, a być może nawet szkolną miłość udając, że nie śmierdzi i pies się nie zesrał właśnie, a my nie uciekamy w pośpiechu. znaczy - nie my. wy, a nawet - oni, bo nie wierzę, że ktokolwiek, kto to czyta nie jest na tyle ogarnięty, żeby nie złapać ciepłego psiego gówienka przez worek, by je wyrzucić do śmieci. 

psa nie mam, ale mam dzieci, stąd wiem, że gówienko jest ciepłe. stąd też wiem, że gile słone, bo mnie ostatnio dzieci poinformowały, że słone i pyszne. cóż, swoich nie pamiętałam, a teraz wierzę im na słowo. obrzydliwe. dla mnie tak samo, jak działka. można sobie dworować i śmiać się, że wakacje na rodos (to skrót od rodzinne ogrody działkowe otoczone siatką, gdyby ktoś jeszcze pozostawał nieoświecon), ale dla mnie nijak to zabawne, ani w ogóle żadne. no nie lubię, no. to, że zrobiłam przy domu grządkę i że latam ją podlewać i plewię oraz że zeżarłam dwie rzodkiewki uroczyście wyrwane przez dzieci i wzgardzone tak bardzo, jak uroczyście, nie zmienia niczego. nie polubię cię, jak powiedzieć prościej, śpiewam ustami brodki moniki do grządki i nawozu i ziemi za paznokciami i do dżdżownic w tle. 

jednakowoż jak bardzo nie lubię pracy w ogrodzie, tak bardzo lubię pomidory z działeczki, malinki z krzaczka, swoją fasolkę, własne truskawki i mogę tak długo. lubię. 

nie wiem co jest na rzeczy, że rzeczy, które normalnie by się wyrzuciło, lądują na działce. "tego jeszcze nie wywalaj, to ojciec przywiózł z węgier w sześćdziesiątych latach, oj, co to pamięta, nadaje się już wprawdzie do śmieci i to od kilku lat, tylko broń boże nie wyrzucaj, będzie na działkę". i tak oto kolekcja 1915 po stu latach znowu jest modna. nie wiem dlaczego tak jest, ale tak jest. jakby nie można sobie było kupić dresu, który się po sezonie zużyje, WYRZUCIĆ go i kupić za sezon nowy. przecież można tak. a tak - dwie różne skarpetki, a jedna dodatkowo z cerą na tyle dużą, że tworzy nową podeszwę jeszcze całkiem dobrą i jak już się góra od tej skarpetki spruje, to trzeba będzie ją od nowa wydziergać, bo żal taką dobrą podeszwę wyrzucać. nie wiem jak to działa, naprawdę, nie wiem. ja nie należę do tych, co obrastają w ciuchy, nie, ale są pewne granice.

teściówka mię wyjechała. zobowiązałam się podlać pomidory, bo uwielbiam. teściówkę i pomidory, nie mozolną drogę ku konsumpcji. wszak i tak byłam w mieście.

dzień więc wyglądał tak, że do szesnastej zdjęcia do filmu, w którym mam brać udział, toteż pełen makijaż, kostium i podlewanie ego, po szesnastej zaś - pomidorków.

zapomniawszy o zasadach działkowych włożyłam białe trampki i już jadąc tam wiedziałam, że będę tańczyć próbując nie przynieść na obuwiu malinek, jeżynek, poziomek i tych czarnych ślimaczków bez skorupek. "chuj tam, wypiorę" pomyślałam kilka razy, ale instynkt robił swoje. tańczyłam.

i kiedy tak skacząc po krzakach w białych trampkach niosłam pęknięte wiadro z zielonym osadem z glonów, które całkiem jeszcze dobre jest, a plastik, co to niby nigdy nie powinien, już mi się w dłoniach rozkładał, dostałam wiadomość od teściówki. 

"ja już w monte carlo".

cóż, ja też gdzieś w dupie.

12 komentarzy:

  1. Mam tak jak Ty z tymi pomidorkami, rzodkiewkami itp. ;) To raz. Namiary na film ów daj. To dwa. Białe trampki na działkę. Uch. To trzy. A tak poza tym - napisać, że piszesz, że ech, wypada? O matkojedyna. Ślimaczki bez skorupek to śliniki. Obrzydliwe. Występują wszędzie. W biały dzień na polbruku w środku miasta też.

    OdpowiedzUsuń
  2. jedn monte carlo inni rodos
    w dupach się popzewracało
    ;

    OdpowiedzUsuń
  3. My mamy działkę wyjazdową. Jest jeszcze lepiej. Dochodzi ręczne zmywanie GÓRY naczyń, robienie obiadów dla pułku głodomorów, doglądanie dzieci, żeby się nie potopiły w basenikach i noce z hordami owadów. W ty roku, pierwszy raz od 5 lat, jedziemy z dziećmi gdzie indziej, bo nas już trochę stać. Ulga niemiłosierna.

    OdpowiedzUsuń
  4. Urodzilam sie i mieszkałam na Mazurach. Nie kumałam po co komu jakieś zapyziałe działki i odrobiną zieleni. Teraz mieszkam w łódzkim wieżowcu i zaczynam rozumieć. Albo sie starzeję (wolę chyba 1. opcję....).

    OdpowiedzUsuń
  5. Jednak jest ktoś, kto na równi ze mną nie rozumie fenomenu ogródków działkowych... Uff, już myślałam, że ja jedna na świecie tłumaczę się z tego, że nie znoszę babrać się w ziemi, nie kręci mnie dbanie, podlewanie, przycinanie i zrywanie. Nie jaram się ekologicznymi pomidorkami bez nawozu, wyrośniętymi między drogą powiatową a osiedlem z wielkiej płyty. I nawet nie rozróżniam szczawiu od rukoli, a tego co zielone i jadalne od chwastów. Ja nawet kwiatów doniczkowych nienawidzę przesadzać, robię im wszystko by same stwierdziły, że życie ze mną nie ma sensu, regularnie pozwalam kotu je obgryzać, a skubane jak rosną, tak rosną i mają się dobrze.

    OdpowiedzUsuń
  6. A ja nie rozumiem fenomenu ogródków działkowych, choć nawet dość lubię dbanie o roślinność i dłubanie w ziemi, ale w wersji mini: w doniczce. Co nie zmienia faktu, że nie kumam idei ogródków działkowych i przypomina mi się historia jak bodajże na warszawskich bielanach osiedlili się ludzie i naprędce wydzielili sobie działki nad Wisłą, bo byli przyzwyczajeni do grzebania w ziemi...

    OdpowiedzUsuń
  7. a ja z wiekiem zaczynam kumać, nawet pobrudzić tą ziemią się lubię i spocic tak po chamsku, choć ziemi za paznokciami nie lubię. Inna sprawa, że robię to raz na jakiś czas pomagając babci... Daleka jestem jednak do uprawy roli (bo tak nazywam działki moich dziadków - jak to nazwać inaczej, skoro na swojej "działeczce" mają plantację ziemniaków?!).

    OdpowiedzUsuń
  8. uwielbiam po stokroć. wszystko co napiszesz. zawsze. ja działki nie mam, bo co jak na wsimieszkam i ogrodek za domem do oporządzenia mi wystarczy. i tak samo jak Ty nie znosze ziemi pod paznokciami i pozycji w kucki by to zielsko wyrywac. i rachunków za wode od podlewania wysokich tez nie lubie. ale swoje kabaczki, kalarepę, porzeczki, ogórki, rzodkiewkę, szczypiorek i pomidorki. NO UWIELBIAM. wiec zapierdzielam. :) pozdrawiam CIę gorąco i czekam na Twoją wiadomość na FB,
    Aga z www.makeonewish.pl

    OdpowiedzUsuń
  9. Ajajaj, powinnam się wiec chyba nie odzywać, skoro w komenciach króluje:" Rozumiem Cie, tez nie lubię. Ale lubię zjeść własne z działki". Dam jednak wyraz, ze są i takie przypadki jak ja, które nie rozumieją, jak można nie lubić ziemi. No jak można nie lubić: grzebania się w ziemi, pielenia, sadzenia, dosadzania nowych roślin, sadzenia drzew, przycinania róż, przekopywania, koszenia trawnika. Eeech! A sprawdzałyście jak pachnie roztarta w dłoniach wilgotna ziemia, kiedy zanurzymy w nią całe dłonie, a po wyjęciu rozetrzemy dłonie o siebie? Ziemia ŻYJE! Kiedy zaschnie na waszych dłoniach do postaci cienkiej skorupki, spróbujcie rozkruszyć tę warstewkę, a skóra pod spodem będzie przesuszona, lekko zmarszczona, jakby ktoś wypił z naskórka całą wodę. To ziemia zabrała to co jej niezbędne do życia i tworzenia roślin! Ziemia to afrodyzjak, a praca w ogrodzie lub na działce to esencja ludzkiej egzystencji. Pielęgnujemy rośliny, a one odwdzięczają się nam pięknem lub owocami, którymi się żywimy. W tej pierwotnej w istocie pracy człowiek odnajduje sens kołomyi jaką nazywamy życiem. To tzw grzebanie się w ziemi nie służy zresztą wyłącznie wyhodowaniu plonów, które lubicie jeść. To terapia pracą, która oprócz zmęczenia wszystkich mięśni, daje przestrzeń w głowie, daje poczucie spełnienia, a tylko dodatkowo widoczne efekty w postaci kwiatów, owoców i warzyw. Uwielbiam koszenie trawy i tworzenie równiutkich rzędów. Zzzziuuuut kosiarą raz przy razie - systematycznie przycinana trawa tworzy piękną pasiastą tkaninę. Zasadzone przeze mnie dwa lata temu sadzonki drzewek już dają cień. Liście brzóz szeleszczą kiedy ich dotykam, uwielbiam ściągać osłonki z młodziutkich pędów świerków na wiosnę. Przycinam gałęzie moich sadzonek przewidując jaki kształt drzewa, chcę w przyszłości uzyskać. Olbrzymi dąb w moim ogrodzie widzę jako pierwszy kiedy rozsuwam zasłony. Zbieram jego żołędzie dla dzików. I po tych kilku latach od pierwszych nasadzeń widzę jak tworzy się mój zaczarowany ogród. A przechodząc koło krzaka porzeczki co dzień uszczknę gałązkę czerwonych owoców, albo jak mam więcej czasu pobuszuję w poziomkach, sprawdzając czy pojawiły się nowe dojrzałe już owoce. I co dzień rano muszę znaleźć chociaż minutkę, aby obejrzeć moje grządki i rabaty i sprawdzić jak mają się moje rośliny - które trzeba spryskać, które podciąć, gdzie podwiązać róże, a gdzie obciąć wytwarzające się już owocniki i obowiązkowo skubnąć tu i tam natrętne chwasty :-)
    A jak położyć się na chwilę na trawie to z tego poziomu widać jak nawet niziutko przycięta trawa się rusza, jaka masa robaczków i owadów krąży pomiędzy roślinami. Ziemia jest życie prze Państwa! :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aż tak to ja nie kocham RODOS ale powiem tak ( a i wyjeżdzam 2 razy roku na 2tygodniowy urlop nad ciepłe morze - żeby nie było ) RODOS resetuje mózg w wekeend - to działa lubie i już

      Usuń
  10. haha. Ja tez wszystkie swoje wakacje spedzalam na dzialce (z bratem I z siostra co by nam praca szybciej szla). Plewiac, podlewajac, zbierajac, az bokiem wychodzilo. Teraz kiedy mam juz swoje gniazdko, dla dzieci zasialam 2 grzadki marchewek, malinek, poziomek I zrobila sie mala dzialka. Alez czego to sie nie robi dla dzieci...

    OdpowiedzUsuń