sobota, 7 września 2013

co za niefart.

są takie dni, że co za niefart. ale dziś do nich nie należało. bardziej wczoraj, kiedy pierwszy raz od dawien dawna wyszłam spotkać się w mieście z koleżankami na 3 godziny i po pierwsze - po całym dniu zabawy z dziećmi, podróży z nimi i targaniu ich tam i nazad na podwórku, okazało się, że zapomniałam kosmetyczki i koszulki na zmianę, a po drugie - pół godziny z tych trzech godzin zajęło mi znalezienie czynnego bankomatu. wszystko zganiłam na czarnego kota, który przebiegł, a w którego nie wierzę. 
dziś było natomiast fenomenalne, przebieżka z dwójką dzieci po galerii handlowej, by kupić jakiś ciuch na przyszłopiątkowe wyjście. okazało się jednakowoż, że nie ma ładnych spódnic na mnie, nie ma nawet brzydkich. tak więc kupiłam sukienkę i albo zagłodzę młodsze dziecko, albo - jeśli przyjdzie mi jednak karmić - będę stać/ siedzieć/ leżeć z sukienką zadartą pod szyję, w samych rajtach. w kościele. trudno. bóg mi pewno wybaczy, gorzej z dewotami.
ale sukienkę jednak kupiłam, do tego jest bardzo ładna, więc nie mam na co narzekać. mąż zrobił był pyszny obiad, dzieciątka spały, cud, miód i orzeszki. w ferworze postanowiłam upiec chleb, no i stało się.
stłukłam na kafelkach całą butelkę oliwy.
co za niefart.
pierwsza myśl. rozpłakać się i uciec. ale nie mogłam, bo to właśnie robiło moje starsze dziecko.
druga myśl. stłuc w to samo miejsce butelkę płynu do mycia naczyń, zostawić na noc i czekać co się wydarzy, jeśli nic - rozpłakać się i uciec. ale nie mogłam, bo płyn do mycia naczyń jest w plastikowych butelkach.
trzecia myśl. pozbierać szkło i umyć podłogę. dopiero mi się zachciało płakać i uciekać. ale zmierzyłam się z tym.
nie powiem, że podłoga lśni, bo lśniła właśnie wtedy, jak rozcierałam po niej oliwę. ale dawno nie było tak posprzątane. umyłam podłogę tryliard razy, a jak już się tarzałam na parterze, to zauważyłam, że szafki też wymagają magicznego dotknięcia szmatą, tak więc omiatałam dobytek, w jakimś amoku. umyłam wszystko. cały świat umyłam, taka byłam! jutro ubieram choinkę, gotuję dwanaście potraw i jemy. 
z podłogi.

5 komentarzy:

  1. Właściwie do grudnia laba. Wszystko lśni!

    OdpowiedzUsuń
  2. wow! no ja też dzisiaj omiatałam dobytek... od rana, bo przed imprezą trzeba, potem zjechała liczna rodzina sztuk 11 plus 7 dzieci. czyli jakby w sumie jeśli chodzi o brudzenie to 25 sztuk, no więc po ich wyjeżdzie znowu omiatałam... powodzenia jeśli chodzi o karmienie w kiecce, he he he

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobry sposób na karmienie dziecka w kościele to ściągnięty wcześniej pokarm :) Jak dla mnie niezła wygoda i można sukienkę ubrać :) Wypróbowałam i polecam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owszem dobry pod warunkiem, że dzieć pociągnie z urządzenia innego niż cyc maminy. Moja mała ma natychmiastowy odruch wymiotny jak tylko poczuje w ustach smoka, a karmić łyżeczką nie mam cierpliwości, więc już bym wolała jednak zadrzeć tę kiecę. :)

      Też ostatnio roztrzaskałam butlę, tyle że płynu z orzechów piorących..tak się podłoga spieniła, że nie szło jej odpienić...

      Usuń
  4. No i proszę a wszystko wskazywało na burzę gradową...
    Jakie to szczęście, że właśnie ta butelka się zbiła i w ten dzień, bo dzięki niej wszystko lśni...
    Pozdrawiam
    http://eksperyment-przemijania.blog.onet.pl/
    http://kadrowane.bloog.pl/

    OdpowiedzUsuń