ja cię proszę. zacznij zapiżdżać.
czas jest panem wszystkiego, stwierdziłam ostatnio. leczy ciało, leczy duszę, pozwala zapomnieć, ciągnie się, lub wręcz przeciwnie. wszystko od niego zależy. potrafi wypłowieć zdarzenia, potrafi wzmocnić wspomnienia, potrafi wypalić dziurę w pamięci, potrafi wytrawić dziurę w sercu. albo mu się poddamy, albo mu się poddamy. nie mamy wyjścia. można próbować być ZENkiem, mnie się jednak nigdy nie udało, i tu, i teraz jest jakimś majakiem w marzeniach, choć bardzo się staram, by być tylko tu i tylko teraz.
nie zmienię jego biegu, sekundy pykają pyk - pyk, zawsze jednakowo. a nie zawsze się czuje jednakowo upływ pana czasu. czy czas przypadkiem nie jest jakiegoś rodzaju bogiem? i, tym samym, czy wypada mi prosić boga, by zapiżdżał? jeśli to tylko mój bóg, to mogę go prosić o wszystko, a jeśli jest wszechmocny, jak na boga przystało, to chyba da radę? nie wiem. czasem sprawia wrażenie szybkiego, a czasem wręcz przeciwnie.
i wiem, że jeszcze nie raz będę prosić, żeby zwolnił, ale nie dziś.
dziś mam zejście po porodzie, zapalenie cycka, męża z chorym jedynym zdrowym okiem, starsze dziecko z chorobą, która je męczy, a młodsze, że się z nim nie mogę jeszcze dogadać.
tak więc, czasie, zrób się rok w przód.
ja będę po baby bluesie, dziecko starsze będzie bez kabla w sercu, dziecko młodsze będzie sygnalizować potrzeby, mąż będzie zdrów, a ja będę pracować, czuć się potrzebna i z pieniędzmi.
nogi będę mieć wydepilowane i bikini też, bo mi na to, czasie, pozwolisz, u fryzjera i kosmetyczki będę regularnie - z tego samego powodu. cycki zaczną wracać do swojej nowej normy, po wykarmieniu dwójki dzieci. na pewno nie będą idealnie jędrne, ale będą idealnie obwisłe, a wtedy może zdołam kupić bieliznę i upchnąć w nią kawałki skóry, które od tej pory stanowić będą moje cycki. włosy już będę miała na tyle długie, że je zwiążę w jakąkolwiek fryzurę, niech ten zaczarowany ołówek minie jak najszybciej.
i to nic, że będę o rok starsza. od jakichś pięciu lat nie kupiłam sobie żadnego nowego ubrania, śmigam więc, jak młodzieżówa, to mi to niczego nie zmienia. to, co kupuję w lumpie, to tylko zamiana szmaty na trochę nowszą szmatę, tak więc, może, jak w końcu zacznę zarabiać, to sobie coś kupię, a nie, że potrzebuję - na scenę czy do szpitala.
kochany czasie, wiem, że robisz wszystko, by mnie na ten rok wyjąć z życia, za pomocą niemowlaka, jednak jakoś upłynęło cię już bardzo, bardzo dużo, a dziecko ma dwa tygodnie.
wiem, że później będę błagać o stop, bo starszyzna pójdzie wreszcie do przedszkola, wreszcie wyzdrowieje, by mogła się uspołeczniać, a młodzież wtedy myk - myk za nią, wtedy mi zabraknie nieprzespanych nocek, noszenia dziewczynek, prania ręcznego kup, przewijania, zakładania nieustannego porzucanych niedbale skarpet, nurkowania po wiecznie zaginione kapcie, wyciągania fridą glutów z nosa, blenderowania i ukrywania warzyw w sosie, smarowania cycków maściami, okładania ich kapustą, ciągnięcia szwów, kapania mleka, klepania babek i torcików w piachu, wyciągania skorków z piaskownicy, grania w piłę na dworze, hałasu non stop włączonej pralki, prasowania i odwiedzania różnej specjalizacji lekarzy przynajmniej raz w tygodniu. zabraknie mi wyciągania palcami podejrzanych przedmiotów z otworu gębowego, sykania "nie!" na rączki w kontaktach i subwooferze, słuchania w kółko "proszę pana pewna kwoka", rozdzielania szarpiących się dziewczynek, martwienia, ze zjadła za dużo lub za mało, na pewno mi zabraknie. wtedy, czasie, poddaj mi się i pozwól to wszystko oglądać na zdjęciach, mierzyć się z nowym, wspominać przy kominku. tylko najpierw, czasie, daj mi pracę, możliwości kredytowe i dobrą firmę budowlaną, bym mogła sobie zbudować kominek.
ciebie prosi-imy, wysłuchaj nas cza-a-sie.
Aaaamenn!
OdpowiedzUsuń:)
Usuń