dawno, dawno temu pewien zaprzyjaźniony mi kabaret takim właśnie tekstem urzekłbył mnie na zawsze. "łoj, łoj, co mnie tak przyciąga, łoj" pozostanie w mojej głowie na zawsze, jak kilka innych rzeczy, na przykład, że przepis na bimber jest na bitwę pod grunwaldem, tylko nie wiem czego litr, czego cztery, a czego dziesięć.
wczoraj zaś przyciągnął mnie jutjub. ponieważ wszem i wobec chwalę się i pysznię faktem, iż nie mam telewizji i jestem zajebiście wolna oraz moje dziecko dzięki temu nad wyraz jest rozwinięte wokalnie, raz po raz muszę wejść na jutjub, żeby se popaczeć. popaczeć i posłuchać. więc uczyniłam to wczoraj. durna jestem niesłychanie, cytując poetę dziecięcego, z którym jesteśmy aktualnie bliżej zaznajomione, w sensie ja z córką, najpiękniejsze mam ubranie, a ponieważ córka wstaje o świcie nawet nie bladym, tylko ciemnym jak zad afroamerykanina, to moja buzia nie tryska zdrowiem, niewyspana jest albowiem. jak coś powiem, to już powiem.
jutjub mnie wciągnął, a w zasadzie program w telewizji. a w zasadzie ludzie z tego programu, a w zasadzie reakcja mojej głowy na ludzi z tego programu.
program z gatunku talent szoł. byłabym dobrym członkiem grupy fokusowej do wszystkich pierwszych odcinków. wciągam nosem, ustem, uchem. tak więc wciągnęłam, łoj, łoj.
konkluzje mam następujące. jest zajebiście wiele utalentowanych osób, po zajebiście nie tej stronie estrady.
czy program taki zawierać powinien w żyri szacownym wyjca, za którym powiewa jego peleryna z ego, wyjca, który owszem, potrafi zaśpiewać, ale jakimś cudem tego od lat nie robi? wyjca odkopano, bo wyjec ma prezencję oraz brak zahamowań do tego stopnia, że pierdoli co popadnie kiedy bądź błaźniąc się przy tym, odzierając, ja nie wiem z czego, z godności, z człowieczeństwa, z jakiegoś szacunku do samego siebie? mam wrażenie, że kategoria wyjec często równa się kategorii "a chuj, tam, dobra, idę". no więc jest wyjec. ale to nie koniec. jest drugi wyjec, który być może nie wyje, ale też nie wygląda. za to ma tatę. tata też nie wygląda, natomiast ma nazwisko i dorobek. dziewczęta (panie) sympatyczne skądinąd, z dupy są wzięte i gówno mogą, że tak nawiążę do innego poety, który akurat z dziećmi nie ma nic wspólnego. zatem program, już wiadomo, jest po nic. dodam, że za moje i państwa pieniądze. na szczęście też za pieniądze wyjców, bo mam nadzieję, że państwo nie honoruje wyjców zwolnieniem z płacenia podatków. nie, to nie to państwo.
dalej w komisji zasiadają panowie, których pierwszy raz w życiu widzę, ale ja nie jestem napaloną nastolatką, która na koncert nie idzie dla muzyki, a pochłonąć wymuskaną koafiurę bądź też koafiurę ukrytą starannie pod megaczadową czapką, spod której spoziera niekiedy inteligentne, acz zadufane w sobie, natomiast zawsze uśmiechnięte oblicze. potem - obowiązkowo - rokendrolowiec. sprawdziło się poprzednio, sprawdzi i teraz. aż szkoda, że wejder tak napierdala po świecie, bo przecież byliby jurorami idealnymi. aż szkoda, że maks kawaljera nie mówi po polsku, ach.
obejrzałam. wyrobiłam sobie opinię.
poproszę o następną edycję pierwszych odcinków, bo mnie się już nudzi.
nie mam kogo obgadac, kogo zjechać.
siedzę w dresie przed komputerem i sykam jadem. przecież jestem śmieszna jak szymon majewski, oczytana jak kuba wojewódzki, wyszczekana jak monika olejnik i ładna jak ja pierdolę (przepraszam, zabrakło mi odpowiednika). dlaczego więc ja w dresie tu, a oni w dobrze skrojonych ubraniach tam? nawet jeśli to wszystko w połowie tylko jest prawdą, to i tak jestem zajebista. i mam bardzo dobrze skrojony dres. sama skroiłam. wyć też potrafię. hej, świecie, słyszysz? tu jestem.
tylko co mnie tak odciąga? łoj, łoj, aha, cholerna inteligencja, łoj.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz