czytam gretkowską. nie pójdę za nią w ogień, ale w żar już tak. nie pasuje mi jej bóg, bo moja głowa, która czyta i poznaje inne religie odrzuca wiarę w coś, co zaczyna się od: bóg jest jeden. wiem, że to wiara czyni to, że on jest jeden, ale wiedza mi się z tym nie zgadza. zgrzyta mi w mózgu, jakby mi tam wleciało ziarnko piasku. owszem, w coś tam sobie wierzę, bo myślę, że nawet ateiści wierzą, tyle, że w wielkie nic, w rozum, w racjonalizm, ale nie w boga gretkowskiej. co nie zmienia faktu, że ją czytam. i że lubię. są książki, które przemawiają do mnie bardziej, są takie, które mniej. ale towarzyszy mi w znaczących dla mnie momentach życia. "polkę" czytałam w ciąży będąc, a polka jest o ciąży. a "europejkę" niedawno, a europejka jest o dwuletniej polce.
wiele poglądów, wiele spostrzeżeń, wiele uczuć wyczytuję u niej jakby z siebie. ale gretkowska nie planuje więcej dzieci, a ja tak. więcej, plany owe już są w realizacji, czeka mnie jeszcze tylko bolesny odbiór przesyłki z kosmosu (o właśnie, wierzę, że moje dzieci wiedzą do kogo przychodzą), a potem już tylko życie usłane kupami. no więc nie ma kto mi napisać o moich uczuciach. no więc muszę sama.
że się boję, że mam stracha, że nie wiem jak podołam, że nie chcę leżeć bezczynnie do końca czerwca. że chcę zarabiać pieniądze, pracować, że mnie bieda wkurwia. wkurwia, nie załamuje, nie rozczarowuje, tylko właśnie wkurwia. leżę więc wkurwiona bez szans na poprawę. chyba, że nagle wydawca gretkowskiej napisze do mnie: pani matko jedyna, jak miło, że pani jest, bo właśnie trzeba wydać książkę o myślącej matce dwojga dzieci, nawet dobrze, że to jedno jeszcze ma pani w łonie, to będzie pomysł na następną pozycję. dobrze, gdyby się pani sprężyła, żeby na dzień matki to wydać. da pani radę? dam, dam.
i ja wtedy siadam i dopiero sram pod siebie ze strachu, ale słowo dałam, więc dam z siebie wiele więcej słów.
tak by było dobrze. ale tak nie jest.
jest tak, że leżę, napierdala mnie brzuch i krocze. przyjeżdża teściówka ogarnąć dom i nataszę. ale ja tego nie ogarniam. nie będę mówić i pokazywać palcem mamo, jeszcze poodkurzaj mi. jest mi niewygodnie, a to początek mojej niewygody. jestem wygodnicka, ale nie wyrachowana suka.
myśli się kłębią, kiedy potajemnie zaiwaniam z miotłą po kuchni. kiedy wyjdą na śnieg wyjmę odkurzacz, każdego dnia odkurzę po jednym pokoju. przekleństwo samodzielności.
czy jest coś takiego jak dda? czy dzieci alkoholików nigdy nie bywają dorosłe? inaczej, one się rodzą dorosłe w pewnych sferach, a w pewnych są ociemniałe. nie chcę otworzyć oczu, bo poraża mnie jasność niektórych przesłanek, wydarzeń.
raz po raz coś sobie pierdolnie z hukiem z piedestału. mama, tata, reszta. a to mi się kręgosłup moralny połamie i trzeba go jakoś obkleić, żeby nie spaść. gliną z podwórka domu na kredyt, potem z pracy i łzami. czasami to się zupełnie nie klei.
kurczę, czemu mnie nie chcieli? przecież bywam fajna. i ciastka już umiem zrobić, rodzę dzieci. nie sprzątam, fakt. stanowczo za dużo czytam. myślę też za dużo. no i gadam za dużo. no dobra, mieli prawo.
wierzyli w boga?
ciekawe, w którego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz