środa, 2 stycznia 2013

mulę róż

rzadko się maluję, a często nie wysypiam.
w związku z tym nie mam jakiegoś rozpaczliwego nawyku nietarcia oczu w miejscach publicznych.
dzień dzisiejszy, jako i rok nowy zaczęłam z impetem i z sąsiadką.
uroczyście zawiadamiam, że po sześciu latach walki o śmietnik, od jutra staną nasze własne nieduże śmierdzące kubełki na terenie gminnej szkoły, za co jestem wdzięczna bogu, ludziom, gminie, szkole i bogu ducha winnemu mężu, który to jest genialny i nie waha się używać. czego? czego akurat potrzeba.
tak więc od samego rana z impetem i z sąsiadką oraz z nataszą na przywiędłym nadgarstku załatwiałam urzędowe sprawy. na twarzy zaś namalowałam sobie wyobrażenie siebie samej, śmiałej, choć skromnej, z rumieńcem i z oczami, których jak raz od dwóch lat nie mam, bom niewyspana.
skorom niewyspana, to oko piachem zachodzi, co wiadomo nie od dziś. i kiedy dziecko w śmieciowni płaczem wymuszało lizaka, a my z sąsiadką lichutkim skomleniem zniżkę na dzierżawę kubłów, tarłam oko. oba oka. zniżkę dostałyśmy. lizaka takoż. nie sposób wszak odmówić niedźwiedziowi pandzie. oka se roztarłam, a gruba już jestem.
śmieciarze mają swój honor. pandy są pod ochroną.
jutro idę i zagadam o zniżkę na szambo. skoro już tak mi dobrze idzie.
tylko żebym się pamiętała pomalować. tymczasem podeżrę, by utrzymać formę. 
może eukaliptus?

1 komentarz:

  1. Mam nadzieję, że się jednak nie pomalowałaś. Bo dwie "pandy" w jednym tygodniu to trochę za wiele ;-)

    OdpowiedzUsuń