jest kilka rzeczy, które umiem robić dobrze. szkoda, że nie pamiętam o nich, kiedy robi mi się źle, ale z drugiej strony - nie wiem czy pocieszyłoby mnie wtedy "hej, magda, przecież jesteś świetna w czyszczeniu takich stalowych zardzewiałych słupków do ogrodzenia, które kilka lat przeleżały w krzakach szczotką drucianą i świetnie je malujesz farbą miniową. ręce masz tylko trochę poranione, a ta farba w tych ranach prawie cię nie szczypie", albo "zajebiście lepikujesz dach pieczarkarni wjeżdżając podnośnikiem razem z beczką gorącej smoły, pewnie dlatego tak zwinnie lawirowałaś niemal niepoparzona, bo miałaś jedenaście lat, ale nawet teraz jak masz trzydzieści dziewięć, też byś umiała, takie rzeczy się pamięta", tudzież "jesteś genialna w łapaniu stonki ziemniaczanej do słoika, a po zapełnieniu takiego dużego po majonezie tym chujstwem, to już nawet nie rzygasz z obrzydzenia, choć ręce kleją ci się tak samo, jak przy pierwszej sztuce, to jest naprawdę super".
to nie działa. kiedy jest źle - źle, chciałoby się mieć na przeciwnej szali jakieś naprawdę okazałe osiągnięcia. żeby ta szala z tym dobrym przeważyła i nawet niech pizgnie o ziemię, jak ja huśtając się z którąkolwiek córką na huśtawce typu "konik", bo zdarza mi się zapomnieć, że jestem siedemdziesiąt razy cięższa od obu razem wziętych.
mam jakieś zalety.
skarpety wieszam koło siebie parami. co na maksa ułatwia życie, bo jak składam pranie, co robię rzadko i niechętnie, to się je łatwo zwija w kulki. i, oczywiście, nie ma to najmniejszego znaczenia w życiu jednak.
nie umiem wpierdolić na oślep tych takich kuchennych pojemników plastikowych do szafki, raczej tak układam jeden w drugi, muszą pasować, ergonomia i takie takie, przy czym jeśli idzie o pokrywki do nich, to już chuj, jak leci.
umiem się w dwie minuty spakować na dwa dni, na dziesięć, na dwa miesiące, w góry, nad morze, do szpitala, na spacer. po prostu zawsze zabieram wszystko co mam, a że mam niewiele, to biorę też proszek do prania. nie umiem się niestety rozpakowywać, zatem wiecznie potykam się o na wpół opróżnione walizki, torby, torebki, worki, z których po miesiącach wyciągam rzeczy, których szukałam, a które w międzyczasie zdążyły wyjść z mody. wpierdalam je z powrotem elegancko do tych toreb i czekam, aż do mody znów wejdą. jeśli zaś potrzebuję tej torby, walizki, worka, to wpierdalam to wypakowane nogą na podłogę w garderobie. upycham w kąty. nie pamiętam o tym, potem to ginie, ja szukam wkurwiona, a tego zawsze nie ma. a potem nagle wyciągam takie skarby, że aż szkoda, że tak nie wpierdalam po kątach pieniędzy. znając mnie, to i dukaty by się znalazły. za to mam rozsypane proszki do prania we wszystkich torbach. pachną.
umiem idealnie wprost podpalić się do różnych rzeczy. jaram się prawie wszystkim i wszystko prawie chcę, wszystko prawie kupuję, bo mi się wydaje, że tego właśnie chciałam od życia, a potem gasnę. nad tamborkiem z płótnem naciągniętym nań jeszcze w podstawówce i ani jedną dokończoną serwetką. z szydełkiem w rozmiarze trzy i pół i ponaczynanymi czapeczkami dla dziewczyneczek tyci tyci. turkusowiuśkie. ciągną się potem te włóczki po szafach, plączą, ale nie spruję ani kawałka, bo kiedyś wrócę do tego przecież. wnukom porobię. może akurat będą inne niż ja i wełenka ich gryźć w małe łebki nie będzie. akurat. i ten motocykl też sobie kiedyś kupię, naprawdę.
zupę soczewicową umiem, że dobra jest. tak trzeba popodsmażać te czosnki, cebulki, marcheweczki i te inne. umiem. ale to trwa tyle, że za długo, ja nie lubię jak coś trwa, chyba że jest to anna karenina, więc nie podsmażam tylko tak powrzucam do gara i potem jednak, że niby umiem, ale to nie to. i ta anna karenina się jednak kończy. i ja się kończę jako ta, co umie zupę.
nie mam cierpliwości w ogóle. nie mam, nie używam. jak coś ma być, to musi być. teraz. już. jakby mi kto pozwolił tupać, to bym tupała, ale się nie tupie przecież, to nieeleganckie. a ja elegancka taka. ten garb mój elegancki, ten kaptur rano na tłustych włosach elegancki, wczorajszy makijaż, co wczoraj był elegancki, a dziś straszy resztkami, o. ale zalety miały być. no to nie tupię.
nie mam jakiegoś takiego obelisku, co by go na szalę zajebistości wrzucić. no nie mam. muszę więc te małe kamyki wszędzie wpierdalać. gubię je, rozsypują się, nie wiem już czy to kamyk, czy szyszka czasem. wypiorę coś. albo zapodzieję. pod podszewkę w torebce mi się wbije jakaś fajna zaleta. położę na stole i dzieci rozwłóczą, psy, muchy, czas i kurz. i zbieram, zgarniam ze stołu potem z tym kurzem i z trupami much. i te moje zalety takie zaniedbane zupełnie, nieumyte. ale są. jednak zawsze są.
więc kiedy następnym razem coś mnie tak na maksa, na maksa przybije, coś że nie wiem, na przykład że zalążki skrzydeł, co je tak skrzętnie podlewam i pielę, żeby w końcu wyrosły, co tak bolą przy przebijaniu przez skórę i ktoś mi je znowu sekatorem ze słów przytnie, to przypomnijcie mi, bym sięgnęła do kieszeni, wyjęła z niej wszystkie te cholerne kolorowe kamyki i dmuchnęła, a kurz, który się uniesie i zdechłe muchy, które się nie uniosą, niech zadławią intencje tego, kto tym sekatorem ciach, co?
no.
Też muszę pamiętać o moich małych kamyczkach w jednej kieszeni i sekatorze w drugiej. Albo jesteśmy podobne albo kamyczki nas łączą😉 pozdrawiam cieplutko!
OdpowiedzUsuńsekator zostaw gdzieś. zgub go.
UsuńTeż muszę pamiętać o moich małych kamyczkach w jednej kieszeni i sekatorze w drugiej. Albo jesteśmy podobne albo kamyczki nas łączą😉 pozdrawiam cieplutko!
OdpowiedzUsuńPrzede wszystkim masz fantastyczną, niepowtarzalną umiejętność opisywania słowami najtrudniejszych uczuć. I ta forma wypowiedzi -poezja połączona ze spowiedzią.
OdpowiedzUsuńZazdroszczę i podziwiam niezmiennie. A podcinacze skrzydeł znajdą się zawsze i wszędzie. i kij z nimi.Wepchany w ..... .Dorota.
spowiedź poetycka, hej.
Usuńspowiedź poetycka, hej.
UsuńMagda...
OdpowiedzUsuńmam tak samo jak Ty,
miasto moje, a w nim...
powieszone parami skarpetki
pojemniki kuchenne poukładane jeden w drugi w kuchennej szafce
pokrywki już niekoniecznie
umiem się spakować w 5 minut
rozpakować już niekoniecznie
na wpół opróżnione walizki
worki, woreczki, torebeczki
niedokończony szalik
poplątaną włóczkę
wymyślony motocykl
zupę soczewicową umiem
mam cierpliwość
... tylko po co?
pogubiłam cholerne kamyki...
spokojnej nocy Ci, mimo wszystko.
masz te same kamyki, co ja, wygrzeb je spod mebli, grzej w rękach i noś!
UsuńMatko! Tych z sekatorami pogoń grabiami a zalazki pielęgnuj i podlewaj bo w końcu wyrosną! Na stówę! Na bank! A kamyki zawsze miej pod ręka! W końcu nie tak łatwo o dobrego łapacza stonek w okolicy ;) ściskam!!!
OdpowiedzUsuń<3
Usuń<3
UsuńMam takiego podcinacza skrzydełek obok siebie i po dziestu latach , w końcu nauczyłam się otrzepywać jak mokry pies i robić to co sobie wymyśliłam bez użalania się nad sobą .A ten z sekatorem w końcu , w połowie roboty odkłada ten sekator i nawet pomaga kończyć dzieło .
OdpowiedzUsuńEj no heloł, stonka ziemniaczana to nie takie hop siup! :D Też zbierałam, a już prawie tego nie pamiętam, że o technice nie wspomnę.
OdpowiedzUsuńMatko Jedyna, masz dużo kamyczków. I oby coraz więcej :-).
Ja pierdzielę! Jakie kamyki, muszki, piasek, żwirek? Pisać umiesz tak, że nie sposób się oderwać, że chciałoby się jeszcze i jeszcze, że gdyby tak książka, papierowa, prawdziwa, to byłaby pod poduszką i w kieszeni i w walizce i zastąpiłaby złachmyconego mocno Małego Księcia. Rozśmieszać, wzruszać, do zadumy nad sobą zmuszać umiesz jak nikt. To ma buc kamyczek? Toż to kawał skały! Sekator? na skałę? No nie gadaj.
OdpowiedzUsuńTrzeba o tych swoich kamykach pamiętać, pielęgnować te swoje kiełkujące skrzydełka.. choc to o tyle trudniejsze, ze jedno słowo działa jak sekator, a sto kamyków potrzeba by znów zakiełkowały...Przynajmniej ja tak mam.
OdpowiedzUsuńDlaczego łatwiej mi uwierzyć w złe zdanie na mój temat, a dobre szybko ulatuje...
Jak mawia Babciunia Moja: Dziecko, rób swoje i nie oglądaj się na innych.
OdpowiedzUsuńMałymi krokami i przejdziesz.