sobota, 23 maja 2015

sinusoida.

sinusoida mojego życia podpowiada mi, że jednak nie można ileś lat leżeć i jęczeć, płakać, rwać i tak już mizernych włosów z głowy, smętnym wzrokiem zerkać w pustą przestrzeń, pociągać nosem i czekać współczucia zewsząd. otóż ludziom zwisa ile już trwa moje iście pod górkę, tak więc nikt nie zwraca uwagi na me powłóczyste spojrzenia, westchnienia i znaczące chrząknięcia przeplatane sapnięciami. przestałam być wiarygodna w swojej niewygodzie nawet dla siebie.

sinusoida podpowiada, że coś być musi do cholery za zakrętem i że może i ostry ten zakręt, jednak po raz kolejny mnie nie wyjebało na bandę i jadę na tym swoim skuterku z tym żwirem w kolanie/oku/sercu, bo jednak trochę mnie na jedną stronę przechyliło. szczęśliwie co rano wdziewam swój pancerzyk z lęku, troski i resztek godności tudzież honoru, do tego trochę poczucia humoru i mogę się dalej turlać po życiowych zakrętach.

zerkając na siebie w lustrze zmęczonym okiem dostrzegłam bowiem prawdę życiową, że nikt o mnie nie zadba, jeśli nie zrobię tego sama. eureka. tadam. mama nie żyje, tata nie dzwoni, sama muszę. boże boże bożenko, naprawdę tylu lat życia trzeba było, żeby ta prosta, acz bolesna prawda dotarła do tej mojej opuchniętej ostatnio głowy? że się jednak nie zrobi. że leżenie w bezruchu owszem, przynosi zmianę, ale zmianę z żywego na nieżywego. że ja jednak muszę działać, coś przedsięwziąć, nie wiem, może na początek nieśmiało zerknę na siebie przychylnym okiem. 

i może by i to nie było złe, jednakże jak już mię oświeciło, to mię od razu poraziło i zerwałam się do lotu jak bocian w sierpniu, bo winter is coming. zaczęłam ja wobec tego nie delikatnym ruchem wprowadzać zmiany, ale rozebrałam się do golca i rzuciłam w basen. dopiero lecąc dmuchałam rękawki, bo pływać nie umiem i zastanawiałam się czy w basenie jest woda, ale nie zerknęłam, bo co to za różnica, skoro i tak lecę. trudno, najwyżej w trybie przyspieszonym przejdę kurs jak pływać w basenie bez wody. oraz jak po raz kolejny pierdolnąć o glebę i się nie zabić.

zaczęłam dbać o ciało i ducha. ducha karmię ćwiczeniami z ważnej książki oraz pogadankami z terapeutą, ciało zaś karmię ciastem, potem wyrzutami sumienia, a potem ćwiczeniami.

biorąc przykład z ładniejszej połowy narodu, fikam sobie z panią chuda-kowską. zaczęłam od prościzny, konkludując, iż naprawdę nudzi mi się to machanie rączkami i następnym razem sobie chociaż hantle wezmę, bo ani połowy zakwasu nie mam. mija któryś dzień, a ja dopiero mam siłę pomyśleć ćwicząc, bo mi pot oczu nie zalewa. najpierw sobie myślę, że jak ona tak ćwiczy i gada. że jak ja bym miała w tym czasie gadać, to jedyne, co bym z siebie wycisnęła przez zęby, to 'kurwa, kurwa'. że nie mam lustra i patrzę w ekran, jak w lustro, a tam smukła blondyna z długim włosiem, spokojna i uśmiechnięta. że najtrudniejsze zadanie to oddychaj miarowo i że tak naprawdę dysząc i robiąc brzuszki przyglądam się plamom na dresie zgadując czy to zupa czy drugie danie i że przysięgam, jestem prawie identiko jak pani ewa.

cóż, dam sobie jeszcze trochę czasu, aż sinusoida mnie zwolni z tego dbania o siebie, bo jeszcze trochę i się zacznę uśmiechać.

6 komentarzy:

  1. Tak więc stało się... prawdopodobnie zostałam jedyną w internecie, która nigdy nie podniosła nawet małego palca zgodnie z wytycznymi pani Chodakowskiej. Niniejszym uroczyście obiecuję starać się wytrwale i z całych sił pozostać na stanowisku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. też byłam twarda i fukałam. trzymam za Ciebie kciuki! nie daj się! :)

      Usuń
  2. Kochana jestes. Sinusoida hehe

    OdpowiedzUsuń
  3. Sinusoida... He, he, skąd ja to znam ?! Swego czasu pisałam bloga pod takim wdzięcznym tytułem :-) http://macierzanka-mojasinusoida.blogspot.com/. Do takiego samego wniosku jak Ty matkojedyna doszłam ponad rok temu. Zmiana u mnie polegała na wyprowadzce od męża alkoholika. To była jazda bez trzymanki :-) Na szczęście teraz pomalutku pnę się do góry....Uśmiecham się coraz częściej, czego i Tobie życzę :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Oj, dzieci, dzieci... A co! Moge tak mowic, bo mam corke w waszym wieku, a moze i nawet ciut starsza. Musze was zmartwic. Ta krzywa bedzie sie za wami wlokla ...cale zycie! I co troche sie poskrobiecie na gore, to ryms! i juz zjezdzacie , jak na slizgawce, w dol! I nalezy sie cieszyc, jak sie okaze, ze ta slizgawka gladka! Bo czasem sie trafia z kolcami! Wtedy skrobanie sie w gore jest trudniejsze, bo rany szarpane bola i czasem przychodzi do glowy glupia mysl, ze moze by tak sobie polezec na tym dole? I juz wiecej nie probowac wlezdz na gore? Ale mowie- to baaaardzo glupia mysl! Na pocieszenie moge wam powiedziec, ze jak czlowiek ma swiadomosc tej zabawy "gora-dol", to jakos spokojniej przyjmuje to co nastepuje. Bo wie, ze tak musi byc, ze to normalne, ze po kazdej burzy itd, itd! Ale czy ktos nam obiecywal, ze bedzie sielankowo?! No to w gore idziemy , baby! I dajemy rade mimo klod pod nogami, drutow kolczastych, zasiekow, i innych przyjemnostek zycia.Zabawa trwa do konca!

    OdpowiedzUsuń
  5. hehe. Ja tez sie zawzielam po urodzeniu drugiego spadkobiercy I sama dla siebie jestem pania chuda-kowska. Tak trzymaj Matkojedyna..... A tony usmiechu juz za nastepnym zakretem sie czaja...

    OdpowiedzUsuń