wtorek, 15 stycznia 2013

klawo, jak cholera, ego.

dziś o sobie. 
z tym, że natasza to jest kawałek mojego serca, tata nataszy to jest kawałek mojego serca i to małe, co się nie chce ujawnić to też jest kawałek mojego serca. serca ci u mnie dostatek. jest mnie dużo, zwłaszcza teraz.
nie wiem jak to jest mieć więcej dzieci, ale przy jednym, a myślę, że przy dwojgu podobnie, jest tak, że jak już zaśnie po niespaniu kilku godzin, jęczeniu, wiszeniu na matce i ojcu, niejedzeniu, marudzeniu, przewracaniu się ze ślizgiem w błoto w przychodni, kilku małych i większych histeriach, więc jak w końcu zaśnie, to się robi wiele, żeby ta chwila, co to jest taka piękna, trwała. veweile doch, du bist so schon (z umlautem, którego teraz mi się nie chce szukać). tyle ze szkoły zapamiętałam.
tak więc, kiedy we wczorajszej śnieżycy dziecko w aucie w końcu padło, odetchnęliśmy głęboko. zajechać nam trzeba było do znanego dyskontu spożywczego, co to dobrze, że jest tak blisko i że codziennie ma niskie ceny. innego dyskontu po drodze na naszą zapyziałą wieś brak, zresztą nie widzę nic zdrożnego w dyskoncie spożywczym.
traf chciał, że dzieć się przebudził pod sklepem.
mąż przytomnie zaczął był jeździć w kółko po parkingu. tuliłam, śpiewałam. i nic. po kilku rundach (to stąd rondo! od rundy w kółko, aha!) mąż zadecydował: idź. poszłam. wiedziałam, że zakupy muszę zrobić kurcgalopem, gdyż albowiem dzieć zaraz będzie chciał siku łamane na jeść, pić, do mamy, na ląćki, do konia, naplawdę do domu lub cokolwiek innego.
wymęczona pędziłam od półki do półki.
w końcu stanęłam w kolejce do kasy. przede mną troje młodych, naprawdę młodych ludzi, pachnących przetrawionym już trochę alkoholem - pamiętam jeszcze ten zapach, w końcu całkiem niedawno skończyłam studia, a i zaszczycam się jeszcze czasem mianem artysty, pozbawionych częściowo uzębienia, za to zaopatrzonych w browary marki własnej dyskontu, o cenie niewielkiej, a smaku niewybrednym.
nagle pani z kasy obok zaprosiła do siebie. zwykle nie rzucam się na hura, ale nie tym razem. cały dzień w samochodzie, przychodni i innych przydatkach, jęczący, głodny dzieć majaczący mi przed oczami, zmęczony mąż i śnieżyca. rzuciłam się. za mną troje młodych ludzi. byłam pierwsza. tryumf. dodatkowy, gdy usłyszałam od ogorzałych: kto pierwszy do mety, kabarety! i rechot.
ta sława mnie kiedyś zabije, przysięgam.

4 komentarze:

  1. :DDDDDDDDDDD miłego dnia dzisiejszego życzę :D

    OdpowiedzUsuń
  2. aż szkoda, że nigdzie nie jadę, nie wiadomo kiedy i gdzie mnie czeka rozpoznanie! ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Kurde, dyskont pewnie koło mojego pueblo i nie wpadliście na herbę?

    OdpowiedzUsuń
  4. przeczytałeś, w jakim byliśmy stanie...? :)

    OdpowiedzUsuń