piątek, 16 września 2016

dziura.

nie wiem, jak to się dzieje, ale znowu musiałam komuś pomóc. starszy pan wlazł i nie umiał wyleźć. był już przy nim chłopak, który mu pomagał, ale sam nie dawał rady. pan przeciskał się przez szczelinę, nad którą nawet mój kot by się zastanawiał, ale pan był uparty i jak żółw cisnął wytrwale na północ, szurając obuwiem po podłożu. było trochę jak w bajce: pan się nie przesuwał, choć szedł i było to dla niego zastanawiające, jak dla mnie to czy tojtoje kiedykolwiek są nowe i pachną oraz a. jak on tam wlazł, b. po co. pan był za żywopłotem i siatką, niewysokie toto, gdzieś na metrze się kończyło, ale pan też był niewysoki, życie już starło mu część człowieczeństwa, a nogi, cóż, mniej rącze, niż onegdaj.

chłopak więc podstawiał mu tak zwany koszyczek, by pan poprzez niego wlazł na murek, pan dodatkowo haczył o siatkę w płocie i trzymając gazetę zwiniętą w rulon, to pacał nas znacząco w celu nie wiadomo jakim, to powiadał niewiele więcej, niż "czekaj pan". mnie jakby nie zauważał. ja skupiałam się na zachowaniu panowej odzieży w całości, chcąc odebrać go po lepszej części żywopłotu i siatki. wszystko to działo się w centrum miasta, a my z chłopakiem nad głową pana minami i ograniczonymi gestami (na rękach chłopaka stał pan, a ja jedną ze swoich wysupływałam druty z turkusowych spodni od garnituru) próbowaliśmy dojść skąd pan się tam wziął. 

na szczerze i wprost zadane przeze mnie pytanie, do zadania którego dodatkowo wyrwałam mu gazetę z ręki, żeby zwrócić jakoś na siebie jego uwagę: jak pan tam wlazł?? usłyszeliśmy tylko: czekaj pan.

nie wytrzymałam i po kolejnej nieudanej próbie tworzącej sytuację patową, postanowiłam otruchtać przestrzeń z siatką i żywopłotem, by znaleźć, do cholery, dziurę. znalazłam. pan wlazł dziurą przy schodach. próbował wyleźć identyczną, tylko przy drugich schodach, przy których ktoś postawił betonowy słupek, żeby nikt tam nie właził. albo na złość. kiedy zadowolona podbiegłam do pana i chłopaka, pan już szedł powoluśku na wolności wymachując gazetą, chłopak natomiast szedł w przeciwną stronę kiwając głową. życzyliśmy sobie wszyscy dobrego dnia i już.

niby i już. niby nic. ale jednak zaczęłam się zastanawiać. że może to jest znak, że powinnam iść gdzieś na wolontariat, że co ja tak cały czas pomagam, że co to za symbolika i o co w ogóle mogło chodzić. i wiem.

tak wygląda właśnie moje życie. problemy rozwiązują się same, dokładnie wtedy, kiedy ja szukam dziury w całym.

9 komentarzy:

  1. Ot czepliwa baba😄 Cudowne!

    OdpowiedzUsuń
  2. Matko jedynyna- uwielbiam czytac jak cis napiszesz,masz talent ... Czekam z utesknieniem,az pojawi sie ksiazka z Twoimi " doswiadczeniami zycioeymi". Malo kto potrafi w taki sposob jak Ty opisywac. Uwielbiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie w całym, nie w całym :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetne! I ta konkluzja. Zachwyconam:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie chcę siać defetyzmu, ale to wygląda na spiralę. W następnym etapie konieczne okaże się uratowanie kota przed atakiem rozjuszonego rottweilera z jednoczesnym podtrzymywaniem drugą ręką omdlałej staruszki-właścicielki. A to wszystko na chwiejnej kładce nad rwącym nurtem. Myślę, że zasadne zakładanie na co dzień półpancerza praktycznego (bo ten rottweiler) z funkcją pontonu (z uwagi na nurt).

    OdpowiedzUsuń